Wpisy archiwalne w kategorii

300km <

Dystans całkowity:2373.82 km (w terenie 12.00 km; 0.51%)
Czas w ruchu:95:29
Średnia prędkość:24.86 km/h
Maksymalna prędkość:74.55 km/h
Suma podjazdów:9946 m
Maks. tętno maksymalne:173 (86 %)
Maks. tętno średnie:131 (65 %)
Suma kalorii:46675 kcal
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:474.76 km i 19h 05m
Więcej statystyk

Do Wilna!

Sobota, 28 marca 2015 · Komentarze(15)
Kategoria 300km <, Szosa
Uczestnicy

Relację będę uzupełniał kawałek po kawałku - niestety jest krucho z czasem :)

Dłuższa trasa do Wilna chodziła za mną już od jakiegoś czasu, złożyło się na to kilka pozytywnych elementów - akurat na Litwie przebywał tata na misji wojskowej, więc była to dobra okazja do odwiedzin i mieliśmy zapewniony nocleg na miejscu oraz powrót samochodem. Drugim była inspiracja trasą Wilka z grudnia ubiegłego roku - w sam raz 500 km ciekawymi terenami i możliwość zwiedzenia Wilna. To wszystko wyglądało bardzo atrakcyjnie i aż prosiło się o realizację.

Do udziału w wyjeździe udało mi się namówić Krzycha - do tej pory nie robił takich długich dystansów, ale za to w tym roku miał na koncie kilkukrotnie więcej 200'ek, więc baza zdecydowanie lepsza niż moja :)
Wystartowaliśmy w poniedziałek o 8.20 spod pomnika "Lotnika" w Mińsku Mazowieckim. Specjalnie nie ruszaliśmy z samego rana, aby dojechać na Litwę o świcie i mieć możliwość podziwiania tamtejszych krajobrazów. Uzbroiliśmy się w błotniki, kurtki i nawet spodnie przeciwdeszczowe, ale na nasze szczęście przywitała nas piękna pogoda! Od rana same słońce i już ponad 10 st C na termometrze - nie były potrzebne nawet ochraniacze na buty.

Start z Mińska
Start z Mińska © px

Rowery zostały zapakowane odpowiednio jak na taką trasę - ja wyposażyłem się w bikepackingową torbę podsiodłową i saszetkę na górną rurę, a Krzychu w torbę na kierownicę. Niestety ona na szosie nie jest do końca praktyczna i działa prawie jak hamulec ze swoją wielką czołową powierzchnią. Swój test przeszła też nowo zakupiona lemondka i siodło Romin.

Sprzęt przed trasą
Sprzęt przed trasą © px

Z Mińska Maz. kierujemy się najpierw spokojnie jadąc koło siebie na Dobre. Stamtąd już rozsądniej jedziemy jeden za drugim dając zmiany co 5 kilometrów. Słońce nie przestaje świecić, a temperatura tylko rośnie. Po zapowiadanych chmurach deszczowych nie ma ani śladu! Jedzie się cały czas z wielkim uśmiechem i kolejne kilometry mijają aż miło.

Chatka na polu
Chatka na polu © px

Przekraczamy rzekę Bug i po chwili w Czyżewie jesteśmy już w województwie podlaskim. W samej miejscowości robimy sobie pierwszy dłuższy postój na jedzenie. Przy już takiej, zauważalnie wyższej temperaturze zdecydowanie bardziej chce się pić. Uzupełniamy zapasy i ruszamy dalej.

Podlaskie wita
Podlaskie wita © px

Jedną z ciekawszych miejscowości z których mijamy po drodze są "Mazury" - właściwie tam typowych Mazur jeszcze nie widać, ale jeszcze wszystko przed nami. Bardzo liczę na mazurskie górki i co za tym idzie - bardzo ładne widoki na pofalowany teren.

Na Mazurach!
Na Mazurach! © px

Przed Tykocinem zaczyna się piękna, asfaltowa ścieżka rowerowa - dopiero co została wybudowana. Piękny widok przez pola i do tego zjazd do samego miasta z wiatrem w plecy - nic więcej nie potrzeba.

Super ścieżka rowerowa
Super ścieżka rowerowa © px

Sam Tykocin jest bardzo zadbaną miejscowością z wieloma zabytkami. Wybrukowana główna droga wojewódzka, duży kościół, drewniane domki - nie da się obojętnie przejechać wobec tych atrakcji. Spore znaczenie też ma bruk którym jest wyłożona droga - po prostu nie da się po nim szybko jechać, już wygodniej jest jadąc po chodniku :)

Tykocin - centrum
Tykocin - centrum © px

Główną atrakcją Tykocina jest zamek królewski, który jest bardzo dobrze wykorzystany i odrestaurowany. Na jego terenie znajduje się restauracja i w przyszłości ma powstać centrum hotelowo - turystyczne. Jest położony tuż za za miastem i rzeką Narew.

