Wpisy archiwalne w kategorii

Sakwy

Dystans całkowity:4543.19 km (w terenie 333.00 km; 7.33%)
Czas w ruchu:245:01
Średnia prędkość:18.54 km/h
Maksymalna prędkość:76.62 km/h
Suma podjazdów:27376 m
Maks. tętno maksymalne:171 (85 %)
Maks. tętno średnie:137 (68 %)
Suma kalorii:33909 kcal
Liczba aktywności:44
Średnio na aktywność:103.25 km i 5h 34m
Więcej statystyk

Praga koks expedition - Dzień IX - przeł. Lądecka - przeł. Puchaczówka

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria Sakwy, 050 - 100km
Dziś poranek zaczęliśmy dość niestandardowo, pobudka o 9:00 i start na rowerach dopiero o 13:00. Przez ten czas chrzestna Bodka miło nas ugościła, zjedliśmy porządne śniadanie i obiad. Można powiedzieć, że rozpoczął się dość spokojny, regeneracyjny dzień.
Z Meszna kierowaliśmy się na Otmuchów gdzie mogliśmy podziwiać widoczne z drogi jezioro Otmuchowskie, na jego drugim, odległym brzegu były widoczne liczne wiatraki.
Następnie obraliśmy azymut na Paczków (prawdopodobnie stolica pracowników poczty) z której odbiliśmy na przejście graniczne z Czechami i dalej na przełęcz Lądecką.

Travna © px


Mapa wskazywała jej wysokość na 666 m n.p.m. - motywującą oczywiście do dalszej jazdy. Po dość przyjemnej wspinaczce jednak się okazało, że jest o metr niższa. No cóż, trzeba jechać dalej. Zjeżdżamy licznymi serpentynami do samego Lądka-Zdrój.
Z tej niewielkiej, ale klimatycznej miejscowości obieramy trasę na Bystrzycę Kłodzką przez Stronie Śląskie. Na naszej drodze jest jeszcze do pokonania jedna przełęcz - Puchaczówka. Ty razem już trochę wyżej, na 864 m n.p.m.
Na początku naszej drogi na szczyt podczas odpoczynku mija nas inny sakwiarz krzycząc "Crosso rządzi!" - jak widać główny znak rozpoznawczy polskich sakwiarzy, sam oczywiście też je posiada.
Podjazd na przełęcz jest już większym wyzwaniem. Jest dość długi, ale za to w jego wyższych partiach rozpościera się piękny widok na Masyw Śnieżnika z bardzo dobrym widokiem na Czarną Górę. Przypominają się czasy kiedy tam się szalało na zlocie eMTB, po prostu świetne okolice.

Ufo nad miastem! © px


Po zdobyciu przełęczy zjeżdżamy z lekkim dokręcaniem praktycznie do samej Bystrzycy Kłodzkiej. Następnego dnia planujemy już uderzać na Pragę więc z pomocą ludzi znajdujemy Biedronkę, aby zrobić jakieś większe zakupy. Widocznie Bodek zbyt bardzo wziął sobie to do serca i nakupił rzeczy za 100 zeta. Ledwo co to pomieściliśmy, ale za to uzbierał się całkiem pokaźny prowiant - obstawiam, że gdzieś spokojnie tydzień na odludziu by się wytrzymało.
Za dnia, nieprzysłonięte chmurami słońce powoli znika za horyzontem, zaczyna panować przyjemny, delikatny chłód.
Miejsce na nocleg po kilku próbach znajdujemy kilka kilometrów za Bystrzycą Kłodzką. Po niewielkich wątpliwościach Pani pozwala nam wejść na podwórko. Proponuje nam nocleg pokoju gościnnym ulokowanym na zewnątrz budynku, przy stodole w dawnej świniarni. Początkowo nie możemy uwierzyć, do dyspozycji mamy łóżko, oddzielną kuchnię z gazem, toaletę i to wszystko za darmo. Ludzie potrafią nas miło zaskoczyć, już byliśmy zdesperowani i chcieliśmy się rozbić z namiotem nawet na betonie. Dosłownie, lepiej nie mogliśmy trafić.

