Wpisy archiwalne w kategorii

Teren

Dystans całkowity:16890.43 km (w terenie 11392.79 km; 67.45%)
Czas w ruchu:965:57
Średnia prędkość:17.49 km/h
Maksymalna prędkość:68.02 km/h
Suma podjazdów:84233 m
Maks. tętno maksymalne:196 (98 %)
Maks. tętno średnie:162 (81 %)
Suma kalorii:345585 kcal
Liczba aktywności:355
Średnio na aktywność:47.58 km i 2h 43m
Więcej statystyk

Na Mikanów

Środa, 28 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
Kategoria Teren, < 050km
W odwiedziny do Michała z kolegami na Mikanowie. Trochę pobawiło się GoPro.

Z Czarkiem w terenie

Niedziela, 28 lipca 2013 · Komentarze(0)
Kategoria < 050km, Teren
Szybka ustawka i sprawna, techniczna jazda po okolicznych lasach. Dawno w sumie razem się nie jeździło :)

avCAD: 91

Grillowa Niedziela

Niedziela, 21 lipca 2013 · Komentarze(0)
Kategoria < 050km, Teren
Dojazd i powrót praktycznie tylko ze spotkania z rodziną :)

Podsumowanie strat + rozjazd

Piątek, 19 lipca 2013 · Komentarze(2)
Kategoria < 050km, Teren
Wreszcie rozruszanie się po wyprawie oraz małe podsumowanie strat :)

Założyłem nowe, zwijane opony Continental Mountain King 2.2, a tak tylna wygląda po 10 dniach w górach. Dużo hamowania i wręcz blokowanie koła robi swoje.

Zdarta nowa opona po 10 dniach jazdy w górach © px


Buty Shimano XC-50N nie wyglądają lepiej. Z każdego buta odpadło mi po jednym korku plus kilka tak mocno się wytarło, że zaczynają mi odchodzić. Buty były kupione nowe na ten sezon, a po wyjeździe wyglądają jak po dwóch latach normalnej jazdy :)

Bardzo zużyte korki w butach Shimano po wyprawie © px


Wodoodporny worek Fjorda Nansena też przeżył swoje. Powstało kilka dziur, głównie od zacisku podsiodłowego. Zaczynało mi się już wycierać w Górach Świętokrzyskich, a teraz całkowicie się już dobiło. Ogólnie się sprawdził, ale na dłuższą metę lepiej zakupić coś solidniejszego - to była po prostu prowizorka.

Podarty worek Fjorda Nansena po wyprawie © px


Jeszcze powinienem doliczyć zgubione okulary i uszkodzoną klamkę hamulca - nie było litości dla sprzętu :)

Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 8 - Koniec

Niedziela, 14 lipca 2013 · Komentarze(3)
Pobudka standardowo 5:30. Całkiem się wyspałem biorąc pod uwagę fakt, że spałem na pochyłości i ogólnie się staczałem - dobrze, że rower mnie utrzymał i nie wylądowałem na ulicy. Kilka razy w nocy tylko musiałem się poprawiać, ale ogólnie jak na te warunki to super.
Szybkie śniadanie, zwijanie obozowiska i ruszam na asfalt. Dojazd do Głuchołaz to jest tylko formalność. Granicę przekraczam w bardzo ciekawym miejscu - tak jakby mieszkańcy sami połączyli drogi. Do tego poprzewracane znaki - jest klimat.

Granica Polsko - Czeska © px

PX w Głuchołazach © px


Przejeżdżając przez Głuchołazy musiałem chociaż na chwilę zajechać przed szkołę gdzie odbywał się III zlot ForumRowerowe.org - oczywiście do tego pamiątkowe zdjęcie.
Kawałek w dole ulicy zrobiłem zakupy w "Fajnym" sklepie i zjadłem śniadanie na ławce. Ogólnie o godzinie 8:00 rano było ciężko z jakimś otwartym sklepem spożywczym.

Miejsce III zlotu FR.org w Głuchołazach © px


Zapinam wszystko na ostatni guzik i ruszam w stronę Góry Parkowej która jest praktycznie w turystycznym centrum Głuchołaz. Podjazd pod Przednią Kopę idzie zadziwiająco dobrze, sprawnie go pokonuje i zatrzymuje się dopiero pod ruinami wieży widokowej. Coś się tam już dzieje, może za dziesięć lat będzie czynna.

Nieczynna wieża widokowa na górze Przednia Kopa - Głuchołazy © px


Dalej już idzie bardzo łatwo i sprawnie. Ładny podjazd, a następnie gładki zjazd leśną drogą. Na przeszkodzie stanęły mi tylko powalone drzewa, a właściwie to ścięte i zostawione na środku szlaku. Może dla niektórych to atrakcja, ale nie na rowerze.

Ścięte drzewa centralnie na szlaku © px


Po zjeździe dojeżdżam do asfaltu z którego już widać mój dzisiejszy główny cel - Biskupią Kopę.

Biskupia Kopa z daleka © px


Przejeżdżając przez Jarnołtówek miła niespodzianka - mają tam swoją wersję "Mostu Zakochanych". Uwagę najbardziej przykuł mi rowerowy motyw miłości... Zapięcie do roweru. Nie było na nim żadnego imienia, a tylko można się domyślać jaki to był kochany rower...

