Wpisy archiwalne w kategorii

050 - 100km

Dystans całkowity:16731.81 km (w terenie 5477.00 km; 32.73%)
Czas w ruchu:849:50
Średnia prędkość:19.69 km/h
Maksymalna prędkość:77.14 km/h
Suma podjazdów:73713 m
Maks. tętno maksymalne:196 (98 %)
Maks. tętno średnie:162 (81 %)
Suma kalorii:309351 kcal
Liczba aktywności:238
Średnio na aktywność:70.30 km i 3h 34m
Więcej statystyk

Wschodnie strony Mińska

Niedziela, 4 września 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Szosa, 050 - 100km
Poprzednio była północna część to zgodnie z ruchem wskazówek zegara przyszła pora na wschodnie okolice :)
Początkowo w stronę Mrozów gdzie odbiłem na Kuflew, dalej to już Piaseczno, Siodło, Siennica, Dłużka, Lasomin, Grzebowilk, Cielechowizna i Mińsk.
Dziś już bardziej spokojnie i na koniec miłe zakończenie podróży deserem lodowym w McDonald'ie (oczywiście przez McDrive ;) )

CADav: 95

Na północ od Mińska

Sobota, 3 września 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Szosa, 050 - 100km
Dziś weekend więc czas na dłuższą rundę. Tym razem dla odmiany na północ od Mińska w stronę Dobrego. Powrót przez Jakubów i kończąca runda do domu przez Barczącą i Chmielew.

CADav - 98

Praga koks expedition - Dzień XII - Praha - Mlody Boleslav

Środa, 24 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 050 - 100km, Sakwy
Hostel Sinkule © px


Budzimy się wyspani w wygodnych łóżkach, a nie jak do tej pory na karimatach. Od rana rozpoczynamy zwiedzanie Pragi.
Przemierzamy liczne boczne uliczki, wszędzie gdzie spojrzeć widać kamienice w rewelacyjnym stanie. Wyjęte niczym sprzed kilkuset lat. Większość nawierzchni stanowią kamienie. Dla roweru na wąskich slickach i z bagażem stanowi to lekkie utrudnienie. Zbytnio się tym nie przejmujemy, wystarczy jedynie zmniejszyć tempo i spokojnie delektować się urokiem miasta.

Ulice Czeskiej Pragi © px

Roboty na Pradze © px


Widać sezon jeszcze trwa, wszędzie jest pełno turystów, jeśli chodzi o sakwiarzy to widzieliśmy raptem kilku, przyciągamy wręcz uwagę. Ekipa wesołych Pań z Hiszpanii zaprosiła nas do wspólnego zdjęcia, w tym czasie ktoś obok robi nam zdjęcia. Naprawdę jesteśmy miło odbierani.

Zamek na Hradczanach © px


Kontynuujemy naszą wędrówkę, objeżdżamy większą część starego miasta oglądając większość ciekawych dla nas zabytków. Następnie kierujemy się na most Karola gdzie zamierzamy przekroczyć Wełtawę i zwiedzić drugą część Starego Miasta.
Zbliżając się do mostu możemy się delektować panoramą Pragi - co ciekawe, oprócz budynku telewizji nie ma w mieście wysokiej zabudowy. Zero wieżowców.

Panorama pragi - brak wysokich zabudowań © px


I jeszcze do tego bardzo długie zameckie schodu - jednak nie ryzykowaliśmy wędrówki nimi.

Stare zamecke schody © px


Wędrujemy po moście, nie jest w sumie długi, jego krawędzie zdobi wiele posągów ze złotymi artefaktami, zdobieniami. Prosimy przypadkowych przechodniów o zrobienie nam zdjęcia, oczywiście pytami się po angielsku - jak się później okazało byli również Polakami, świat jest mały.

Sakwiarze na moście Karola © px

Most Karola - Praga - Praha © px


Po drugiej stronie rzeki podążamy Złotą Uliczką. Jest trochę popołudniu, temperatura cały czas utrzymuje się w granicach 33 stopni na plusie. Powoli zaczynamy się kierować na wylotówkę z Pragi.
Oczywiście nie mogło zabraknąć zakupów pamiątek. Bodek obkupił praktycznie całą rodzinę drobiazgami z wizerunkiem Pragi. Ja również zaopatrzyłem się w drobne gadżety - naklejkę i naszywkę z herbem miasta Pragi. Będzie - mam nadzieję - elementem powiększającej się nieustanie kolekcji.