Zamek - Tykocin
Zamek - Tykocin © px

Sprawnie jedziemy do Knyszyna, później trochę gorszym asfaltem do Korycina gdzie wjeżdżamy na drogę krajową nr 8 prowadzącą nas prosto do Augustowa. Ten 50 kilometrowy odcinek jedziemy już ze wsparciem wiatru, jedynie przeszkadza bardzo duży ruch ciężarówek i praktycznie brak pobocza. Powoli zaczyna już zapadać zmrok, więc ten odcinek chcemy pokonać jak najszybciej - dajemy zmiany co 5 km i bardzo sprawnie docieramy do Augustowa już po zachodzie słońca. Wjeżdżając do miasta można podziwiać podświetlony latarniami Kanał Augustowski.

Kanał Augustowski
Kanał Augustowski © px

Z małą pomocą Garmina odnajdujemy na miejscu restuarację "Grek Zorba" gdzie konsumujemy prawdziwy posiłek kolarzy - makaron z sosem oraz na dokładkę pizzę. Zapas energii na nocną jazdę został odpowiednio uzupełniony :)

Uzupełnienie energii
Uzupełnienie energii © px

Do tego momentu udało nam się uniknąć deszczu, a jak tylko wyszliśmy z restauracji to rozpadało się na dobre. Kilka minut oczekiwania i opady trochę ustały. Nie mając innego wyjścia ubieramy odzież przeciwdeszczową i ruszamy w dalszą drogę z przystankiem pod Kauflandem, aby zrobić zapasy jedzenia. Wolimy jednak trochę rzeczy ze sobą zabrać z Polski zamiast szukać po nocy sklepów na Litwie.

Spodnie i Krzychu :D
Spodnie i Krzychu :D © px

Droga do przejścia granicznego w Ogrodnikach bardzo ładnie faluje - zaliczamy więc sporo podjazdów i zjazdów. Trasa jak się później dowiedzieliśmy przecinała Puszczę Augustowską, ale niestety my nic nie widzieliśmy. Liczyliśmy chociaż, że spotkamy łosia - sporo ludzi zresztą nas przed nimi ostrzegało. Deszcz praktycznie już przestał padać, a Krzysiek nawet jechał w spodniach przeciwdeszczowych, które wyglądały dość komicznie - najważniejsze, że chociaż spełniały swoją funkcję :)

Na granicy z Litwą!
Na granicy z Litwą! © px

Granica Polski z Litwą jest otwarta, więc wszystkie budki na przejściu są opustoszałe. Jest czynnych jedynie kilka kantorów. Ku naszemu zdziwieniu powyłączane są też latarnie, więc na Litwę wjeżdżamy praktycznie w mroku - przynajmniej ciekawie wyszło zdjęcie na tle znaku.

Do tego momentu jechało się nam naprawdę bardzo sprawnie - na dystansie 300 km mieliśmy średnią blisko 29 km/h. Od przejścia granicznego było już coraz trudniej utrzymać odpowiednie tempo - noc, zmęczenie i niska temperatura robiły swoje. Robimy więc dłuższy postój na pierwszej stacji paliw tuż za granicą, zbieramy siły i powoli ruszamy w dalszą drogę. Litwa jak do tej pory jest bardzo spokojna, nie ma za dużego ruchu, mijamy tylko nieliczne miejscowości.
Atrakcją wyjazdu miały być dwa jeziorka tuż za granicą - Dusia i Matelys. Niestety nocą widać tylko pojedyncze światełka odbijające się w tafli wody. Bardzo zaskakuje nas jakość dróg i infrastruktura - do tej pory nie natrafiliśmy na żadną dziurę oraz po drodze mijamy wiele miejsc postojowych. Za to przy jeziorkach znajduje się nowo wybudowana wieża widokowa o bardzo ciekawym kształcie - oczywiście korzystam z okazji i wdrapuję się na górę. Niestety nic za bardzo z góry nie widać.

Ukryta wieża widokowa
Ukryta wieża widokowa © px

Nocna jazda zlewa się w jedną całość - rozmawiając później z Krzyśkiem ciężko jest nam przypomniećsobie dokładnie co wtedy się działo. Pamiętamy jedynie tyle, że asfalt niezmiennie był dobrej jakości, jechało się coraz wolniej - Krzysiek walczył z tym, aby utrzymać tempo, a ja aby utrzymać się na rowerze. Po prostu na nim zasypiałem i jeździłem slalomem. Całe szczęście Krzychu wpadł na genialny pomysł, abym poleciał kawałek do przodu mocnym tempem i podbił sobie tętno - zadziałało rewelacyjnie, dla mnie nawet lepiej niż kawa. Po takim małym sprincie już nie chciało mi się aż tak spać. Wyczekiwaliśmy tylko świtu.

Naszym oczom ukazał się piękny, pagórkowaty krajobraz Litwy. Tego czego nie udało się nam zobaczyć na Mazurach, było wszędzie dookoła na Litwie. 

Górki na Litwie
Górki na Litwie © px

Jadąc nocą czuliśmy podjazdy i zjazdy z górek, ale kompletnie nie robiło takiego wrażenia jak zobaczenie tego za dnia. Piękny krajobraz z często usianymi jeziorkami. Do tego też bardzo dziki i o zdecydowanie rzadszej zabudowie niż w Polsce. Można tutaj przyjechać nad jezioro, rozbić namiot i delektować się spokojem. Często można spotkać drogi dojazdowe nad jeziora oraz miejsca postojowe z wiatami położone w bliskiej odległości. Pod tym względem Litwa wypada rewelacyjnie.