Most Zakochanych - rowerowy motyw © px


Kawałek za mostkiem zaczyna się już właściwy podjazd pod Biskupią Kopę. W sporej części jest to też podejście, powiedziałbym, że w proporcjach 50/50. Jako, że to jest już ostatni dzień mojej wyprawy to tym łatwiej się wspinam do góry. Pogoda ogólnie dopisuje - jest całkiem gorąco, ale lepsze to niż deszcz.

Podejście, podjazd pod Biskupią Kopę © px


Po długim podejściu i wymagającej końcówce podjazdu zadowolony znajduję się już na szczycie Biskupiej Kopy.
Jest to tak naprawdę ostatni tak wysoki szczyt na trasie Głównego Szlaku Sudeckiego, więc swoiste pożegnanie z górami. Dalej to już sporo w dół i powrót prosto do Prudnika.

Wieża widokowa na Biskupiej Kopie © px


W sklepiku ulokowanym w wieży widokowej kupuję kilka pamiątek i bilet wstępu na górę wieży. Nie mogłem sobie darować ostatniego spojrzenia na góry z tej wysokości, ostatniej takiej wspaniałej panoramy. Więc robię sporo zdjęć i kręcę kila ujęć kamerką. Widoki oczywiście nie zawodzą i można wszystko dobrze podziwiać. Dobrze, że też są narysowane strzałki z opisem które wskazują co ważniejsze szczyty widziane z Biskupiej Kopy.
Schodzę z wieży, zakładam kurtkę na zjazd i ruszam szlakiem który teraz spory fragment prowadzi wzdłuż granicy. Jadę oczywiście ścieżką graniczną, bo tak właściwa kilka metrów obok jest ciężko przejezdna ze względu na ogrom powalonych drzew - kilka lat temu na zlocie było to samo.

Autoportret na szczycie Biskupiej Kopy © px

Panorama na szczycie Biskupiej Kopy © px


Zjazd czerwonym szlakiem jest bardzo ciekawy, bardzo go polecam. Tylko w nielicznych miejscach musiałem sprowadzać rower. Zwłaszcza końcówka jest rewelacyjna jak zjeżdża się najpierw drogą z wysokimi bandami, a w trakcie można na nie po prostu wbić i jechać tamtejszym singlem.
Grawitacja doprowadza nas do Pokrzywnej na parking, zaraz przy jeziorku/kąpielisku i stawach hodowlanych. Można tam zobaczyć też turbinę napędzaną wodą.
Bardzo zaskakuje mnie Młyńska Góra (zaraz przy stawach hodowlanych) - podejście normalnie strome jak w Karkonoszach, może nawet bardziej! Całe szczęście krótkie, ale namęczyć się można.

Stawy hodowlane pod Młyńską Górą - Pokrzywna © px


Na tym odcinku nie mogło też zabraknąć dróg przez pola. Nawigacja idzie sprawnie, oznaczenia generalnie są dobre. Jedynie, aby nie było za łatwo ktoś wysypał drogę cegłami, nie to, że pokruszonymi - leżały tam dosłownie pełne cegłówki. Rowerem nie dało się jechać, a jakby ktoś był zainteresowany to z tych cegieł można nawet zbudować dom.

Ceglana droga - praktycznie nieprzejezdna © px


Kawałek asfaltowego fragmentu i w pewnym momencie naprawdę ciekawy zbieg okoliczności.
W lewo drogowskaz pokazuje krótką, asfaltową drogę prosto do Prudnika, a szlak odbija w prawo - terenowo. Jakby ktoś był zdesperowany to zawsze mógłby się skusić na krótszy wariant, ja odbijam w prawo.

Dylemat - do Prudnika asfaltem czy dalej szlakiem :) © px


Widoki i krajobrazy cały czas się przeplatają. Zwłaszcza interesująco wyglądają góry u podnóża których jest pole zdobione czerwonymi makami.

Widok na góry i pola z makami © px


Nastawiałem się na w większości zjazdy, ale chyba za bardzo optymistycznie do tego podszedłem. Od Biskupiej Kopy jest też i sporo podjazdów, nie idzie tak łatwo jak zakładałem, ale najważniejsze, że do przodu.
W sanktuarium świętego Józefa w Prudniku ciekawy widok - w miejscu świętym wyjątkowo nie można jeździć na rowerze. Ciekawe co musiało się tam takiego stać, że został umieszczony ten zakaz. Pewnie jakiś szalony rider DH się trochę zapędził.

Wyjątkowo w miejscu świętym nie można jeździć rowerem © px


Od samego sanktuarium jest już tylko asfaltowy zjazd prosto do Prudnika. Czerwona kropka jest już tuż, tuż. Oznaczenia szlaków w mieście są rewelacyjne, nie da się zgubić i są umieszczone w widocznych miejscach. Rynek w mieście jest ładny, wyłożony kamieniami.