Rowerowa czeska Praga © px


Jeszcze ostatnie spojrzenie przez ramię i opuszczamy Stare Miasto kolejnym mostem. Kierujemy się w drogę powrotną do Polski. Wyjazd wbrew pozorom nie jest łatwy, trzeba znowu się przepchać przez całe miasto, do tego jeszcze w niezłym upale.
Po kilku godzinach walki, podjazdów znów jesteśmy na trasie. Znak informujący o wjeździe do Pragi nieubłaganie znika za nami.
Droga jest bardzo prosta, do granicy jedziemy praktycznie cały czas tą samą trasą.

Wyjazd z Pragi (Czechy) © px


Oczywiście tylko pozornie. W trakcie nie obyło się bez niespodzianek. Napotkaliśmy remontowany most, a autostradą raczej nie pojedziemy. Więc musieliśmy poświęcić trochę czasu na znalezienie objazdu. Czesi jak zwykle okazali się bardzo pomocni, mimo bariery językowej udało się porozumieć i kolejna przeszkoda została pokonana wybudowaną tymczasową kładką.

Objazd remontowanego mostu © px

Czeska lipa - nie ma lipy nawet w czechach :) © px


W wolnym czasie odpoczywamy w cieniu, jedziemy wzdłuż rzeki, od czasu do czasu się chłodzimy i oto tak nasz dzisiejszy etap kończymy noclegiem w Mlody Boleslav.
Nocujemy na podwórku u Czechów, bez problemu pozwalają się nam rozbić w narożniku ich posesji. Kładąc się spać w oddali słyszymy grzmoty, a niebo pokrywa się lekkimi błyskami. Nocą przechodzi nad nami burza. Całe szczęście bez większych komplikacji, zostało jedynie zerwane przykrycie naszych rowerów i powywracane wieszaki na ubrania Czeskiej rodziny. Śpimy jak zabici.

Praga koks expedition - Dzień X - przeł. Spalona - Hradec Králové

Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 050 - 100km, Sakwy
Po rozstaniu ze wspaniałą gospodynią i podziękowaniu za rewelacyjną gościnność ruszyliśmy na podbój przełęczy o nazwie „Spalona”. Całość prowadzi licznymi serpentynami i asfaltem w nie za dobrej kondycji. Docieramy na samą górę, słońce zaczyna się dopiero co rozkręcać. Krótki kawałek zjazdu do Mostowic i jesteśmy po raz kolejny na przejściu granicznym z Czechami, tym razem zagościmy tam na dłużej. Uderzamy już bezpośrednio na Pragę.

Przejście graniczne z Czechami w Mostowicach © px


Po stronie naszych sąsiadów zaczynają się coraz bardziej konkretne podjazdy, zaraz za granicą wzbijamy się na wysokość niemal 1000 m n.p.m., a słońce cały czas nie odpuszcza. Termometr wskazuje momentami 34 st. C.
Po dość wymagających podjazdach na początek dnia jazda staje się bardziej płynna. Kierujemy się na Hrádec Kralové przez Opočno. W kolejno mijanych miejscowościach szukamy jakiegoś kantoru – bezskutecznie. Całe szczęście wcześniej wymieniliśmy trochę złotówek na 500 koron i właśnie za te pieniądze robimy nasze pierwsze zakupy. Woda, serki i bułki. W piekarniku przed sklepem wszystko smakuje zacnie, chociaż za bardzo jeść się nie chce.

Čez Stadion - Czechy © px


Do Hradec Králové dojeżdżamy grubo popołudniu. Miejscowość wyróżnia się na mapie obwodnicą, a właściwie pierścieniem okalającym całe miasto. Na miejscu zostaje to zweryfikowane – centrum miasta jest praktycznie wyłączone z ruchu. Po krótkich poszukiwaniach odnajdujemy główne miejsce spotkań ludzi, bardzo ładne uliczki, fontanny i ścieżki położone wzdłuż rzeki. Dochodzi szósta popołudniu, większość normalnych sklepów jest już zamkniętych, całe szczęście nie dotyczy to budki z lodami. Zamawiamy „meszane”.