Jeziorka na Litwie
Jeziorka na Litwie © px

Kompletną relację można przeczytać tutaj:
http://minskagruparowerowa.pl/relacje/wycieczki/72-500-km-z-minska-do-litewskiego-wilna

Litewskie domki
Litewskie domki © px
Kontrast w Wilnie
Kontrast w Wilnie © px
Litewskie napoje
Litewskie napoje © px

Po obwodzie Świętokrzyskich

Poniedziałek, 10 listopada 2014 · Komentarze(17)
Kategoria Szosa, 300km <
Pomysł na wycieczkę wyszedł spontanicznie - kilka dni wcześniej zauważyłem, że jest możliwość zorganizowania sobie długiego weekendu. Tak, więc trzymałem tylko kciuki za pogodę :)

Start kawałek za Mińskiem
Start kawałek za Mińskiem © px

Początkowo miałem ruszać w sobotę, ale obfity deszcz był nader wymowny i start przełożyłem na niedzielę. Dobrze trafiłem, chociaż na niebie same chmury to po deszczu nie było śladu. Trochę uciążliwy był jednak sam mokry asfalt, ale lepsze to niż zarwanie chmury.

Wolverine w Warce
Wolverine w Warce © px

Z lekkim wiatrem w plecy docieram bardzo sprawnie do Warki - tutaj nie da przeoczyć charakterystycznego pomnika - mi na myśl przywodzi pazury Wolverine :) Kawałek za miejscowością pęka mi jedna tylna szprycha - niestety nie mam szczęścia co do tylnego koła. Cały czas coś z nim się dzieje. Tak więc już ostrożniej udaję się w dalszą drogę.

Ścieżka rowerowa w Radomiu
Ścieżka rowerowa w Radomiu © px

Fragment dobrego asfaltu i docieram do Radomia. Tutaj znajdują się już naprawdę dobre asfaltowe ścieżki rowerowe po których da się sprawnie jechać. Sama miejscowość jest duża, dlatego cieszę się, że mijam ją bokiem unikając przedzierania się przez centrum.

Skaryszew
Skaryszew © px

Dobra pogoda cały czas się utrzymuje. Chwilę straszy mnie mała mżawka, ale i ona zanika. Bardzo przydatne okazują się ochraniacze na buty które chronią je przed wodą chlapiącą spod przedniego koła.
Napotykane miejscowości bardzo pozytywnie mnie zaskakują - na przykład Skaryszew w którego centrum znajdują się zabawki w dużej skali, a może raczej jest to koń trojański? :)

Zamek w Iłży
Zamek w Iłży © px

Jako, że mokry asfalt i cienkie szosowe opony nie są za dobrym połączeniem dowiaduje się na szybkim zjeździe w Iłży. Jadąc bez pedałowania ok 40 km/h nagle z bocznej uliczki wyjeżdża mi samochód. Odruchowo hamuję i momentalnie blokuje mi się tylne koło. W porę odpuszczam hamulec i udaje mi się zachować równowagę. Sekundę dłużej i bym leżał na asfalcie. Niektórzy kierowcy naprawdę nie są w stanie pojąć, że rower może poruszać się szybciej niż 10 km/h.

Wreszcie Świętokrzyskie!
Wreszcie Świętokrzyskie! © px

Co było to było i wreszcie docieram do województwa Świętokrzyskiego! Do tej pory zrobiłem tylko jeden dłuższy postój na 150 km przed Iłżą. Jedzie się naprawdę bardzo sprawnie. Załapię się na kilka górek jeszcze za dnia.

Zalew Brodzki
Zalew Brodzki © px

Wzdłuż zalewu Brodzkiego wiedzie bardzo przyjemna droga z której można podziwiać panoramę na okoliczne górki. Teren już zauważalnie zaczyna falować, a nisko położone chmury dodają specyficznego uroku.

Mgła nadchodzi!
Mgła nadchodzi! © px
Chociaż trochę widoków
Chociaż trochę widoków © px

Zaczynają się pojawiać coraz większe podjazdu. Kiedy nabieram coraz więcej wysokości zaczynam wjeżdżać w chmury, widoczność diametralnie maleje. Tutaj za dnia miejscami jestem zmuszony włączać oświetlenie - widoczność jest kiepska. Miejscami można chociaż trochę podziwiać, kiedy znajdujemy się w "czystym" punkcie. Na jednym prostym, długim i szybkim zjeździe udaje mi się osiągnąć 74 km/h bez pedałowania - podczas tego zjazdu liczę tylko na to, aby nie rozleciało mi się tylne koło :)

Podjazd pod Święty Krzyż
Podjazd pod Święty Krzyż © px

Kilka podjazdów, zjazdów i docieram do gwoździa programu, a mianowicie podjazdu pod Święty Krzyż. Jest to jeden z najtrudniejszych i najdłuższych podjazdów w Górach Świętokrzyskich. Chciałem przetestować tutaj zakres moich szosowych przełożeń i zestaw 34/30 w zupełności wystarcza - z tyłu nie byłem nawet zmuszony użyć największej koronki.
Co do samego podjazdu to jest dość wymagający, ale krótki. Sprawnie docieram na szczyt przykryty chmurami, a na tej wysokości (595 m n.p.m.) zamieniają się w mały deszcz. Robię kilka zdjęć i od razu zjeżdżam na dół - unikając również niepotrzebnego wychłodzenia.

