Bikepacking Główny Szlak Beskidzki - dzień 2
Poniedziałek, 30 czerwca 2014
· Komentarze(3)
Kategoria Teren, Bikepacking, < 050km
Z rana na dzień dobry podczas przygotowania do wyjazdu przywitała mnie szczypawka która ukryła się w rurce od bukłaka (odczepiłem ją do wylania wody) i jakbym nie zauważył to bym miał wodę wzbogaconą w białko :) sprytne bestie, wszędzie potrafią się wcisnąć!
Szczypawka w bukłaku © px
Dzień zaczął się deszczowo - wszędzie za oknami mgła i małe opady. Taka pogoda nigdy nie wygląda optymistycznie ponieważ przeważnie zapowiada się, że będzie wyglądać tak cały dzień. Po dłuższym wpatrywaniu się w okno i oczekiwaniu na jakiś promyk słońca wykorzystuję małe okienko pogodowe i ruszam w stronę schroniska na Przysłopie.
Schronisko stecówka © px
Omijam terenową trasę i podjeżdżam bezpośrednio pod samo schronisko. Deszcz na razie nie pada, ale czym zbliżam się bardziej na szczyt Baraniej Góry to zaczyna lać coraz bardziej. Bez większych przystanków to podjeżdżam i większości wprowadzam rower na samą górę. Po drodze jest sporo powalonych drzew oraz ścieżka jest wyłożona balami - mokre robią się bardzo śliskie.
Podjazd pod Baranią Górę © px
Deszcz nieustannie zwiększa swoje natężenie, a ja nie mając większego wyboru napieram przed siebie - odwrót to dla mnie obecnie ostateczność.
Dotarłem wreszcie na szczyt, a tam już rozpadało się na dobre - tak jakby góra mnie zwabiła i potraktowała chmurami deszczu :) Niestety do tego też z widoków nici - wszędzie wkoło chmury. Nawet nie próbuje się wspinać na wieżę widokową, skąd przy dobrych warunkach panorama na okolice musi być naprawdę rewelacyjna.
Wieża widokowa na Baraniej Górze © px
Długo nie zastanawiając się ruszam w większości w dół do Węgierskiej Górki - tak przynajmniej zapowiada wykres przewyższeń. Jestem coraz bardziej mokry i już nawet nie chce mi się zakładać poncha tylko jadę w samej wiatrówce. I to był niestety mój błąd. Coraz bardziej mokłem i już nie chciałem jego niepotrzebnie przemoczyć, na razie byłem jeszcze rozgrzany więc nie odczuwałem chłodu, ale z biegiem czasu zaczęło się robić zimno i wtedy dopiero je założyłem. Przyniosło one tylko małą ulgę - z zewnątrz już nic nie wlatywało, ale za to środku byłem jak termofor :)
Widok na baraniej górze © px
Droga okazała się nie taka krótka jak by wychodziło z mapy - na pewno swój duży wkład w to miały bardzo niesprzyjające warunki. Dosłownie zjeżdżałem w strumieniu wody pośród luźnych kamieni - trzymałem kciuki (a raczej ręce na hamulcach), aby nie skończyły się nagle klocki hamulcowe oraz aby nie złapać żadnego kapcia. W deszcz i to jeszcze w błocie jakiekolwiek naprawy to mordęga. Ten odcinek niemiłosiernie mi się dłużył - myślałem, aby tylko dojechać do miejscowości. Jakikolwiek dłuższy postój nie wchodził w grę - wiedziałem, że jak się zatrzymam i wychłodzę to już, aby ponownie złapać odpowiednią temperaturę w takich warunkach będzie bardzo ciężko. Nastawiłem się głównie na zjazdy, ale i po drodze było kilka podjazdów, a raczej wypychu pod górę. Nie zabrakło też przedzierania się przez powalone drzewa na stromym trawersie. Tutaj już kompletnie nie myślałem, aby robić zdjęcia - po prostu aby tylko do przodu. Nagrałem tylko kilka ujęć za pomocą GoPro które dzielnie było cały czas u mnie na klatce piersiowej.
Niestety jedna z moich obaw się sprawdziła - zaczął mi szaleć przedni hamulec i straciłem w nim sporo mocy oraz pojawiły się wibracje. Deszcz i błoto nie ma litości dla sprzętu. Całe szczęście było to już całkiem niedaleko Węgierskiej Górki gdzie docieram kawałek po 13:00 i już zaczynam szukać noclegu w pokoju - wszystkie ubrania przemoczyłem do cna i niestety dziś bez porządnego suszenia się nie obejdzie. Udało się zrobić jeszcze zakupy w pobliskim sklepie, obiadokolacja i regeneracja przed kolejnym dniem.
Węgierska górka © px
Na koniec dnia jeszcze obowiązkowy przegląd roweru. Klocki hamulcowe jakimś cudem jeszcze jutro może wytrzymają, więc je tylko przeczyszczam i daje jedną szansę. Najwięcej zabawy mam niestety zawsze z supportem do HTII - jakimś cudem dostaje się tam woda, pomimo tego, że nawet przed wyjazdem go lepiej uszczelniłem taśmą teflonową. Więc już klasycznie dokładam smaru do łożysk - przynajmniej to się łatwo robi, ale sama żywotność pakietu pozostawia wiele do życzenia.