Deptak - Hradec Králové - Czechy © px


Delektując się kolejnymi chłodnymi kęsami przypadkiem w gąszczu szyldów zauważamy kantor. Wyrobiliśmy się zaraz przed zamknięciem i oto tak mamy nasz pierwszy czeski tysiąc.
Godzina robi się coraz bardziej późna. Po małych trudach wylatujemy za miasto, tam odbijamy na pierwszą miejscowość którą zauważyliśmy. Przebijamy się do kolejnej – łączy je ścieżka rowerowa/piesza wielkości jednego samochodowego pasa, po prostu rewelacja. Napotykamy ogródki działkowe i wiele jednorodzinnych domków w Stĕžery’ach, więc tutaj postanawiamy szukać noclegu.

Stěžery - nocleg przy basenie © px


Myśleliśmy, że dość łatwo się porozumiemy po czesku w sprawie rozbicia namiotu, nic bardziej mylnego. Czeska Pani tak szybko mówi, że ledwo co się dogadujemy. W każdym bądź razie znowu szczęście nam dopisuje, dostajemy zezwolenie na rozbicie namiotu nieopodal ogólnodostępnego basenu, który równocześnie służy za zbiornik przeciwpożarowy. Dosłownie trafiliśmy 6’tkę w Totka – po całym upalnym dniu nie ma nic lepszego niż kąpiel w basenie.

Stěžery - nocleg przy basenie - Czechy © px

Praga koks expedition - Dzień IX - przeł. Lądecka - przeł. Puchaczówka

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Sakwy, 050 - 100km
Dziś poranek zaczęliśmy dość niestandardowo, pobudka o 9:00 i start na rowerach dopiero o 13:00. Przez ten czas chrzestna Bodka miło nas ugościła, zjedliśmy porządne śniadanie i obiad. Można powiedzieć, że rozpoczął się dość spokojny, regeneracyjny dzień.
Z Meszna kierowaliśmy się na Otmuchów gdzie mogliśmy podziwiać widoczne z drogi jezioro Otmuchowskie, na jego drugim, odległym brzegu były widoczne liczne wiatraki.
Następnie obraliśmy azymut na Paczków (prawdopodobnie stolica pracowników poczty) z której odbiliśmy na przejście graniczne z Czechami i dalej na przełęcz Lądecką.

Travna © px


Mapa wskazywała jej wysokość na 666 m n.p.m. - motywującą oczywiście do dalszej jazdy. Po dość przyjemnej wspinaczce jednak się okazało, że jest o metr niższa. No cóż, trzeba jechać dalej. Zjeżdżamy licznymi serpentynami do samego Lądka-Zdrój.
Z tej niewielkiej, ale klimatycznej miejscowości obieramy trasę na Bystrzycę Kłodzką przez Stronie Śląskie. Na naszej drodze jest jeszcze do pokonania jedna przełęcz - Puchaczówka. Ty razem już trochę wyżej, na 864 m n.p.m.
Na początku naszej drogi na szczyt podczas odpoczynku mija nas inny sakwiarz krzycząc "Crosso rządzi!" - jak widać główny znak rozpoznawczy polskich sakwiarzy, sam oczywiście też je posiada.
Podjazd na przełęcz jest już większym wyzwaniem. Jest dość długi, ale za to w jego wyższych partiach rozpościera się piękny widok na Masyw Śnieżnika z bardzo dobrym widokiem na Czarną Górę. Przypominają się czasy kiedy tam się szalało na zlocie eMTB, po prostu świetne okolice.