Na Świętym Krzyżu
Na Świętym Krzyżu © px

Na dole robię krótki postój pod sklepem spożywczym i uzupełniam straconą energię. Wybiła już godzina 17:00 więc zapada zmrok - udało mi się zdobyć chociaż Święty Krzyż za dnia. Uzbrojony w lampki ruszam w stronę Łagowa - nawet wieczorem chmury nie odpuszczają.

Pełno mgły nocą
Pełno mgły nocą © px

Łagów miałem już okazję wcześniej odwiedzić. Miejscowość bardzo zapadła mi w pamięci ze względu na piękny rynek z parkiem i kościół. Bardzo przyjemne miejsce do odpoczynku - w nocnej scenerii prezentuje się równie ładnie.

Łagów
Łagów © px

Przed Rakowem skręcam w stronę Kielc i trzymam się bardzo długo tej drogi. Asfalt tutaj nie jest za dobrej jakości tak więc cały czas wpatruję się w asfalt w poszukiwaniu dziur. Z Sukowa przez Bilcza udaję się do Chęcin gdzie znajduje się wyjątkowo ładny zamek. Niestety, aby go zobaczyć trzeba się dość wysoko wdrapać bo już sobie daruję. Pozostaje mi podziwianie bardzo ładnego rynku i podświetlonych murów zamku widocznych z daleka.

Chęciny prawie zamek
Chęciny prawie zamek © px

Z Chęcin do Kielc prowadzi bardzo ładna wojewódzka droga z dwoma pasami na dużym odcinku z dodatkowym poboczem. Jedzie się bardzo przyjemnie i zaraz przed miejscowością zatrzymuję się na Orlenie, aby uzupełnić siły przez zjedzenie niezastąpionego hot doga w zestawie z napojem. Dla mnie połączenie na tego typu wypady jest idealne. 

Chęciny
Kielce © px

Same Kielce niestety mijam bokiem i nie napotykam na nic ciekawego. Zrobiłem tylko pamiątkowe zdjęcie skrzyżowania, aby pokazać, że tam byłem. Opuszczam miejscowość drogą krajową nr. 74 i z Górna kieruję się na Starachowice. Na zakręcie słyszę kolejny trzask w tylnym kole - no tak, pewnie kolejna szprycha. Bez zastanowienia naciągam luźne szprychy - tutaj zdecydowanie przesadziłem i tak mi się przesunęło, że zaczęło ocierać o widełki. Normalnie zostałem mistrzem centrowania roku. Spędziłem tutaj z 30 min, aby przywrócić wszystko do porządku.
Stamtąd do pokonania mam dość wymagający podjazd do Świętej Katarzyny - zwłaszcza z ponad 320 km w nogach. Na szczycie znajduje się punkt widokowy - niestety nie udaje mi się dobrze uwiecznić tej panoramy.

Wyjazd ze Świętokrzyskiego
Wyjazd ze Świętokrzyskiego © px

Raz w górę, raz w dół ostatecznie opuszczam województwo Świętokrzyskie i co za tym idzie górki. To był mój pierwszy górzysty wyjazd na szosie i nauczyłem się wiele. Przede wszystkim trzeba uważać przy dużej prędkości na mokrym asfalcie na cienkie szosowe opony. Dodatkowo szybkie zjazdy w nocy polegają na nieustannym wypatrywaniu przeszkód - nawet mocna lampka nie rozwiązuje do końca sprawy.

Most w Dęblinie
Most w Dęblinie © px

Ostatnie 150 km do Dęblina jest już płaskie z raczej neutralnym wiatrem. Niestety przez cały ten odcinek zaczyna dokuczać mi lewe kolano - od czasu do czasu ten problem do mnie wraca. Miejscami z tego powodu jedzie się dość ciężko - najgorsze są starty po nawet krótkim odpoczynku.

Krzyśkowe wsparcie :)
Krzyśkowe wsparcie :) © px

Szybkie zjazdy, mgła pogoda mnie tak nie zaskoczyły jak Krzysiek który pojawił się z zaskoczenia w na stacji w Dęblinie. Przyjechał samochodem aż z samego Mińska! A przypominam na miejscu byłem o 5:00 rano :)
Rozmowa wyglądała m.in. tak:
- Krzysiek - Jestem na stacji przy dworcu, jak będziesz daj znać
- Patryk - W Dęblinie?!
- Krzysiek - Tak
- Patryk - Oszalałeś :)

Naprawdę wielkie dzięki za wsparcie Krzysiek! Co jak co tego bym się nie spodziewał i też dzięki Tobie bardzo szybko wróciłem do domu. Dzięki!
Oraz oczywiście niezastąpione okazało się wsparcie mojej dziewczyny Niny - zawsze łatwiej jest wracać do domu ;)

avCAD: 84

Polowanie na zachód słońca

Piątek, 20 czerwca 2014 · Komentarze(12)
Kategoria 300km <, Szosa
Decyzja odnośnie tego dłuższego wyjazdu była spontaniczna - postanowiłem zapolować na zachód słońca nad morzem.