Nocleg w gospodarstwie © px

Nocleg u Pani na gospodarstwie © px

Praga koks expedition - Dzień VIII - Głuchołazy - Meszno

Sobota, 20 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Sakwy
Rano znowu przywitała nas wspaniała pogoda, ostatnio co do tego mamy szczęście.
Wyjeżdżamy z Pietraszyna w kierunku Kietrza. Większą cześć drogi pokonujemy wśród ogromnych pól położonych na znakomicie pofałdowanym terenie. Wielkie, odkryte przestrzenie dodatkowo zdobią niezliczone snopki siana. Aż miło pokonuje się kolejne kilometry.

Sierpniowe snopki siana © px


Z Kietrza do Prudnika przez Głubczyce droga mija bardzo leniwie i powoli. Słońce nie daje wytchnienia i cały czas zaszczyca nas swoją obecnością w pełnym blasku. Ukształtowanie terenu coraz bardziej się fałduje. Wczoraj, w okolicach Chałupek dość mocno się wypłaszczyło i jechaliśmy praktycznie jak w centrum Polski.

Most kolejowy niedaleko Kietrza © px


Dojeżdżamy do Głuchołaz. Dość niedawno byłem w nich na III zlocie ForumRowerowe.org, więc dość dobrze znam okolice. Nabyta wiedza się przydaje i bez problemu znajdujemy Biedronkę. Jemy jakiś większy posiłek i robimy zakupy.
Samo miasto jest bardzo ciekawe, położone u podnóża gór Opawskich i Biskupiej Kopy. Praktycznie zaraz przy granicy z Czechami i ok. 20 km od Rychlebskich Ścieżek - miejsca stworzonego dla rowerzystów.
Po dłuższej chwili ukrywania się w cieniu przed nieustępliwymi promieniami słońca ruszamy w stronę przejścia granicznego z Czechami. Znajduje się ono na końcu miasta, zaraz po dość stromym podjeździe. Na jego szczycie widzimy naprawdę konkretnie załadowany kartonami rower - obstawiamy, że wystarczyłby lekki podmuch wiatru, aby znikł w przestworzach wraz z właścicielem.
Po czeskiej stronie jedziemy wzdłuż polskiej granicy, teren staje się coraz bardziej górzysty, pokonujemy liczne podjazdy i zjazdy w bardzo przyjemnej scenerii. Podczas krótkiego postoju, aby skorzystać z "toalety", ciekawskie krowy z pobliskiego pastwiska się zbiegają i obserwują całe zdarzenie. Sytuacja prezentuje się niezwykle komicznie.

Ciekawskie, czeskie krowy © px


Całe szczęście palące słońce powoli zachodzi. Docieramy tak do Jarnołtowa, aby kawałek za nim skręcić bezpośrednio na Meszno. Spory odcinek trasy pokonujemy delikatnym zjazdem wśród kilku wiosek położonych niedaleko strumyka. Mijamy jeszcze tylko kilka ciekawie brzmiących miejscowości np. Kałków i jesteśmy już na miejscu.
Tym razem teoretycznie mamy zagwarantowany nocleg u chrzestnej Bodka. Teoretycznie, ponieważ postanowił jej zrobić niespodziankę i jej nie uprzedził. Dodatkowo bardzo dawno się nie widzieli.
Całe szczęście chrzestna była na miejscu. Zostaliśmy bardzo miło przywitani, zjedliśmy sytą kolację, wzięliśmy prysznic. Upraliśmy nawet nasze ubrania w pralce, chociaż myśleliśmy, że są całkiem czyste to po wyjęciu faktycznie ładniej pachniały. Po wieczorze w takich luksusach udaliśmy się spać, normalnie w namiocie.

Praga koks expedition - Dzień VII - Bohumin - Pietraszyn

Piątek, 19 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 050 - 100km, Sakwy
Wczoraj było ostre koksowanie, więc dziś postanowiliśmy zrobić luźniejszy dzień.
Leniwie rozpoczęliśmy dzień, przyłączył się do nas nawet młody kot - buszując wokoło namiotu, aż wreszcie wtargnął do środka. Nieźle nas zaskoczył wskakując pomiędzy tropik, a sypialnię.

Niespodziewany gość - kot © px


Po wyjściu z namiotu zostaliśmy zaproszeni przez gospodarzy na naprawdę obfite śniadanie - parówki, kanapki, herbata. Ledwo co zjedliśmy jedną porcję, a już nadlatywała kolejna. Było nam bardzo miło, ale niestety musieliśmy się już powoli zbierać.