Rynek w Prudniku - widok na kosciół © px


Jest i koniec szlaku! Znak umieszczony w widocznym miejscu zaraz przed samą stacją PKP.
Udało się ukończyć Główny Szlak Sudecki w bardzo dobrym czasie. Nastawiałem się na 10 dni, a wyszło 8 i to ze startem o godzinie 11:00, a w Prudniku byłem o godzinie 15:00, więc spokojnie w 7 dni da się zmieścić. Pogoda była różna, właściwie to tylko 3 dni deszczowe, trochę upału, a tak bardzo sprawnie się jechało. Ogólnie jestem bardzo zadowolony - jedynie trochę zaskoczony, że tak szybko wszystko się skończyło.
Kilka minut po mnie spotykam pod znakiem małżeństwo które ukończyło też szlak, tylko, że pieszo - zajęło im to 16 dni, łącznie ze zwiedzaniem niektórych miejsc.
Co jak co - wyprawa dobiegła końca.

Koniec Głównego Szlaku Sudeckiego w Prudniku © px


Jako, że szlak został pomyślnie ukończony trzeba to uczcić sytym posiłkiem, czyli klasyczną polską pizzą na rynku w Prudniku. Nie ma to jak coś dobrego i gorącego.

Zasłużony posiłek w Prudniku po przejechaniu całego szlaku © px


Jak się okazało małżeństwo piechurów jedzie do Krakowa, czyli zmierzamy w tym samym kierunku. Łapiemy najpierw pociąg do Kędzierzyna - Koźle, tam przesiadka do Krakowa gdzie ląduję około północy. Bardzo dobrze się nam rozmawiało, wielki też szacunek za to, że przeszli to pieszo. Dostałem też od nich wizytówkę z linkiem na ich bloga gdzie wszystko dokładnie opisują, a jest tego sporo: GórskieWędrowki.blogspot.com/

W Krakowie dowiaduję się, że nie sprzedają mi biletu przed 1:00 ze względu na przerwę techniczną, a pociąg mam o 1:26. Więc mając godzinę czasu zwiedzam na szybko starówkę w Krakowie - ruch naprawdę spory, pełno szalonych studentów. Kupuję coś do jedzenia i wracam na poczekalnię. Pani z okienka mnie zapamiętała i zostałem wcześniej obsłużony, aby zdążyć na pociąg.
Czekam na peronie na pociąg, coś podjeżdża, więc wypatruje wagonu do którego mam wsiąść. Znalazłem właściwy i wsiadam. Jednak nie do końca. Pociąg ruszył, brakowało miejsca na rower, a ja tak przyglądam się tabliczce dokąd jedzie. Okazało się, że to pociąg na Hel. No to pięknie, na sam koniec wyląduje jeszcze nie tam gdzie trzeba. Całe szczęście nie byłem jedynym co pomylił pociąg i konduktor zatrzymał skład. Biegnę więc z kilkoma osobami po kamieniach i podkładach na peron do właściwego pociągu, całe szczęście zaczekał i zdyszany wsiadam już do właściwego wagonu. Naprawdę bardzo dziękuję za postawę konduktora, że zatrzymał skład i poczekał, aż się przesiądziemy - po prostu super wyrozumiała postawa.

Starówka Krakowa nocą © px


Rozkładam się wygodnie w przedziale rowerowym i już tylko, aby wysiąść w Warszawie - stamtąd już tylko kawałek do Mińska.
Bilet powrotny ze wszystkimi przesiadkami ogólnie wyszedł mi praktycznie dwa razy więcej niż do Świeradowa, no coż...

Najważniejsze, że wyprawa się udała i na pewno będzie co wspominać!
Główny Szlak Sudecki zdobyty na tip top!

WSZYSTKIE ZDJĘCIA Z WYPRAWY

Film z GoPro jest w przygotowaniu.

PODSUMOWANIE:
- Dystans: 527km
- Czas spędzony na rowerze: ok. 50h
- Przewyższenia: 12578m
- Nocleg: 3x dziko, 2x wiata, 1x namiot pod schroniskiem, 1x schronisko

WNIOSKI Z WYPRAWY:
- Sprzęt w górach jest ogólnie niemiłosiernie katowany, trzeba się przygotować na awarie
- Namiot z rowerem jako stelaż (np. mój Faroe Out) to nie jest dobry pomysł podczas deszczu - zabłocony rower ląduję w środku i cali jesteśmy mokrzy i brudni, dodatkowo problem z jego serwisem, czasami też ciężko rozstawić namiot
- Kuchenka JetBoil ZIP oraz plecak Deuter Trans Alpine sprawdziły się na medal! Kuchenka bardzo szybko gotowała wodę i jeszcze zostało mi na jedno gotowanie kartusza 100g, plecak za to super wygodny - praktycznie nie czułem ciężaru
- System wstawania ze wschodem i kładzenia się spać z zachodem bardzo się sprawdza
- Warto sprawdzać gdzie na szlaku są wiaty, bardzo dobrze się tam śpi, ale twardo - chociaż mi to nie przeszkadzało
- Zgubiłem okulary których i tak nie używałem na wyprawie - lepiej mocować sprzęt
- Worek pod siodło Fjord'a Nansen'a przetarł mi się w kilku miejscach - na dłuższą metę się nie sprawdza

Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 7

Sobota, 13 lipca 2013 · Komentarze(2)
Wstaję punktualnie o 5:30 i moim oczom ukazuje się wspaniały widok! Słońce niesamowicie przebija się przez szybko poruszające się chmury nad moją głową. Dla takich momentów warto się wymęczyć i nocować trochę wyżej w górach.