Wybrałem sprawdzoną ubiegłoroczną trasę pomijając już fragment przez trójmiasto, dając bezpośredni powrót np. do Działdowa gdzie łatwo o pociąg do Warszawy - w razie jakby nie szło to tam w okolicy jest dość sporo innych stacji.

Wystartowałem wczoraj punkt 5:00 spod domu - pogoda wyglądała naprawdę obiecująco i ładnie świeciło słońce.

Piękny poranek
Piękny poranek © px

Pierwsze 120 km do Ciechanowa nawet nie wiem kiedy zleciało.
Oczywiście obowiązkowy krótki postój nad Zegrzem - tak wcześnie rano jeszcze tam nie byłem.

Łabędzie nad Zegrzem
Łabędzie nad Zegrzem © px

A oto jak prezentuje się mój zapakowany rower - tym razem poszedłem w bikepackingową sakwę na sztycę zamiast plecaka - wygoda jest nieporównywalna, no może tylko nie licząc, że ciężko jest tam cokolwiek znaleźć i trzeba wszystko wyciągać,

Szosa a'la bikepackin
Szosa a'la bikepackin © px

Dalej to już klasycznym fragmentem z Nasielska do Ciechanowa wzdłuż torów - piach tam nic się nie zmienił.

Przez piach na szosówce
Przez piach na szosówce © px

Za to ruiny są zarośnięte tak jak były, a do tego dojrzałem stary drewniany wiatrak :)

Obrośnięte ruiny domu
Obrośnięte ruiny domu © px
Wiatrak przy drodze
Wiatrak przy drodze © px

A w Ciechanowie oczywiście postój pod zamkiem.

Zamek w Ciechanowie
Zamek w Ciechanowie © px

Dopiero teraz zobaczyłem, że dosłownie pod samym zamkiem jest robione piwo Ciechan :-)

Browar
Browar "Ciechan" © px

Zaraz przed Mławą jest bardzo charakterystyczna wieża (radiowa?) - robi wrażenie swoją wielkością.

Mława - wieża radiowa
Mława - wieża radiowa © px

Oraz później jeziora w miejscowości Dąbrówno - wszystko kompletnie inaczej wygląda za dnia, można odkryć trasę na nowo. Ostatnio to już przed Działdowem miałem ciemno.

Od Lubawy do Iławy droga niby remontowana, ale przejezdna aż miło.
W Iławie postój nad jeziorkiem i oczywiście z własnej głupoty, że mało stabilnie postawiłem rower, zawiał mocny wiatr i porysowała się latarka, manetka i niestety urwało się jedne mocowanie od licznika - całe szczęście jakoś siedzi...

Jeziorko w Iławie
Jeziorko w Iławie © px

Niestety od Iławy do Prabutów, a później do Sztumu są prowadzone objazdy. Ja ryzykuje przejazd zamkniętymi odcinkami i całe szczęście udaje się przejechać, tylko miejscami nawet przez kilkanaście kilometrów jest asfalt po frezowaniu i kierownica z latarką gra mi w rytmie techno.

Zamek w Malborku podczas zachodu słońca
Zamek w Malborku podczas zachodu słońca © px

Już przed Malborkiem jak wpadam na krajówkę zauważam, że jest ciężko z czasem i zachód słońca może mi uciec. Całe szczęście wiatr teraz jest w plecy - do tej pory praktycznie tylko w twarz. Przelatuje więc Malbork, kilka zdjęć i ścigam się z zachodem słońca.

Kawałek za Nowym Dworem Gdańskim zachód słońca uzyskał znaczną przewagę i powoli chowa się za horyzontem.

Wyścig ze zachodem słońca
Wyścig ze zachodem słońca © px

Nie poddaje się dorwałem resztki - dobrze, że nad morzem długo to zanika. A właściwie to zabrakło mi z 40 min, aby w pełni cieszyć się zachodem.
Co jak co - widok na morze i te powietrze to jest! Po to zawsze warto się tam wybrać - następnym razem muszę skoczyć w ciągu dnia,a by chociaż popływać ;) A przynajmniej rower trochę pobawił się w piasku!

Rower o zachodzie słońca nad morzem
Rower o zachodzie słońca nad morzem © px
Koło w piasku
Koło w piasku © px

Jako, że cel już osiągnięty to ruszam na spokojnie w podróż powrotną - tą samą trasą aby już nie kombinować.
Początkowo idzie opornie - noc to nie moja pora :-) ale jakimś cudem udało się rozruszać, chociaż średnia nie ta - no i na złość wiatr wieje znowu w twarz! Przynajmniej można było nacieszyć oczy widokiem na Malbork w nocy.

Malbork nocą
Malbork nocą © px

Robię sobie trochę częstsze przerwy, a i moim wyjazdowym przysmakiem zostają hot dogi z Orlenu :-)
Kilometry i czas leci bardzo powoli. Pojawił się do tego mały ból kolana i obtarcie na nodze. Przynajmniej zaczyna dość szybko świtać. Robię sobie nad ranem tylko krótką 30 minutową drzemkę, smarowanie łańcucha i kilka kilometrów dalej kapeć na luźnym kamieniu... Zmieniam dętkę i do przodu. Temperatura cały czas w okolicach 13 st, a do tego przelotne opady.
No i zauważyłem, że tylna opona jest na wykończeniu - widać już wkładkę antyprzebiciową.