Cieszyn - rynek miasta © px


Przed odjazdem gospodarz wytłumaczył nam drogę w stylu: "Teraz w prawo, później prosto, prosto, w lewo, w prawo, w lewo, prosto, w lewo...". Roześmiani zaistniałą sytuacją ruszyliśmy w pierwszy, obrany kierunek - na miasto po zakupy oraz wymianę złotówek na czeskie korony. Przedostaliśmy się na czeską stronę miasta i wystartowaliśmy z Cieszyna dopiero o 13:00. Kierunek Bohumin.
Jakby było tego mało po 15 km dorwała nas gwałtowna burza, całe szczęście udało się schronić na pobliskim przystanku. Godzinę oczekiwania na dalszą jazdę umilały oczywiście żelki.

Český Těšín - Czeski Cieszyn © px


Czym dłużej jechaliśmy w Czechach tym bardziej utrwalaliśmy się w przekonaniu, że napotykani pojedynczo na szosie rowerzyści są mniej uprzejmi - mało kto odpowiadał na pozdrowienie ręką. W Polsce pod tym względem jest zdecydowanie lepiej. Przynajmniej jest tam znacznie lepiej rozwinięta infrastruktura dla rowerzystów, np. często pojawiają się wymalowane na jezdni osobne pasy dla rowerów.

Wydzielony pas dla rowerów w Czechach © px


Zbliżając się do polskiej granicy napotkaliśmy ogromne magazyny, mogłoby się wydawać firmy dzięki której w ogóle jedziemy - Shimano. Granicę z Polską przekraczamy w Chałupkach, w dalszej kolejności kierujemy się asfaltem w bardzo dobrym stanie na Tworków.

Shimano - magazyny po czeskiej stronie © px


Przed samą miejscowością trafiamy na mały korek, przyczyną okazuje się być wypadek. Ciężarówka z piachem wyleciała z drogi. Za radą policjanta omijamy to miejsce polem. Idąc po świeżo ściętym zbożu obserwujemy całą akcję, między innymi siedzących strażaków na drogowej barierce. W połowie drogi dodatkowo zostajemy ostrzeżeni przed możliwością pęknięcia linki od dźwigu, więc bez zastanowienia zwiększamy bezpieczną odległość.

Przeprawa rowerzyty przez pole © px


Widząc zbliżającą się burzę znajdujemy miejsce do rozbicia namiotu w Pietraszynie - niedaleko granicy z Czechami. Udaje nam się postawić namiot kiedy burza dopiero co się rozkręca. Całe szczęście szybko przechodzi. Zostaliśmy poczęstowani herbatą z miętą (której zresztą Bodek za bardzo nie lubi), jemy kolację w akompaniamencie ryków (jak się później dowiadujemy) jedzących świń i po spokojnym dniu idziemy spać.

Praga koks expedition - Dzień VI - j. Orava - Żywiec - Istebna - Cieszyn

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Sakwy
Rano budzimy się jak zwykle, tylko tym razem po Słowackiej stronie.
Żegnamy się z gospodarzami w bardzo miłej atmosferze, dostajemy zapas wody i ruszamy w kierunku jeziora Orava.

Z widokiem na jezioro Orava - Słowacja © px


Zalesiona droga w pobliżu wody prowadzi na jego zboczu. Z jednej strony mamy górę, a z drugiej wodę. Do tego skracamy sobie drogę przez tamę, daje to również okazję to podziwiania świetnych widoków i kontrastów gór z jeziorem.

Prądnica - Skoda © px

Jezioro Orawskie © px


Kierując się ku granicy przez miejscowość Oravská Polhora, ciągnie się ona dosłownie przez kilka kilometrów. Doliczyliśmy do numeru ok. 980 - i to przy tej samej, jednej ulicy.

Rowery wyprawowe © px


Opuszczamy Słowację przejściem granicznym w Korbielowie, tym samym zdobywając przełęcz Glinne. Po wdrapaniu się na 809 m n.p.m. delektujemy się 15 kilometrowym zjazdem, praktycznie w ten sposób pokonując większość drogi do Żywca.