Poranek na przełęczy Żmijowa Polana © px


Czarna Góra znajduje się tuż, tuż. Podjazd na nią robi się aż miło. Chmury raz co raz przemykają koło mnie - raz znajduję się w chmurach ze słabą widocznością, a następnie odkrywa się widok na góry.

Słońce przbija się przez chmury © px


Docieram na Czarną Górę i od razu wspinam się na wieżę widokową.
Widoki wprost niesamowite, według mnie jak do tej pory najbardziej klimatyczne! Do tego jest to pewnego rodzaju nagrodą za to, że dotarłem aż tutaj.
Chmury naprawdę bardzo szybko przemykają po niebie - to zasłaniając i odkrywając widok na dolinę. Wiatr je przegania i z każdą minutą jest ich coraz mniej. Nie można po prostu przestać patrzeć. W zaistniałej sytuacji nie mogło zabraknąć stosownej sesji zdjęciowej :)

Na wieży widokowej na Czarnej Górze © px

Panorama z wieży widokowej na Czarnej Górze © px

Super widok z Czarnej Góry © px

Autoportret na Czarnej Górze © px


Z głową pełną super widoków niechętnie zjeżdżam z Czarnej Góry.
Zjazd sam w sobie jest dość trudny, na początkowym fragmencie muszę sprowadzać rower. Szybko docieram do przełęczy Puchaczówka gdzie dalej ruszam polami w stronę Lądka Zdrój.

Na przełęczy Puchaczówka © px


Jakby mogło być inaczej, przynajmniej raz dziennie muszę trafić na wycinkę drzew która jak zwykle utrudnia nawigowanie po szlaku. Tym razem bez większych problemów odnajduje właściwy kierunek.

Wycinka drzew - wstęp wzbroniony © px


Za Lądkiem Zdrój z małymi problemami zdobywam Jawornik Wielki skąd już jest sam zjazd aż do Złotego Stoku. Tak trafiłem, że dziś jest organizowany bieg nordic walking na właśnie Jawornik. Rozmawiam dość długo z jedną osobą z obsługi i bez większych problemów ruszam w dół - z obietnicą, że mam nie przejechać zawodników. Szlak mnie obserwuje.

Uwaga, szlak patrzy! © px


Zjazd prowadzi w większości szutrami i drogami leśnymi. Zjeżdżam więc szybko i pewnie. Chyba za pewnie, bo na jednym fragmencie wbiłem się przednim kołem w błoto, rower został, a ja poleciałem przez kierownicę - szczęśliwe zeskoczyłem z roweru i wylądowałem na nogach.

Rower został w błocie, a ja poleciałem © px


Docieram wreszcie do Złotego Stoku. Na początku przejeżdżam przez naprawdę spory park linowy ulokowany w byłej żwirowni/kamieniołomie, robi wrażenie.
Dziś całe miasto tętni życiem, jest organizowany szereg imprez i ludzi jest naprawdę sporo. Spokojnie przejeżdżam przez miasto i ruszam dalej szlakiem którego fragment teraz prowadzi główną ulicą.

Park linowy w Złotym Stoku © px


Odbijam w boczną drogę, następnie w pole na którym się gubię i dalej już prosto asfaltem do Kolonii Błotnica gdzie na krótkim fragmencie występują poznane wcześniej "Bagna Orłowicza" :)
Przedzieram się przez wysoką trawę, docieram na asfalt gdzie narzucam lepsze tempo i po chwili znajduję się przy zbiornikach Topola i Kozielno pod Paczkowem.

Bagien Orłowicza ciąg dalszy © px


Próbuję do nich jakoś zjechać, ale jakoś żaden zjazd mi nie odpowiada i oto tak ląduję od razu w Paczkowie :)
Miasto robi na mnie pozytywne wrażenie. Widać fragmenty murów którymi było otoczone, rynek jest zadbany i do tego gra tutejsza kapela która tworzy ciekawy klimat. Jest tu też dużo różnych starych zabudowań.

Rynek w Paczkowie - grająca kapela © px


Niestety nie mogę znaleźć baru z klasycznym-polskim-kebabem więc ruszam dalej.
Kawałek za Paczkowem kończy mi się zasięg mojej obecnej mapy, odzyskam go dopiero pod Głuchołazami. Będę musiał uważać i bardzo pilnować się oznaczeń.
Nastawiałem się na monotonną jazdę, ale początkowy fragment przez pola jest rewelacyjny chociaż płaski. Wiedzie dosłownie kilkumetrowym pasmem lasu przez pola kukurydzy, wrażenie jak i ścieżka niezwykła! Aż przyjemnie pokonuje się kolejne kilometry.