W drodze powrotnej postanawiam jeszcze odbić na Grunwald - tyle tablic informacyjnych miałem po drodze, że się wreszcie zdecydowałem :-)

Grunwald - pomnik
Grunwald - pomnik © px

Na stacjach benzynowych jak robię zakupy ok północy czy o 4 rano to od razu miłe pytania skąd tu wziąłem :-)

Ten wypad był dla mnie bardzo wymagający - niby wpadło te 600 km (nowa życiówka), ale strasznie czuć nogi plus kolano. Do tego non stop chłodno plus w piątek przelotne deszcze. Wiatr też głównie przeszkadzał - warunki nie rozpieszczały.
Szczerze to nie wiem czemu wcześniej nie odpuściłem :-)
Widać trzeba będzie się wziąć w garść jak ma się zamiar myśleć o takich dłuższych jazdach.
Oczywiście wielkie podziękowania dla mojej dziewczyny Niny za wsparcie! Bez tego jest ciężko :) 

avCAD: 86

Mińsk Mazowiecki - Hel

Sobota, 17 sierpnia 2013 · Komentarze(16)
Kategoria 300km <, Szosa
Trasa w planie wygląda bardzo ciekawie. Moim celem jest dotarcie na mało uczęszczanymi drogami zaliczając jeszcze po drodze przeprawę promem w Świbnie. Tak się złożyło, że w tym samym czasie niedaleko od mojej trasy startuje Maraton Rowerowy Dookoła Polski - planuje, też tam zajechać na start o godzinie 12:00.
Moją godzinę startu ustawiam na punkt 14:00, tak aby nie wyjechać za późno zdążyć na prom który kursuje od 5:20.

Przed startem w Mińsku © px


Przed startem lecę jeszcze na chwilę do Niny, pamiątkowe zdjęcie (jak wyglądam przed) i w drogę!
Początek trasy to całkiem oklepany fragment do Zegrza gdzie tradycyjne robię krótki postój - po prostu bardzo lubię to miejsce.

Tradycyjnie postój nad Zegrzem © px


Przekraczając Narew przejeżdżam dosłownie po elektrowni wodnej na Narwo - Dębe. Ogólnie bardzo miła niespodzianka, widok jest ciekawy.

Elektrownia wodna Dębę na Narwi © px


Fragment do Ciechanowa specjalnie wcześniej objechałem, aby nie mieć teraz problemów/niespodzianek i sprawdzić nawierzchnię - to był najbardziej "dziki" fragment.
Z Nasielska kieruję się na Klukowo gdzie po krótkim szutrowym fragmencie przejeżdżam nowo wybudowanym tunelem pod właśnie remontowaną linią kolejową Warszawa - Gdańsk. Jadę kawałek dalej i właśnie tutaj mam fragment z najgorszą nawierzchnią - właściwie to czysty piach. Walcząc z rowerem udaje się przejechać całość, zresztą nie jest długi, coś ok 1.5 kilometra.

Piaszczysta droga kawałek za Nasielskiem © px


Kieruję się już prosto na Ciechanów. Droga prowadzi poprzez malownicze pola, ruch jest praktycznie zerowy, a do tego czasem pojawiają się ciekawe zarośnięte stare budynki - wyglądają wprost niesamowicie.

Zarośnięte ruiny niedaleko Klukowa © px


Dojeżdżam do Ciechanowa i odrabiam zaległości - ostatnio zapomniałem odwiedzić zamek Książąt Mazowieckich, który tak na marginesie znajduje się praktycznie w centrum miasta.

Zamek Książąt Mazowieckich w Ciechanowie © px


Z Ciechanowa kieruję się na Działdowo. Już powoli zaczyna się robić ciemno i chłodno. Mogę tylko w trakcie podziwiać zachód słońca. W Mławie wjeżdżam już do województwa warmińsko-mazurskiego, ale, że to było na zjeździe to już nie chciało mi się zatrzymywać, aby zrobić zdjęcie :)
Tak samo jak słońce szybko zachodzi zaczyna też się robić zimno. Zakładam kurtkę, przygotowuje oświetlenie i powoli szykuję się do jazdy w nocy.

Zachód słońca nad polami i lasami © px

Czerwony zachód słońca nad pojedyńczymi drzewami © px


Do Działdowa dojeżdżam już po zachodzie słońca, początkowo nocą jedzie się bardzo przyjemnie. Orzeźwiający chłód, cisza wkoło. Ale z czasem jednak zmęczenie i późna pora dochodzą do głosu.

Działdowo wita © px


Czym robi się później tym coraz ciężej mi się jedzie. Kilometry mimo wszystko jakoś lecą - kawałek za miejscowością Susz wpadam szturmem do województwa pomorskiego.