Przejście graniczne w Korbielowie © px

Niewielka zapora przed Żywcem © px


Tam na miejscu odwiedzamy pobliski sklep rowerowy na wlocie do miasta (naprawdę przyzwoicie wyposażony) i dostajemy wskazówkę, aby pojechać do Cieszyna bardziej malowniczą trasą przez Koniaków, Istebną oraz czeski Trinec. Ostatecznie decydujemy się na tą opcję.
Do Koniakowa prowadzi cały czas droga z poboczem, więc spokojnie, ale delikatnie pod górę i wiatr pokonujemy kolejne kilometry. Sprawy nie ułatwia też napierające z góry słońce. Wreszcie docieramy do Koniakowa, czeka nas tam mała niespodzianka. Z jednej strony piorunujące wrażenie robi na nas ogromny most umieszczony pomiędzy wzgórzami, most którym prowadzi nasza droga, a z drugiej nagle pojawiający się zakaz wjazdu dla rowerów. W naszej sytuacji nie widzimy innej opcji i ruszamy naprzód. Podziwiając widoki oraz konstrukcję mijamy most i pniemy się cały czas do góry. Całe szczęście ruch jest znikomy więc na tej trasie nie wzbudzamy większego zainteresowania.

Most w Koniakowie © px


Kolejny raz nabieramy się na to, że po długim podjeździe zacznie się zjazd. Tym razem nastąpiło to od Istebnej przez przejście graniczne z Czechami w Jasnowicach, aż do Jablunkov'a. Dalej już z delikatnym nachyleniem w dół docieramy do Trinec'a, sporą część odcinka pokonujemy drogą wykonaną z betonu - coś na kształt autostrady tylko z jednym pasem. Naprawdę bardzo dobrze się tam ciśnie i dzięki temu sporo nadrabiamy.

Cisnąc po betonowej nawierzchni © px


Robi się już trochę późno, planujemy się rozbić na polu namiotowym w polskiej części Cieszyna. Zatem w Trinec'u odbijamy na polskie przejście graniczne w Leszna Górna, oczywiście połączone z delikatnym podjazdem.
Widząc na mapie w bliskiej odległości od nas pole namiotowe robimy w Bazanowicach większe zakupy na kolację, niestety okazuje się, że poszukiwane przez nas pole namiotowe jest nieczynne przez obecnie przeprowadzany remont. Naszej szansy na nocleg szukamy w niedaleko położonym Gościńcu Sportowym. Cena 60 zł/os okazuje się dla nas zaporowa. O godzinie 21:00 decydujemy się na znalezienie możliwości rozbicia namiotu u kogoś na podwórku - co ma być to będzie, zawsze zostają krzaki.
Na obrzeżach zauważamy pierwszy lepszy dom w którym pali się światło, pukamy. Udało się. Właścicielka domu pozwoliła nam się rozbić niedaleko domu, do tego jeszcze udostępniła nam łazienkę oraz poczęstowała herbatą. Dzisiaj lepiej trafić nie mogliśmy.
Brudni, spoceni, zmęczeni odetchnęliśmy z ulgą. Dodatkowo udało nam się ustanowić dzienny rekord dystansu - 162,3 km. Było ostro.

Praga koks expedition - Dzień V - Przełęcz Knurowska - Zakopane - Stare Hory

Środa, 17 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Sakwy
To już powoli staje się rutyną. Pobudka 7:30, ogarnięcie rzeczy, proste śniadanie z pieczywem i wędliną, pakowanie wszystkiego na rowery jazda tuż przed 10:00. Tak rozpoczęliśmy podróż z Maszkowic w kierunku Zakopanego.
Trasę obraliśmy przez przełęcz Knurowską, tym sposobem ominęliśmy Krościenko n. Dunajcem i zyskaliśmy parę kilometrów.

Rogi do przodu! © px


Sam podjazd na przełęcz jest dość długi, ale mało wymagający. Bardzo przyjemnie się go pokonuje i spokojnie zdobywa. Teraz w porównaniu z Przehybą każda przełęcz wydaje się łatwizną. Po zjeździe do Knurowa jesteśmy już rzut beretem od Nowego Targu.
Stamtąd skręcamy na krajową 47'kę w stronę Zakopanego. Trasa bardzo uczęszczana i praktycznie bez pobocza. Męczymy dość dobrym tempem te 21 kilometrów, smaczku dodaje wspaniały widok na majestatycznie wyłaniające się z chmur Tatry. Tak, właśnie w Waszą stronę zmierzamy.