Ufo nad miastem! © px


Po zdobyciu przełęczy zjeżdżamy z lekkim dokręcaniem praktycznie do samej Bystrzycy Kłodzkiej. Następnego dnia planujemy już uderzać na Pragę więc z pomocą ludzi znajdujemy Biedronkę, aby zrobić jakieś większe zakupy. Widocznie Bodek zbyt bardzo wziął sobie to do serca i nakupił rzeczy za 100 zeta. Ledwo co to pomieściliśmy, ale za to uzbierał się całkiem pokaźny prowiant - obstawiam, że gdzieś spokojnie tydzień na odludziu by się wytrzymało.
Za dnia, nieprzysłonięte chmurami słońce powoli znika za horyzontem, zaczyna panować przyjemny, delikatny chłód.
Miejsce na nocleg po kilku próbach znajdujemy kilka kilometrów za Bystrzycą Kłodzką. Po niewielkich wątpliwościach Pani pozwala nam wejść na podwórko. Proponuje nam nocleg pokoju gościnnym ulokowanym na zewnątrz budynku, przy stodole w dawnej świniarni. Początkowo nie możemy uwierzyć, do dyspozycji mamy łóżko, oddzielną kuchnię z gazem, toaletę i to wszystko za darmo. Ludzie potrafią nas miło zaskoczyć, już byliśmy zdesperowani i chcieliśmy się rozbić z namiotem nawet na betonie. Dosłownie, lepiej nie mogliśmy trafić.

Nocleg w gospodarstwie © px

Nocleg u Pani na gospodarstwie © px

Praga koks expedition - Dzień VII - Bohumin - Pietraszyn

Piątek, 19 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 050 - 100km, Sakwy
Wczoraj było ostre koksowanie, więc dziś postanowiliśmy zrobić luźniejszy dzień.
Leniwie rozpoczęliśmy dzień, przyłączył się do nas nawet młody kot - buszując wokoło namiotu, aż wreszcie wtargnął do środka. Nieźle nas zaskoczył wskakując pomiędzy tropik, a sypialnię.

Niespodziewany gość - kot © px


Po wyjściu z namiotu zostaliśmy zaproszeni przez gospodarzy na naprawdę obfite śniadanie - parówki, kanapki, herbata. Ledwo co zjedliśmy jedną porcję, a już nadlatywała kolejna. Było nam bardzo miło, ale niestety musieliśmy się już powoli zbierać.

Cieszyn - rynek miasta © px


Przed odjazdem gospodarz wytłumaczył nam drogę w stylu: "Teraz w prawo, później prosto, prosto, w lewo, w prawo, w lewo, prosto, w lewo...". Roześmiani zaistniałą sytuacją ruszyliśmy w pierwszy, obrany kierunek - na miasto po zakupy oraz wymianę złotówek na czeskie korony. Przedostaliśmy się na czeską stronę miasta i wystartowaliśmy z Cieszyna dopiero o 13:00. Kierunek Bohumin.
Jakby było tego mało po 15 km dorwała nas gwałtowna burza, całe szczęście udało się schronić na pobliskim przystanku. Godzinę oczekiwania na dalszą jazdę umilały oczywiście żelki.

Český Těšín - Czeski Cieszyn © px


Czym dłużej jechaliśmy w Czechach tym bardziej utrwalaliśmy się w przekonaniu, że napotykani pojedynczo na szosie rowerzyści są mniej uprzejmi - mało kto odpowiadał na pozdrowienie ręką. W Polsce pod tym względem jest zdecydowanie lepiej. Przynajmniej jest tam znacznie lepiej rozwinięta infrastruktura dla rowerzystów, np. często pojawiają się wymalowane na jezdni osobne pasy dla rowerów.

Wydzielony pas dla rowerów w Czechach © px


Zbliżając się do polskiej granicy napotkaliśmy ogromne magazyny, mogłoby się wydawać firmy dzięki której w ogóle jedziemy - Shimano. Granicę z Polską przekraczamy w Chałupkach, w dalszej kolejności kierujemy się asfaltem w bardzo dobrym stanie na Tworków.

Shimano - magazyny po czeskiej stronie © px


Przed samą miejscowością trafiamy na mały korek, przyczyną okazuje się być wypadek. Ciężarówka z piachem wyleciała z drogi. Za radą policjanta omijamy to miejsce polem. Idąc po świeżo ściętym zbożu obserwujemy całą akcję, między innymi siedzących strażaków na drogowej barierce. W połowie drogi dodatkowo zostajemy ostrzeżeni przed możliwością pęknięcia linki od dźwigu, więc bez zastanowienia zwiększamy bezpieczną odległość.