Pomorskie wita! © px


Nie przyzwyczajony do nocnej jazdy mam małe problemy. Krótkie postoje na jedzenie rozwiązują trochę problem, ale główny kryzys przychodzi już nad samym ranem około godziny 3:00. Praktycznie zasypiam na rowerze i jadę niczym zombie. W akcie desperacji postanawiam się trochę zdrzemnąć - obiecywałem sobie, że tego będę unikał, ale już nie miałem wyjścia. Zbiegiem okoliczności przejeżdżałem właśnie przez centrum miasteczka gdzie widać dużą tablicę z napisem "Miejsce odpoczynku". Nie zastanawiając się po prostu kładę się na ławce i momentalnie zasypiam.
Tak samo szybko też się budzę. Zimno! Chwytam za czekoladę i wskakuje od razu na rower. Całkowicie inna jazda! A spałem może maksymalnie 30 minut.

Zamek w Malborku od strony rzeki © px


Przejeżdżam przez Sztum i sprawnie docieram do Malborka. Zatrzymuje się tylko aby zrobić kilka zdjęć zamku z daleka - wcześniej już go zwiedzałem. Zresztą czasu dużo nie ma - przerywana nocna jazda pozbawiła mnie zapasu czasu.

Dojeżdżam do Nowego Dworu Gdańskiego gdzie jem szybkie śniadanie w Mc Donald'ie. Stamtąd kieruję się bezpośrednio na Stegnę. Słońce coraz bardziej wznosi się na niebie i mogę się wreszcie trochę ogrzać - oraz oczywiście podziwiać wschód słońca. Wiatr jak do tej pory też raczej sprzyja - wieje głównie w plecy lub w bok.

Wschód słońca nad drzewami i polami © px


W Stegnie szybkie śniadanie i kieruję się na prom do Świbna. Sprawnie docieram na miejsce i czekam aż przypłynie z drugiego brzegu. Koszt przeprawy to 5 złotych.

Przeprawa promowa w Świbnie © px

Prom w Świbnie © px


Jadę kawałek dalej i miła niespodzianka - kolejna przeprawa ale ruchomym mostem który akurat otwierano dla przepływającego statku przez Martwą Wisłę.

Teraz czeka mnie jeden z najmniej przyjemnych fragmentów - przebicie przez trójmiasto.
Czas mnie bardzo nagli, pojawienie się na starcie MRDP stoi pod znakiem zapytania. Przejazd przez miasto to masakra - niby prowadzi przez całość ścieżka rowerowa, ale jak to nią jazda jest mało przyjemna. Staram się jak najszybciej przejechać przez trójmiasto, nie zatrzymuję się nawet na zdjęcia czy tym bardziej zwiedzanie. Końcówkę przebicia podkreśla dość stromy podjazd - a to wszystko na Pomorzu!

Z Gdyni bocznymi drogami kieruję się na Mrzezino. Wiatr mi sprzyja więc bardzo dobrze się ciśnie - 30 km/h leci się lekko. Spory kawałek jadę po bardzo przyjemnych i równych betonowych płytach - słychać tylko szum opon. W Mrzezinie niespodziewanie wyrasta jak na Pomorze spory podjazd - ogólnie jest tu kilka górek. W sumie to się nie spodziewałem, a w tle przebija się widok na Mierzeję Helską.

Mierzeja wiślana z daleka © px


Sprawnie docieram do Pucka gdzie zaczyna się potworny korek który ciągnie się aż do Władysławowa. Mijam setki samochodów i odbijam od razu na Hel. Jest już godzina ok. 12:16 - niestety na start MRDP już za późno, a liczyłem, że może zobaczę po drodze uczestników. Muszę jechać dalej - limit wyznaczyłem sobie na 14:00, a o 15:00 mam tramwaj wodny z Helu do Gdyni.
Początkowo jadę ścieżką rowerową która prowadzi przez całą mierzeję, ale to jest normalnie masakra. Pełno ludzi którzy dodatkowo chodzą sobie jak chcą całą szerokością, wyjeżdżające samochody oraz nawierzchnia która delikatnie mówiąc nie jest równa - zwłaszcza na rower szosowy. Nie ma co, jadę asfaltem. Trąbili na mnie tylko dwa razy (btw, obie rejestracje na G...) - do tego jakiś koleś we Fiacie Panda - jakbym mu najbardziej przeszkadzał :)
Po drodze zatrzymuje się tylko w sklepie na szybkie uzupełnienie wody. Temperatura zaczyna się już robić zacna, dochodzi do 28 st. Jadę w długim rękawie - po prostu nie chce mi się teraz przebierać :)
Jedzie się trochę ciężko, wiatr wieje w twarz całą drogę na Hel. Nie mogę sobie pozwolić na postoje - zresztą to jest już końcówka. Zapieram się i tak oto dojeżdżam gdzie moja wędrówka dobiega końca!

Hel zdobyty! 500 km! © px


Dojechałem praktycznie punkt 14:00, więc cel wykonany na 100%.
Kupują drobną pamiątkę, bilet na tramwaj wodny i koniecznie idę na trochę na plażę. Warunki super, ludzi też dopisało. Dzwonię do Niny gdzie dostaję gratulację i już ja dziękuję za wsparcie na całej trasie.
Z przyjemnością siadam na piasku i odpoczywam patrząc w morze.