Widok na Tatry © px

Sakwiarz - kierunek Tatry © px


Po około godzinie wjeżdżamy do miasta, przeciskając się między samochodami szybko znajdujemy drogę na Krupówki. Przyzwyczajeni do znikomej ilości ludzi zdumiewa nas widok ludzkiego potoku przemierzającego deptak, musimy zejść z rowerów i je prowadzić - nie ma innego wyjścia. Płynąc wraz z resztą turystów odwiedzamy niezastąpionego McDonalda i jemy nasz pierwszy (kupny) ciepły posiłek.
Następnie zwiedzamy powoli miasto, skocznię narciarską oraz później kierujemy się w stronę Kościeliska.

Krupówki - przeciskanie się rowerem © px

Skocznia narciarska w Zakopanem © px


Chcąc opuścić Zakopane, Tatry coraz bardziej przyciągają naszą uwagę, nie możemy się temu oprzeć i podjeżdżamy na najlepszy punkt widokowy w okolicy. Widok na Giewont jest zdumiewający.

Widok na Giewont z Zakopanego © px


Już nabraliśmy sporo wysokości, więc liczymy na zacny zjazd. Nic bardziej mylnego, na wyjeździe z miasta czeka nas podjazd do Kościeliska, dalej już delikatny zjazd praktycznie do samego Chochołowa. Bodek nieźle podkręcił tempo i lecieliśmy cały czas ok. 40 km/h, dzięki temu też udało nam się znaleźć nocleg jeszcze przed zmierzchem, wręcz o zachodzie słońca.

Witamy na Słowacji © px


Tym razem przenocowaliśmy na Słowackiej stronie, w Chochołowie nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego miejsca. Większość tamtejszych domów, albo jest wynajmowanych, albo służy za letnie rezydencje. Udaliśmy się więc w stronę Słowacji. Niby przejechaliśmy tylko kilka kilometrów , ale różnice kulturowe widać na pierwszy rzut oka. Co do noclegu to przynajmniej Słowacy okazali się bardzo mili i sympatyczni. Po kilku próbach udało nam się wytłumaczyć (a raczej pokazać), że chodzi o rozbicie namiotu. Wznieśliśmy nasz namiot niczym, jak to określił Słowak "Chicago Tower" na pięknej, amerykańskiej trawie.

Praga koks expedition - Dzień IV - Nowy Sącz - Przehyba

Wtorek, 16 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 050 - 100km, Sakwy
Poranek w Gorlicach nie zapowiadał się obiecująco - całe niebo zakrywały deszczowe chmury, do tego delikatnie kropiło. Przygotowani na największą zlewę ruszyliśmy w stronę Grybowa.
Całe szczęście alarm okazał się fałszywy i podróżowaliśmy praktycznie w bezdeszczowych warunkach. Poprzedniego dnia nabraliśmy trochę wysokości więc odcinek do Nowego Sącza poszedł bardzo płynnie i szybko. Dużą ilość czasu po prostu się dokręcało.
Podczas już końcowego zjazdu do Nowego Sącza zostaliśmy zaczepieni przy 40 km/h przez innego kolarza który zapraszał nas na herbatkę, niestety musieliśmy odmówić - tego dnia czeka nas jeszcze wymagający podjazd na Przehybę więc nie chcieliśmy tracić czasu. Za propozycję serdecznie dziękujemy, na trasie naprawdę można się spotkać z wielką dawką sympatii.
Na wlocie do miasta natykamy się na odnowione Miasteczko Galicyjskie. Zwiedzamy je w trybie ekstra szybkim.

Miasteczko Galicyjskie - Nowy Sącz © px


Posileni w Biedronce jedziemy w stronę Starego Sącza (stanowi on praktycznie integralną część Nowego Sącza), szybko przelatujemy wąskimi i krętymi alejkami przez miasto i lądujemy w Gołkowicach.
Jako dzisiejszy cel oraz nawet można powiedzieć, że wyjazdu obraliśmy sobie szosowy wjazd na Przehybę z Gołkowic. Drugi najtrudniejszy szosowy podjazd w Polsce, 649 w Europie. 14 kilometrów drapania non stop w górę, 858 m przewyższenia ze średnim nachyleniem 6,4%, z maksymalnym 16% na 100m. Do tego należy jeszcze dodać znaczny ciężar bagażu. Więc oczywiście ruszyliśmy w górę na podbój szczytu.
Początkowo zaczyna się dość niewinnie, ot to zwykła droga na szerokość dwóch samochodów prowadząca przez kilka miejscowości. Na wysokości ok. 530 m n.p.m. kończy się parkingiem, zakazem poruszania się samochodami i zwęża się na szerokość jednego samochodu. Od tego momentu zapinamy młynek i powoli mielimy pod górę. Zatrzymuję się tylko, aby skalibrować wysokościomierz z tabliczką informującą, że jestem w "Gaboniu".