Przeprawa rowerzyty przez pole © px


Widząc zbliżającą się burzę znajdujemy miejsce do rozbicia namiotu w Pietraszynie - niedaleko granicy z Czechami. Udaje nam się postawić namiot kiedy burza dopiero co się rozkręca. Całe szczęście szybko przechodzi. Zostaliśmy poczęstowani herbatą z miętą (której zresztą Bodek za bardzo nie lubi), jemy kolację w akompaniamencie ryków (jak się później dowiadujemy) jedzących świń i po spokojnym dniu idziemy spać.

Praga koks expedition - Dzień IV - Nowy Sącz - Przehyba

Wtorek, 16 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 050 - 100km, Sakwy
Poranek w Gorlicach nie zapowiadał się obiecująco - całe niebo zakrywały deszczowe chmury, do tego delikatnie kropiło. Przygotowani na największą zlewę ruszyliśmy w stronę Grybowa.
Całe szczęście alarm okazał się fałszywy i podróżowaliśmy praktycznie w bezdeszczowych warunkach. Poprzedniego dnia nabraliśmy trochę wysokości więc odcinek do Nowego Sącza poszedł bardzo płynnie i szybko. Dużą ilość czasu po prostu się dokręcało.
Podczas już końcowego zjazdu do Nowego Sącza zostaliśmy zaczepieni przy 40 km/h przez innego kolarza który zapraszał nas na herbatkę, niestety musieliśmy odmówić - tego dnia czeka nas jeszcze wymagający podjazd na Przehybę więc nie chcieliśmy tracić czasu. Za propozycję serdecznie dziękujemy, na trasie naprawdę można się spotkać z wielką dawką sympatii.
Na wlocie do miasta natykamy się na odnowione Miasteczko Galicyjskie. Zwiedzamy je w trybie ekstra szybkim.

Miasteczko Galicyjskie - Nowy Sącz © px


Posileni w Biedronce jedziemy w stronę Starego Sącza (stanowi on praktycznie integralną część Nowego Sącza), szybko przelatujemy wąskimi i krętymi alejkami przez miasto i lądujemy w Gołkowicach.
Jako dzisiejszy cel oraz nawet można powiedzieć, że wyjazdu obraliśmy sobie szosowy wjazd na Przehybę z Gołkowic. Drugi najtrudniejszy szosowy podjazd w Polsce, 649 w Europie. 14 kilometrów drapania non stop w górę, 858 m przewyższenia ze średnim nachyleniem 6,4%, z maksymalnym 16% na 100m. Do tego należy jeszcze dodać znaczny ciężar bagażu. Więc oczywiście ruszyliśmy w górę na podbój szczytu.
Początkowo zaczyna się dość niewinnie, ot to zwykła droga na szerokość dwóch samochodów prowadząca przez kilka miejscowości. Na wysokości ok. 530 m n.p.m. kończy się parkingiem, zakazem poruszania się samochodami i zwęża się na szerokość jednego samochodu. Od tego momentu zapinamy młynek i powoli mielimy pod górę. Zatrzymuję się tylko, aby skalibrować wysokościomierz z tabliczką informującą, że jestem w "Gaboniu".

Droga na Przehybę © px


Pokonując kolejne metry podjazdu w pocie i skupieniu mijamy wiele malowniczych miejsc. Większość drogi jest osłonięta drzewami i wije się wzdłuż potoku, wielokrotnie przecinając go mostkami. Bardzo uprzyjemnia to całą wędrówkę w górę, krajobraz jest naprawdę niesamowity. Dodatkowo często można też się natknąć na źródełka wody - niezastąpione w upalne dni. Przy drodze znajdują się również liczne miejsca postojowe z ławkami i zadaszeniem. Więc jest gdzie odsapnąć.

W półmetku drogi na Przehybę © px


Po małej stracie doganiam Bodka, zdecydowaliśmy się tylko na jeden postój na mostku - był mały problem z ustawieniem roweru tak, aby się nie staczał. Jesteśmy na półmetku.
Wypchani czekoladami, wszelkiego rodzaju batonami wskakujemy na rowery i rozpoczynamy dalszą wędrówkę.
Jadąc pod górę, walcząc z bezlitosną grawitacją odczuwa się każdy kilogram bagażu, menażkę, kubek, śpiwór. Kilogram który bezlitośnie ciągnie w dół jak opuszczona kotwica. W tym momencie najlepiej wyłączyć myślenie i po prostu kręcić, kręcić, aż osiągnie się cel. Tak też robię i po kilku docieramy do kamienistego odcinka który zwiastuje koniec wspinaczki, przednie koło tańczy na kamieniach, jeszcze tylko kilkaset metrów. Do tego jeszcze pod sam koniec nachylenie wcale nie maleje, pewnie to też wynik zmęczenia...