Przez pola kukurydzy w stronę Głuchołaz © px


Jak to w życiu bywa dobra passa kiedyś się kończy. W środku pola trafiam na skrzyżowanie w kształcie litery "T" i zero oznaczeń. Próbuję w prawo, dojeżdżam do asfaltu, dalej zero oznaczeń. Wracam się spory kawałek do rozjazdu i próbuję drugi wariant w lewo - ląduję pośrodku pola. Ostatecznie decyduje się na dojazd do asfaltu, więc ponownie się wracam. Nie ma to jak jazda przez pola.
Już całkowicie zgubiłem szlak więc decyduję się na 15 km dojazd do Głuchołaz asfaltem przez Czechy. Jadąc w stronę granicy przypadkowo trafiam na zagubiony czerwony szlak, daję mu ostatnią szanse i kieruję się w pola.
Tutaj z oznaczeniami niestety nie jest lepiej, więc wracam się do asfaltu i kontynuuje mój pierwotny wariant.
Godzina robi się coraz późniejsza, rozglądam się za miejscem na biwak, ale z tym jest problem. Albo wszędzie same pastwiska, albo tak zarośnięte krzaki, że jest tam problem z wejściem. Odbijam w stronę Polski, ale jeszcze po Czeskiej trafiam jak mi się wydaje na dość dogodne miejsce na zboczu - myślę, że coś tam się znajdzie. Jak się okazało to znalazłem, ale na pochyłości. Rozbijam namiot i liczę na to, że nie wyślizgnę się z niego i nie przeturlam się na sam dół :)
Wszystko wskazuje na to, że jutro ostatni dzień jazdy.

Nocleg na zboczu © px


avCAD: 68

Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 6

Piątek, 12 lipca 2013 · Komentarze(5)
Rano wstaję dość normalnie, ale czeka mnie jeszcze dokładny przegląd roweru.
Więc robię sobie śniadanie i od razu zabieram się za niezbędne naprawy.

Serwis roweru w hotelu © px


Bolec od klamki hamulca który mi wypadł zastępuję kluczem imbusowym który blokuję przed wypadnięciem taśmą izolacyjną - bez taśmy ani rusz. Najważniejsze, że wszystko działa praktycznie idealnie - odzyskuję w ten sposób tylny hamulec.

Prowizoryczna naprawa klamki hamulca © px


Klocki przód i tył są do wymiany. Startowałem ze zużytymi tak w 50%. Mam jedynie problem z rozepchaniem tłoczków tylnym hamulcu.

Stare i nowe klocki hamulcowe do Formuli © px


Na trasie jestem już około godziny 10:00 - dość późno, ale lepiej mieć sprawny rower i spokojną jazdę bez kilku dodatkowych zmartwień. Na starcie mijam już otwarte schronisko "Orlica" gdzie poprzedniego dnia nie udało mi się znaleźć schronienia.

Schronisko PTTK w Zieleńcu © px


Pogoda nie jest na razie deszczowa, ale zachmurzenie utrzymuje się duże - przez to widoki robią się ciekawe - chmury nisko położone nad górami.

Pola w tle góry w chmurach © px


Bez większych problemów dojeżdżam do schroniska PTTK Jagodna gdzie na polu niedaleko wypasają się owce.

Owce na polu © px


Przystaję tylko, aby zweryfikować właściwy kierunek jazdy i ruszam dalej asfaltem przez przełęcz Spalona gdzie dwa lata temu przejeżdżałem z Bodkiem szosowo z sakwami. Droga nic, a nic się nie zmieniła - chyba tylko na gorsze. Głównie dzięki temu ją zapamiętałem.

Klasyczna polska droga niedalego przełęczy Spalona © px


Zjeżdżam trochę asfaltem, trochę przez pola i ląduję w miejscowości Długopole - Zdrój gdzie robię postój na klasyczne śniadanie - dwie bułki, dwa serki, dwa jogurty, batonik oraz szykuje dwie kanapki na drogę.

Klasyczne śniadanie na wyprawie © px


Zaraz za Długopolem - Zdrój na drzewach nagle zaczęły pojawiać się aluminiowe tabliczki z oznaczeniem szlaku. Oryginalny pomysł i są trochę lepiej widoczne w porównaniu z malowanymi symbolami.

Tajemnicze aluminiowe oznaczenie szlaku © px


Jadąc przez pola za daleka zaczyna już widać Masyw Śnieżnika gdzie obecnie zmierzam po ostatni "tysięcznik" na mojej wyprawie - Czarna Góra. Widać bardzo dokładnie wieżę która pod nim się znajduje. Całość oczywiście w chmurach - widać, że i dziś deszcz mnie nie ominie.

Panorama Masywu Śnieżnika © px

Wieża na Czarnej Górze z daleka © px


Sporą część przejeżdża oczywiście przez pola, miejscami nawet w półtorametrowej trawie - bardziej to wygląda na przedzieranie. Przynajmniej tutaj się postarali i pośród traw postawili słupek z oznaczeniami szlaku.
Na podjeździe pod Igliczną zagadka tajemniczych aluminiowych oznaczeń szlaku nagle się rozwiązuje. Zaglądam do zawieszonej na drzewie tabliczki i okazuje się... Że jest zrobiona po puszce do piwa! Nasuwa się najważniejsze pytanie w tej sytuacji... Ile piw musieli wypić aby oznakować szlak? Ciekawe czy kiedykolwiek poznamy odpowiedź...

Zagadka aluminiowych tabliczek rozwiązana! © px


Droga na Igliczną nadal zaskakuje. Ktoś zostawił na wpół ścięte drzewo przy ścieżce - pytanie ile tak wytrzyma...