Droga na Przehybę © px


Pokonując kolejne metry podjazdu w pocie i skupieniu mijamy wiele malowniczych miejsc. Większość drogi jest osłonięta drzewami i wije się wzdłuż potoku, wielokrotnie przecinając go mostkami. Bardzo uprzyjemnia to całą wędrówkę w górę, krajobraz jest naprawdę niesamowity. Dodatkowo często można też się natknąć na źródełka wody - niezastąpione w upalne dni. Przy drodze znajdują się również liczne miejsca postojowe z ławkami i zadaszeniem. Więc jest gdzie odsapnąć.

W półmetku drogi na Przehybę © px


Po małej stracie doganiam Bodka, zdecydowaliśmy się tylko na jeden postój na mostku - był mały problem z ustawieniem roweru tak, aby się nie staczał. Jesteśmy na półmetku.
Wypchani czekoladami, wszelkiego rodzaju batonami wskakujemy na rowery i rozpoczynamy dalszą wędrówkę.
Jadąc pod górę, walcząc z bezlitosną grawitacją odczuwa się każdy kilogram bagażu, menażkę, kubek, śpiwór. Kilogram który bezlitośnie ciągnie w dół jak opuszczona kotwica. W tym momencie najlepiej wyłączyć myślenie i po prostu kręcić, kręcić, aż osiągnie się cel. Tak też robię i po kilku docieramy do kamienistego odcinka który zwiastuje koniec wspinaczki, przednie koło tańczy na kamieniach, jeszcze tylko kilkaset metrów. Do tego jeszcze pod sam koniec nachylenie wcale nie maleje, pewnie to też wynik zmęczenia...

Przehyba zdobyta - z sakwami © px


Wreszcie po kilku godzinach wspinaczki docieramy do schroniska, stamtąd jeszcze kilkadziesiąt metrów i z wielkim uśmiechem na twarzach zdobywamy szczyt, wskazania licznika się nie mylą. Rozciągający się widok utrzymuje nas w przekonaniu, że było warto. Składamy sobie gratulacje, sam nie dał bym rady, zabrakło by motywacji, na pewno nigdy tego nie zapomnimy.

Sakwiarze - zdobywcy Przehyby © px


Wymęczeni udajemy się na zasłużony odpoczynek przed schroniskiem, ubieramy ciepłe rzeczy - na szczycie temperatura jest znacznie niższa. Jemy więc nasz przysmak - żelki, a w międzyczasie rozmawiamy z doświadczonym GOPR'owcem i wysłuchujemy jego historie o okolicznych wypadkach rowerzystów, naprawdę można poznać wiele ciekawych, a miejscami zabawnych historii, m.in. jak pewnemu rowerzyście rower oplótł drzewo.

Wieża na Przehybie © px


Po dłuższej chwili dociera wreszcie do nas radosna wiadomość - czeka nas długi i przyjemny zjazd. Piękne zwieńczenie tego etapu naszej podróży. Więc ubieramy kurtki, rękawiczki, czapki i ruszamy w dół. Puszczając hamulce rower spokojnie rozpędza się do 70 km/h, ale niestety nie można sobie na długo tak pozwolić. Droga jest dość kręta i istnieje ryzyko spotkania turystów, więc staramy się zjeżdżać ostrożnie.
Zakręty naprawdę bardzo urozmaicają zjazd, rower ładnie składa się w łukach i po kilkudziesięciu minutach czystej wędrówki w dół lądujemy znowu w Gołkowicach. Znowu wielki uśmiech i piątka.
Na koniec udanego dnia znajdujemy nocleg w Maszkowicach. Właściciel pozwolił nam przenocować pod Jabłonką, niedaleko mamy do dyspozycji stolik. Podczas zachodzącego słońca jemy oczywiście makaron i w towarzystwie wszechobecnych szczypawek udajemy się na zasłużony odpoczynek.
To był dobry dzień, bardzo.