Przehyba zdobyta - z sakwami © px


Wreszcie po kilku godzinach wspinaczki docieramy do schroniska, stamtąd jeszcze kilkadziesiąt metrów i z wielkim uśmiechem na twarzach zdobywamy szczyt, wskazania licznika się nie mylą. Rozciągający się widok utrzymuje nas w przekonaniu, że było warto. Składamy sobie gratulacje, sam nie dał bym rady, zabrakło by motywacji, na pewno nigdy tego nie zapomnimy.

Sakwiarze - zdobywcy Przehyby © px


Wymęczeni udajemy się na zasłużony odpoczynek przed schroniskiem, ubieramy ciepłe rzeczy - na szczycie temperatura jest znacznie niższa. Jemy więc nasz przysmak - żelki, a w międzyczasie rozmawiamy z doświadczonym GOPR'owcem i wysłuchujemy jego historie o okolicznych wypadkach rowerzystów, naprawdę można poznać wiele ciekawych, a miejscami zabawnych historii, m.in. jak pewnemu rowerzyście rower oplótł drzewo.

Wieża na Przehybie © px


Po dłuższej chwili dociera wreszcie do nas radosna wiadomość - czeka nas długi i przyjemny zjazd. Piękne zwieńczenie tego etapu naszej podróży. Więc ubieramy kurtki, rękawiczki, czapki i ruszamy w dół. Puszczając hamulce rower spokojnie rozpędza się do 70 km/h, ale niestety nie można sobie na długo tak pozwolić. Droga jest dość kręta i istnieje ryzyko spotkania turystów, więc staramy się zjeżdżać ostrożnie.
Zakręty naprawdę bardzo urozmaicają zjazd, rower ładnie składa się w łukach i po kilkudziesięciu minutach czystej wędrówki w dół lądujemy znowu w Gołkowicach. Znowu wielki uśmiech i piątka.
Na koniec udanego dnia znajdujemy nocleg w Maszkowicach. Właściciel pozwolił nam przenocować pod Jabłonką, niedaleko mamy do dyspozycji stolik. Podczas zachodzącego słońca jemy oczywiście makaron i w towarzystwie wszechobecnych szczypawek udajemy się na zasłużony odpoczynek.
To był dobry dzień, bardzo.

Zachód słońca © px


Informacje na temat podjazdu na Przehybę:
http://www.genetyk.com/podjazdy/przehyba1.html
http://www.challenge-big.eu/pl/bigside/1566

Praga koks expedition - Dzień III - Komańcza - Gorlice

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria 050 - 100km, Sakwy
Nie ma to jak wstać i się przemyć w chłodnym strumyku - tak warto zacząć każdy dzień. Patrzymy w niebo, zero chmur - będzie upał. I się nie myliliśmy, termometr wskazał ponad 30 stopni.

Zbawienie upalnego dnia © px


Z Komańczy ruszyliśmy prosto do Dukli, skąd następnie prosto do Gorlic.
Wczorajszego dnia mieliśmy sporo podjazdów, dziś zaś odwrotnie. Bardzo przyjemnie się jechało, w większości z lekkim nachyleniem w dół. Na trasie też oczywiście nie mogło zabraknąć podjazdów, ale nie były one aż tak wymagające.

50 km/h na pace © px


Po odpoczynku na jednym miejscu parkingowym już nas nic nie zdziwi - zaparkowane maszyny budowlane i wszędzie wkoło pełno pierza.

Fura prawdziwego mężczyzny © px


Tuż przed samymi Gorlicami przekroczyliśmy jeszcze granicę województw, przeskoczyliśmy z podkarpackiego do małopolskiego.