Prawie ścięte drzewo © px


Za to już na samym szczycie Igliczna, zaraz przy kościele rozpościerała się piękna panorama na pola i góry. Ciemne chmury i przebijające się przez nie słońce tworzyło niezwykłą mieszankę kolorów i cieni. Tylko siedzieć i patrzeć.

Wspaniały widok z Iglicznej © px

Wspaniała panorama z Iglicznej © px


Zjadłem, posiedziałem i ruszam dalej. Zjazd jest dość łatwy, więc szybko docieram do Międzygórza skąd już droga wiedzie prosto do Schroniska PTTK pod Śnieżnikiem. Znaczna długość jest do podjechania - tylko krótki środkowy i końcowy fragment musiałem prowadzić rower.
Czym wyżej się znajdowałem to coraz bardziej zaczynało kropić. Wspinałem się na praktycznie wysokość chmur.

Droga pod Śnieżnik w chmurach © px


Docieram do schroniska. Znajduje się praktycznie w chmurach, temperatura oscyluje w granicach 12 st. Już raz tutaj byłem na zlocie EMTB w bardzo podobnych warunkach. Tylko, że to wtedy był Wrzesień. Schronisko ogólnie mi się podoba, same dobre wspomnienia.

Schronisko pod Śnieżnikiem © px


Zatrzymuje się na chwilę w środku. Szaleję i kupuję gorącą czekoladę (która BTW jest za bardzo rozwodniona), pamiątkową odznakę i wysyłam pocztówkę do Niny. Bardzo dobrze, że można ją od razu zostawić na miejscu.
Uzupełniam brakujące kalorie i postanawiam jeszcze przejechać kawałek, do zmroku mam jeszcze kilka godzin.
Kilka kilometrów po starcie deszcz rozpadał się na dobre, postanawiam przenocować w pierwszym lepszym miejscu jakie znajdę. Na przełęczy Żmijowa polana dostrzegam wiatę. Długo się nie zastanawiając postanawiam w niej przenocować.

Wiata na przełęczy Żmijowa polana © px


Deszcz nie przestaje kropić, a temperatura spada do 11 st. Robię sobie obiado-kolację, trochę się przemywam, zasłaniam wejście do wiaty ponch'em i układam się na stole do snu.
Osobiście nie przewidywałem, że jazda będzie mi tak sprawnie iść, jak tak dalej pójdzie to za dwa dni ukończę szlak. Początkowo planowałem na niego dziesięć dni. Jest dobrze.

Nocleg w wiacie na przełęczy Żmijowa polana © px

Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 5

Czwartek, 11 lipca 2013 · Komentarze(4)
Mimo dość nierównego podłoża spało się dobrze, nic mi w nocy nie przeszkadzało - zmęczenie robi swoje. Dziś już zmieniam mapę na Sudety Zachodnie.
Dzień zapowiada się dość chłodno, ciemne chmury na niebie - tylko kwestia czasu aż spadnie deszcz.
Na dzień dobry mam prosty, szutrowy zjazd który okazuje się problematyczny ze względu na rękę którą mam zadrapaną - na każdym trochę większym wyboju jest nieprzyjemnie jak podskakuje rower. Czuć ból w nierozgrzanym mięśniu - dopiero koło południa jest znośnie.
Oczywiście nie mogło zabraknąć też przeszkód w postaci położonych, ściętych bali na środku szlaku.

Zagrodzony czerwony szlak © px


Szlaki na razie biegną spokojnie przez pola, mniejsze górki. Dojeżdżam do miejscowości Nagórzany gdzie zatrzymuję się pod sklepem na śniadanie. Jakoś na wyjeździe mam straszną ochotę na Colę - na której przy okazji otrzymuję ciekawą "wróżbę" :)

Mistrzowska puszka © px


Następnie jest kawałek asfaltowego podjazdu po Górę Wszystkich Świętych, jest też trochę wnoszenia po schodach oraz terenowego podjazdu.

Schody na Górę Wszystkich Świętych © px


Wspinam się pod kościół i od razu zjeżdżam dalej. Na zjazdach przez drzewa przebija się widok na Góry Stołowe - dziś na pewno je przejadę.

Góry Stołowe z oddali © px


Trochę źle wyliczyłem zapasy witamin w tabletkach i przy pierwszej okazji w aptece natychmiast uzupełniam przysłowiowy "koks" - bowiem jak głosi staropolskie przysłowie - "Bez koksu nie ma jazdy".

Uzupełnienie zapasu koksu © px


Dzisiaj szlak sporo prowadzi przez pola gdzie często nawigacja jest problematyczna. Dobrze, że się pokrywa na tym odcinku ze szlakiem konnym więc jest trochę łatwiej z oznaczeniami.
Za to widoki z niektórych pól są naprawdę świetne! Rosnące zboże na pofalowanym terenie, a w tle widok na Góry Stołowe - tak charakterystyczne, że nie da się ich pomylić z niczym innym.

Widok przez zboże na Góry Stołowe © px

Widok na Góry Stołowe © px

Widok na zamek/pałac z pola © px


Dojeżdżam do miejscowości Wambierzyce gdzie jak na wieś niezłe wrażenie robi Sanktuarium Matki Bożej Wambierzyckiej - spory budynek w dość bogatym stylu.
Z tego miejsca w same Góry Stołowe jest już bardzo blisko.