Zachód słońca © px


Informacje na temat podjazdu na Przehybę:
http://www.genetyk.com/podjazdy/przehyba1.html
http://www.challenge-big.eu/pl/bigside/1566

Praga koks expedition - Dzień III - Komańcza - Gorlice

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 · Komentarze(2)
Kategoria 050 - 100km, Sakwy
Nie ma to jak wstać i się przemyć w chłodnym strumyku - tak warto zacząć każdy dzień. Patrzymy w niebo, zero chmur - będzie upał. I się nie myliliśmy, termometr wskazał ponad 30 stopni.

Zbawienie upalnego dnia © px


Z Komańczy ruszyliśmy prosto do Dukli, skąd następnie prosto do Gorlic.
Wczorajszego dnia mieliśmy sporo podjazdów, dziś zaś odwrotnie. Bardzo przyjemnie się jechało, w większości z lekkim nachyleniem w dół. Na trasie też oczywiście nie mogło zabraknąć podjazdów, ale nie były one aż tak wymagające.

50 km/h na pace © px


Po odpoczynku na jednym miejscu parkingowym już nas nic nie zdziwi - zaparkowane maszyny budowlane i wszędzie wkoło pełno pierza.

Fura prawdziwego mężczyzny © px


Tuż przed samymi Gorlicami przekroczyliśmy jeszcze granicę województw, przeskoczyliśmy z podkarpackiego do małopolskiego.

Województwo małopolskie wita © px


Dojeżdżając do Gorlic na horyzoncie ukazały się złowrogo-czarne chmury. Najwyższa pora na szukanie noclegu. Będąc praktycznie w centrum miasta decydujemy się na płatną opcję, pole namiotowe lub jakiś tani pokój.
Za radą napotkanej Pani udaliśmy się do "Willi Ludwinów". Nazwa w każdym bądź razie nie zapowiadała niskich cen, ale udało się wynegocjować już w ulewnym deszczu i przy błysku piorunów 25 zł za osobę.
W standardzie dobrze wyposażona kuchnia, 50" telewizor i pokój wielkości łazienki. Przynajmniej można spokojnie i sucho się wyspać. Oczywiście to wszystko po zjedzeniu obfitej porcji makaronu.

Praga koks expedition - Dzień II - Solina - przeł. Żebrak

Niedziela, 14 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 050 - 100km, Sakwy
Dziś rano pobudka - został zapoczątkowany system wstawania punkt 7:30. Wtedy też mniej więcej zaczyna już grzać słońce i jest ciężko wytrzymać w namiocie.
Na początek dnia oczywiście po kotlecie (mamy zapas praktycznie na parę dni) i jazda w stronę przejścia granicznego z Ukrainą w Krościenku. Pamiątkowe zdjęcie i już kierunek typowo na Solinę przez Ustrzyki Dolne i Łobozew.

Przejście graniczne w Krościenku © px


Po drodze na tamę pokonaliśmy parę zacnych podjazdów w okolicach Łobozewa. Po wspinaczce czekało nas teraz tylko przeciskanie się pomiędzy setkami turystów spacerujących wśród straganów i budek z jedzeniem. Nic przyjemnego.
Wcześniej już miałem okazję odwiedzić Solinę, ale widok z tamy cały czas robi zdumiewające wrażenie. Bądź co bądź, warto odwiedzić to miejsce nawet kosztem przepychania się przez dzikie tłumy.

Nad Soliną - tama © px


Dalej kawałek podjazdu w stronę Polańczyka i wymijanie kilometrowego korka samochodów stojących w 30 stopniowym upale - urok turystycznych miejscowości. W takich momentach cieszę się, że jadę na rowerze.
Niedaleko za Polańczykiem, w Wołkowyi odbijamy na Baligród. Początkowo prowadzi nas nowy, gładki asfalt który nagle wraz ze znakiem "Droga nieremontowana na dł. 7 km" zamienia się w "przyjemne" telepanie. Wszystko to nadrabia nad wyraz malowniczym przebiegiem. Kilkukrotnie, dosłownie przecinamy górskie potoki - przejeżdżając w wodzie po betonowych płytach.