Województwo małopolskie wita © px


Dojeżdżając do Gorlic na horyzoncie ukazały się złowrogo-czarne chmury. Najwyższa pora na szukanie noclegu. Będąc praktycznie w centrum miasta decydujemy się na płatną opcję, pole namiotowe lub jakiś tani pokój.
Za radą napotkanej Pani udaliśmy się do "Willi Ludwinów". Nazwa w każdym bądź razie nie zapowiadała niskich cen, ale udało się wynegocjować już w ulewnym deszczu i przy błysku piorunów 25 zł za osobę.
W standardzie dobrze wyposażona kuchnia, 50" telewizor i pokój wielkości łazienki. Przynajmniej można spokojnie i sucho się wyspać. Oczywiście to wszystko po zjedzeniu obfitej porcji makaronu.

Praga koks expedition - Dzień II - Solina - przeł. Żebrak

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 050 - 100km, Sakwy
Dziś rano pobudka - został zapoczątkowany system wstawania punkt 7:30. Wtedy też mniej więcej zaczyna już grzać słońce i jest ciężko wytrzymać w namiocie.
Na początek dnia oczywiście po kotlecie (mamy zapas praktycznie na parę dni) i jazda w stronę przejścia granicznego z Ukrainą w Krościenku. Pamiątkowe zdjęcie i już kierunek typowo na Solinę przez Ustrzyki Dolne i Łobozew.

Przejście graniczne w Krościenku © px


Po drodze na tamę pokonaliśmy parę zacnych podjazdów w okolicach Łobozewa. Po wspinaczce czekało nas teraz tylko przeciskanie się pomiędzy setkami turystów spacerujących wśród straganów i budek z jedzeniem. Nic przyjemnego.
Wcześniej już miałem okazję odwiedzić Solinę, ale widok z tamy cały czas robi zdumiewające wrażenie. Bądź co bądź, warto odwiedzić to miejsce nawet kosztem przepychania się przez dzikie tłumy.

Nad Soliną - tama © px


Dalej kawałek podjazdu w stronę Polańczyka i wymijanie kilometrowego korka samochodów stojących w 30 stopniowym upale - urok turystycznych miejscowości. W takich momentach cieszę się, że jadę na rowerze.
Niedaleko za Polańczykiem, w Wołkowyi odbijamy na Baligród. Początkowo prowadzi nas nowy, gładki asfalt który nagle wraz ze znakiem "Droga nieremontowana na dł. 7 km" zamienia się w "przyjemne" telepanie. Wszystko to nadrabia nad wyraz malowniczym przebiegiem. Kilkukrotnie, dosłownie przecinamy górskie potoki - przejeżdżając w wodzie po betonowych płytach.

Droga na Baligród z Wołkowyi © px


Trochę wspinania i docieramy na najwyższy punkt w okolicy, już na nowiuteńki asfalt (kto by się spodziewał), który dalej zapewnia szybki i przyjemny zjazd.

Zjazd niedaleko Stężnicy do Baligrodu © px


Dwa kilometry za Baligrodem odbijamy na przełęcz Żebrak. Od tej strony podjazd z sakwami jest dość wymagający. Droga do samej przełęczy wiedzie po luźnych kamieniach, ale całkiem niewielkich więc na oponkach w ok. 1" idzie to przejechać, ale nie powiem - koła trochę tańczą.

Na przełęczy Żebrak © px

Motyl z przełęczy Żebrak © px


Jak już jesteśmy na samej przełęczy możemy odetchnąć z ulgą, zjazd czeka nas ładnym, nowym, gładkim szutrem aż do samej Woli Michowej. Spokojnie można osiągać na nim większe prędkości i delektować się jazdą.

Nocleg w Radoszycach © px


Robi się już ciemno, w Radoszycach znajdujemy nocleg w gospodarstwie położonym przy samym strumieniu. Gospodarze bez problemu dają nam wodę na kolację, gotujemy makaron i po udanym dniu w bliskiej odległości od krów idziemy spać.

Ciekawska krowa © px

After Party

Niedziela, 7 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 050 - 100km, Szosa
Wczoraj wesele Gulusia, dziś chrzciny jego dzieciaka to i nie mogło zabraknąć jakiejś rundy na rowerze, tym razem z Tomkiem :)