Sanktuarium Matki Bożej Wambierzyckiej - Wambierzyce © px


Początek szlaku w Górach Stołowych ciągnie się dość spokojnie i sporo można podjechać, ale czym dalej to pojawiają się schody, jest tam też sporo korzeni i trochę kamieni. Nie da się uniknąć prowadzenia roweru.
Za to sam szlak wiedzie bardzo ciekawie w wąwozie pomiędzy skałami zasłonięty przed słońcem. Trochę chłodno, ale pogoda idealna akurat do jazdy.

Ścieżka w Górach Stołowych © px


Docieram do wiaty na skrzyżowaniu szlaków, jem kilka kanapek, a w międzyczasie zaczynają się pojawiać turyści. Ogólnie raczej nie za dużo - pogoda dziś nie rozpieszcza.
Widać też coraz więcej skałek w różnych kształtach, bardzo charakterystycznych dla Gór Stołowych. Tylko co ruszam spod wiaty i zaczyna kropić. Niby mały deszcz, ale zapowiada się, że tak będzie już do końca dnia.

Miejsce postojowe na skrzyżowaniu szlaków w Górach Stołowych © px

Kamienny grzyb w Górach Stołowych © px


Szlak prowadzi bardzo ciekawie między skałkami, widoki na przeróżne kształty skał po prostu zadziwiają - jak mogło coś takiego powstać? Naprawdę jedzie się bardzo przyjemnie, ścieżka w dużej mierze jest przejezdna, chociaż łatwa technicznie to nie jest.
Największe na mnie wrażenie zrobiła taka jakby skalna brama - z dwóch łączących się ze sobą dużych kamieni.

Rowerzysta między skałami © px

Brama ze skałek w Górach Stołowych © px


Właściwie to na każdym kroku widać jakieś ciekawe formy różnych skał - jest w czym wybierać i co oglądać.

Skałki w Górach stołowych © px

Skałki w Górach stołowych © px


Szlak przebiega tuż u podejścia na Szczeliniec Wielki - z rowerem już nie będę się tam pchał. Jak się domyślam byłoby to bardzo trudne lub wręcz niewykonalne.
Zjeżdżam więc prosto do Karłowa gdzie witają mnie stragany i duża ilość turystów.

Wejście na Szczeliniec Wielki © px


Przy przejeździe przez miasto zauważyłem rowery obładowane sakwami, też w bikepacking'owym stylu, do tego z numerem startowym. Są to uczestnicy http://www.1000miles.cz/ - jak taki dystans przejadą to prawdziwy szacunek - to jest niezłe wyzwanie.

Uczestnicy 1000 miles © px


Przejeżdżam kawałek asfaltem i podejmuję decyzję, aby odbić na Błędne Skały - z innych relacji dowiedziałem się, że z rowerem tam nie da po prostu rady, ale jak najbardziej chcę się trzymać GSS.
Szlak do Błędnych Skał to w 70% prowadzenie roweru. Dużo całkiem stromych podejść po kamieniach do tego deszcz nie przestaje padać i kamienie, korzenie dodatkowo robią się bardzo śliskie.

Droga na Błędne Skały © px


Docieram do wejścia pod Błędnymi Skałami i ku memu zaskoczeniu jest tam postawionych kilka straganów. Nawet nie próbuję tam wchodzić i omijam je ścieżką którą wskazuje znak "W stronę parkingu". Tam też w większości prowadzę rower, aby tylko nie długo.

Błędne Skały - wejście © px


Dochodzę do parkingu i powoli zjeżdżam asfaltowy fragment - tutaj, aż roi się od samochodów. Ludziom widać bardzo nie chce się podchodzić, no coż... Odbijam w las i zjeżdżam stromym fragmentem. Hamulce aż się grzeją, boje się, że tylko spalę tarczę.
Szybko docieram do Kudowy - Zdrój, krótki przystanek na jedzenie i dalej jazda szlakiem w kierunku Duszników - Zdrój.
Deszcz cały czas nie przestaje padać, nawet miejscami się zwiększa. Kawałek za Kudową na szlaku są jakieś roboty i jest stawiany jakiś budynek. Kompletnie nie mogę znaleźć oznaczeń... Postanawiam ten fragment objechać asfaltem, więc ścinam drogę przez pole na którym wpadam przednim kołem w ukryty pod trawą rów i przelatuję przez kierownicę, ląduję w błocie gdzie wbijam całą rękę po sam bark. Wkurzony i mokry przemywam się w strumyku.
Szlak na tym fragmencie sporo prowadzi przez pola na których miejscami jak zwykle mam problem z nawigacją. Do tego dochodzi spore błoto, które zalega zwłaszcza w tunelu pod torami. Jakoś udaje się przejechać.

Zalany przejazd po torami © px


Jakby tego było mało na podjeździe zaciskam klamkę tylnego hamulca i... Nic. Klamka odpada i tak oto tracę tylni hamulec - wypadł pin na którym klamka się obraca. Pamiętam jak go jeszcze przed wyjazdem dokręcałem.
Postanawiam ruszać dalej z jednym hamulcem, wymyślę coś jak zatrzymam się na nocleg.