Dystans bardzo symboliczny, ale warunki były najcięższe w jakich do tej pory jeździłem. Nieustająca walka na zjazdach w strumieniu pośród kamieni i w błocie. Jednym słowem istna masakra na dłuższą wyprawę. Zobaczymy co przyniesie jutro.
Szczypawka w bukłaku © px
Dzień zaczął się deszczowo - wszędzie za oknami mgła i małe opady. Taka pogoda nigdy nie wygląda optymistycznie ponieważ przeważnie zapowiada się, że będzie wyglądać tak cały dzień. Po dłuższym wpatrywaniu się w okno i oczekiwaniu na jakiś promyk słońca wykorzystuję małe okienko pogodowe i ruszam w stronę schroniska na Przysłopie.
Schronisko stecówka © px
Omijam terenową trasę i podjeżdżam bezpośrednio pod samo schronisko. Deszcz na razie nie pada, ale czym zbliżam się bardziej na szczyt Baraniej Góry to zaczyna lać coraz bardziej. Bez większych przystanków to podjeżdżam i większości wprowadzam rower na samą górę. Po drodze jest sporo powalonych drzew oraz ścieżka jest wyłożona balami - mokre robią się bardzo śliskie.
Podjazd pod Baranią Górę © px
Deszcz nieustannie zwiększa swoje natężenie, a ja nie mając większego wyboru napieram przed siebie - odwrót to dla mnie obecnie ostateczność.
Dotarłem wreszcie na szczyt, a tam już rozpadało się na dobre - tak jakby góra mnie zwabiła i potraktowała chmurami deszczu :) Niestety do tego też z widoków nici - wszędzie wkoło chmury. Nawet nie próbuje się wspinać na wieżę widokową, skąd przy dobrych warunkach panorama na okolice musi być naprawdę rewelacyjna.
Wieża widokowa na Baraniej Górze © px
Długo nie zastanawiając się ruszam w większości w dół do Węgierskiej Górki - tak przynajmniej zapowiada wykres przewyższeń. Jestem coraz bardziej mokry i już nawet nie chce mi się zakładać poncha tylko jadę w samej wiatrówce. I to był niestety mój błąd. Coraz bardziej mokłem i już nie chciałem jego niepotrzebnie przemoczyć, na razie byłem jeszcze rozgrzany więc nie odczuwałem chłodu, ale z biegiem czasu zaczęło się robić zimno i wtedy dopiero je założyłem. Przyniosło one tylko małą ulgę - z zewnątrz już nic nie wlatywało, ale za to środku byłem jak termofor :)
Widok na baraniej górze © px
Droga okazała się nie taka krótka jak by wychodziło z mapy - na pewno swój duży wkład w to miały bardzo niesprzyjające warunki. Dosłownie zjeżdżałem w strumieniu wody pośród luźnych kamieni - trzymałem kciuki (a raczej ręce na hamulcach), aby nie skończyły się nagle klocki hamulcowe oraz aby nie złapać żadnego kapcia. W deszcz i to jeszcze w błocie jakiekolwiek naprawy to mordęga. Ten odcinek niemiłosiernie mi się dłużył - myślałem, aby tylko dojechać do miejscowości. Jakikolwiek dłuższy postój nie wchodził w grę - wiedziałem, że jak się zatrzymam i wychłodzę to już, aby ponownie złapać odpowiednią temperaturę w takich warunkach będzie bardzo ciężko. Nastawiłem się głównie na zjazdy, ale i po drodze było kilka podjazdów, a raczej wypychu pod górę. Nie zabrakło też przedzierania się przez powalone drzewa na stromym trawersie. Tutaj już kompletnie nie myślałem, aby robić zdjęcia - po prostu aby tylko do przodu. Nagrałem tylko kilka ujęć za pomocą GoPro które dzielnie było cały czas u mnie na klatce piersiowej.
Niestety jedna z moich obaw się sprawdziła - zaczął mi szaleć przedni hamulec i straciłem w nim sporo mocy oraz pojawiły się wibracje. Deszcz i błoto nie ma litości dla sprzętu. Całe szczęście było to już całkiem niedaleko Węgierskiej Górki gdzie docieram kawałek po 13:00 i już zaczynam szukać noclegu w pokoju - wszystkie ubrania przemoczyłem do cna i niestety dziś bez porządnego suszenia się nie obejdzie. Udało się zrobić jeszcze zakupy w pobliskim sklepie, obiadokolacja i regeneracja przed kolejnym dniem.
Węgierska górka © px
Na koniec dnia jeszcze obowiązkowy przegląd roweru. Klocki hamulcowe jakimś cudem jeszcze jutro może wytrzymają, więc je tylko przeczyszczam i daje jedną szansę. Najwięcej zabawy mam niestety zawsze z supportem do HTII - jakimś cudem dostaje się tam woda, pomimo tego, że nawet przed wyjazdem go lepiej uszczelniłem taśmą teflonową. Więc już klasycznie dokładam smaru do łożysk - przynajmniej to się łatwo robi, ale sama żywotność pakietu pozostawia wiele do życzenia.
Dystans bardzo symboliczny, ale warunki były najcięższe w jakich do tej pory jeździłem. Nieustająca walka na zjazdach w strumieniu pośród kamieni i w błocie. Jednym słowem istna masakra na dłuższą wyprawę. Zobaczymy co przyniesie jutro.