Rowerzysta na plaży w Helu © px


Ogólnie z wypadu jestem całkiem zadowolony, jest i nowy rekord życiowy. Całą trasę udało mi się przejechać głównie ze względu na sprzyjające warunki. Silny wiatr w twarz miałem gdzieś tylko na 150 km - dojazd do Nasielska + Hel. W nocy niby było dość chłodno, dochodziło do 10 st, a w dzień maksymalnie 30 st. Jakby spadł deszcz czy coś podobnego to nie wiem jak to by się potoczyło.
Trzeba będzie też popracować nad jazdą w nocy - może da radę coś zrobić z tym masakrycznym zasypianiem za kierownicą :)

Ślad trasy (widać GPS trochę zaniża)


Wszystkie zdjęcia z wyjazdu

avCAD: 88

300 km jednego dnia

Sobota, 23 lipca 2011 · Komentarze(2)
Kategoria 300km <, Szosa
Od wielu miesięcy krążył niecny plan, aby pobić nasze, czyli mój i Bodka życiowy rekord przejazdu jednego dnia. Poprzednie wynosiły odpowiednio 250 i 268.
Cel był ustawiony na 400 km, jednak pogoda zweryfikowała nasze plany.
Wyruszyliśmy z Mińska Maz. na wschód. W drodze do Siedlec było ok, tylko wyskoczył mi znienacka krawężnik, ledwo co udało mi się uniknąć OTB. Ruch nie był za wielki, w większości mijały nas TIR'y, ale naprawdę zachowywały się bardzo w porządku - aby wyprzedzić nas jadących po szerokim poboczu zjeżdżały praktycznie na sąsiedni pas.
Kawałek za Siedlcami zaczęło padać, nie był to ulewny deszcz, ale mżawka. Niby nie groźna, ale wystarczy to pomnożyć przez wiele godzin i efekt robi się nieciekawy.
Następny po Siedlcach przystanek zrobiliśmy sobie w Łosicach.

Na przystanku w Łosicach © px


Dalej do Terespola jazda cały czas w deszcz. Do tego zalewała nas woda spod kół roweru. Nie było za przyjemnie, ale jedziemy dalej. Na jednym przystanku postanowiliśmy się kawałek przespać - skutek nie był za dobry, ale przynajmniej już nie zasypialiśmy za kierownicą. To był nasz największy wróg - sen.
W Neplach natknęliśmy się na pomnik starego radzieckiego czołgu - T-34.

Czołg - pomnik w Neplach © px


Blisko wschodniej granicy w miejscowościach które mijaliśmy jedna po drugiej natykaliśmy się na coraz więcej bocianich gniazd. Na jednej ulicy potrafiły być rozmieszczone co 50-100 metrów.

Bocianie gniazdo © px


Tuż przed samym Terespolem przejeżdżaliśmy przez wiadukt z którego doskonale było widać kolejkę ciężarówek do przejścia granicznego. Dosłownie nie było widać jej końca, a do tego nie było widać, aby się poruszała.

Kolejka do przejścia granicznego w Trespolu © px


Dojeżdżając na miejsce do Terespolu bardzo miło się zaskoczyłem. Wyobrażałem sobie mała, wiejską mieścinę, a tutaj jest naprawdę kawał miasta. Jak widać kontakt graniczny z innym państwem bardzo się opłaca.

Przejście graniczne w Terespolu © px


Razem z Bodkiem wreszcie zjedliśmy coś na ciepło i trochę się osuszyliśmy. Do tej pory przebywało się tylko w zimnie i wielkiej wilgoci.
Wtedy też postanowiliśmy podjechać do Łukowa pociągiem i skrócić ogólny dystans do 300 kilometrów. Pogoda wybitnie nie sprzyjała i nie zapowiadała poprawy, a w pociągu będziemy mieli czas i możliwość, aby trochę przeschnąć.

Rowerowi wisielcy - Łuków PKP © px


Po półtorej godziny jazdy zawitaliśmy w Łukowie. Przywitała nas naprawdę świetna pogoda - od ok. 9 godzin jazdy ujrzeliśmy dopiero promienie słońca - zapowiadało się dobrze. Do tego na dworcu PKP został umieszczony dość specyficzny wieszak na rowery - bardzo ciekawa konstrukcja, dosłownie wzorowana na domowych szafach.
Więc ruszyliśmy w stronę Garwolina. Kiedy wyjechaliśmy na odkryte, otoczone przez pola tereny odezwał się konkretny wiatr w twarz. Wtedy się zaczęliśmy zastanawiać co gorsze, deszcz czy wiatr. Co jak co, ale było sucho :)
Całe szczęście konkretnie wiało przez jakieś 40-50 km, dalej już było przyjemniej i tak dojechaliśmy do Siennicy przez Parysów.
Przed Mińskiem zostało nam do dokręcenia ok. 50 km więc pokręciliśmy się jeszcze w okolicach Cegłowa, Mrozów, Barczącej.
Zmarnowani, wymęczeni, niemogący patrzeć na batony dostaliśmy się do Mińska ok. 20:00. 300 km i przeszło 13 godzin jazdy za nami. Sam na pewno bym nie dobił do takiej ilości, zabrakłoby motywacji.
Cel został osiągnięty :)