Droga na Baligród z Wołkowyi © px


Trochę wspinania i docieramy na najwyższy punkt w okolicy, już na nowiuteńki asfalt (kto by się spodziewał), który dalej zapewnia szybki i przyjemny zjazd.

Zjazd niedaleko Stężnicy do Baligrodu © px


Dwa kilometry za Baligrodem odbijamy na przełęcz Żebrak. Od tej strony podjazd z sakwami jest dość wymagający. Droga do samej przełęczy wiedzie po luźnych kamieniach, ale całkiem niewielkich więc na oponkach w ok. 1" idzie to przejechać, ale nie powiem - koła trochę tańczą.

Na przełęczy Żebrak © px

Motyl z przełęczy Żebrak © px


Jak już jesteśmy na samej przełęczy możemy odetchnąć z ulgą, zjazd czeka nas ładnym, nowym, gładkim szutrem aż do samej Woli Michowej. Spokojnie można osiągać na nim większe prędkości i delektować się jazdą.

Nocleg w Radoszycach © px


Robi się już ciemno, w Radoszycach znajdujemy nocleg w gospodarstwie położonym przy samym strumieniu. Gospodarze bez problemu dają nam wodę na kolację, gotujemy makaron i po udanym dniu w bliskiej odległości od krów idziemy spać.

Ciekawska krowa © px

Praga koks expedition - Dzień I - Przemyśl - Jureczkowa

Sobota, 13 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria < 050km, Sakwy
Dziś rozpoczął się pierwszy dzień długo wyczekiwanej wyprawy z Bodkiem - od Przemyśla poprzez polskie góry do czeskiej Pragi.
Podróż rozpocząłem od pobudki o 3 rano i wyruszeniu pociągiem do Przemyśla. Całe szczęście wsiadałem na pierwszej stacji w Warszawie - inaczej byłby problem z upchnięciem roweru.

Praga expedition - Start z Przemyśla © px


Po ok. 10h jazdy wylądowałem na miejscu gdzie czekał na mnie Kamil - on miał już za sobą prawie 500 km. Postanowił wyruszyć sam z Mińska do Przemyśla gdzie ja do niego dołączyłem. Przez to też musiał targać dodatkowo część naszego wspólnego sprzętu.
W pierwszej kolejności zatrzymaliśmy się na miejscowym rynku, podzieliliśmy sprzęt, pamiątkowe zdjęcie (jak jeszcze wyglądamy na początku) i jazda w stronę Soliny. Obraliśmy trasę unikającą główne drogi, prowadzącą przez Kalwarię Pacławicką i Arłamów.

:: Kładki niedaleko Kalwarii Pacławskiej
Kładki niedaleko Kalwari Pacławskiej © px


Po początkowym dość płaskim odcinku czekał nas ok. 10 km podjazd w okolice hotelu w Arłamowie, gdzie też mogliśmy podziwiać niczego sobie zjazd i podjazd.
Niestety pogoda nie wyglądała obiecująco, więc ruszyliśmy prosto w dół. Nie trwało to zbyt długo, kawałek dalej czekał na nas kolejny podjazd, ale już następnie sam zjazd, aż do Jureczkowa.
Po dojeździe na dół trochę się rozpadało - wtedy nam na ratunek przyszedł niezawodny przystanek PKS. Oczekując na koniec deszczu umilaliśmy sobie czas żelkami. Burza oddalając się pozostawiła po sobie świetną tęczę i właśnie wtedy wyruszyliśmy na szukanie miejsca na nocleg.

Efekty przelotnej burzy © px
Tęcza zaraz po burzy © px


Udało się nam przenocować na miejscu w Jureczkowie u starszej, miłej Pani która zaprosiła nas dodatkowo na herbatę i kanapki. Ogrzawszy się w domu ruszyliśmy do namiotu. Przed snem jeszcze po smacznym kotlecie od Marty (wiozłem je z Mińska, ale było warto) i w kimono.

Powrót z Warszawy

Niedziela, 5 września 2010 · Komentarze(0)
Kategoria < 050km, Sakwy
Zawitaliśmy około 5 nad ranem w Warszawie, a mi się nie chciało wracać pociągiem do Mińska więc na spokojnie dojechałem do domu na rowerze. Po drodze szybkie śniadanie w Macu, zdziwienie ludzi co o tej porze robi rowerzysta (a po drodze spotkałem jeszcze jednego sakwiarza).