Docieram do Duszników - Zdrój. Strome zjazdy, jak i w ogóle zjazdy tylko z przednim hamulcem nie należą do łatwych - niby hamuje się tylko przednim, ale tylny sporo zwiększa ogólną moc hamowania.
Z Duszników jadę już prosto asfaltem w stronę Zieleńca. Prowadzi tam długi asfaltowy podjazd. Nachylenie nie jest duże, ale trochę metrów w górę trzeba zrobić.
Czym znajduję się wyżej tym mocniej zaczyna padać. Około godziny 19:00, pod samym Zieleńcem zamienia się to w niezłą ulewę.
Przemoczony, bez tylnego hamulca postanawiam dziś przenocować w schronisku Orlica. Jak się okazuje to też nie będzie takie łatwe. Schronisko jest zamykane już popołudniu - jak coś to trzeba dzwonić na wskazany nr. telefonu. Zostaję przekierowany od osoby do osoby i tak po około godzinie ląduję w hotelu Szarotka - który okazuje się, że jest właścicielem "Orlicy".
Jako, że schroniska specjalnie dla mnie nie otworzą to dostaję jednoosobowy pokój w cenie noclegu w schronisku.
Biorę prysznic, rozwieszam wszystkie mokre rzeczy, ładuję elektronikę i zabieram się za przegląd roweru.

Nocleg w Hotelu Szarotka - Zieleniec © px


Ogólnie jak do tej pory to był najcięższy dzień, a i do tego z największą liczbą, kilometrów czy to niespodzianek w postaci awarii, wywrotek czy nieoznakowania szlaku. Deszcz wszystko potęgował więc nie wiem jakby to wyglądało jakbym musiał nocować pod namiotem z ubłoconym rowerem w środku - będzie to na pewno do przemyślenia. Myślę, że jakoś by się udało tylko pytanie jakim kosztem.

avCAD: 75

Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 4

Środa, 10 lipca 2013 · Komentarze(2)
Tego dnia noc była ciężka i raczej nieprzespana. Przez całą noc z pobliskich drzew czy krzaków jakiś ptak wydawał niemiłosierne dźwięki, na pewnie nie można było tego nazwać śpiewem, a raczej krzykiem.
Do tego w nocy temperatura znacznie spadła w porównaniu z dniem i woda wszędzie nieźle się skondensowała - cały namiot wewnątrz mokry - taki już urok jednopowłokowych konstrukcji.
Całe szczęście śpiwór mocno nie zamókł, ale korzystam z okazji i go profilaktycznie suszę.

Poranek pod schroniskiem Andrzejówka © px


Początek drogi od schroniska jest dość łatwy, ale przez nieprzespaną noc jadę dość przymulony - będzie potrzeba trochę czasu, aż dojdę do siebie.
Ścieżka sprytnie wiedzie przez różne skałki gdzie nawet można odbić na punkt widokowy, który jednak sobie daruję. W okolicy sporo jest też oznaczonych tras MTB po naprawdę wymagającym terenie.

Skalne Bramy © px


Mimo wszystko trasa idzie sprawnie, jest trochę pchania, ale ogólnie przeważa płynna jazda.
W okolicach Wawrzyniaka natrafiam na konkretną wycinkę lasu na niezłym zboczu - oczywiście zostały wycięte drzewa z oznakowaniem szlaku. To przedzieram się przez powalone drzewa, to szukam oznaczeń, ale jakoś udaje się trafić na właściwą drogę.
Końcówka zjazdu do Głuszycy prowadzi prostym technicznie szutrem, ale jak to los który jest złośliwy delikatnie mnie zarzuca w koleinie przy 40 km/h i ląduję na szutrze.
Wywrotka zapowiadała się poważnie, ale całe szczęście obtarłem tylko mocno rękę - oczywiście jak to bywa w takich sytuacjach od razu podbiegłem do roweru czy jest wszystko ok - przekręciła się tylko kierownica.
Obmywam ranę z piachu w strumyku, zakładam opatrunek i podjeżdżam do pobliskiego sklepu aby coś zjeść na spokojnie.

Po glebie na prostej drodze © px


Ręka trochę przeszkadza, ale ruszam dalej w trasę - najbardziej motywuje mnie to, że ponownie nie będzie mi się chciało przedzierać przez Karkonosze :)
Jakby tego było mało to po kilku kilometrach zaczyna głośno chodzić support... Cały czas mam jakieś przygody z wynalazkiem na HT II. Profilaktycznie zabrałem ze sobą klucz do zdejmowania korby.
Zdejmuję korbę i okazuje się, że lewe łożysko opornie chodzi. Zdejmuję osłonkę i widzę w środku trochę wody. Wydłubuje ile da się smaru, nakładam nowy i uszczelniam go wewnątrz... Gumą do żucia.
Po tym zabiegu znacznie lepiej chodzi i już spokojniejszy o jedno zmartwienie mniej ruszam w dalszą drogę.

Serwis supportu hollowtech II w terenie © px


Kilka szutrowych, asfaltowych odcinków i rozpoczynam podjazd pod Wielką Sowę.
Po drodze mijam schronisko "Orzeł" gdzie odbył się pierwszy zlot ForumRowerowe.org - mój też pierwszy konkretny wyjazd w góry.

Pod schroniskiem Orzeł - Góry Sowie © px


W 90% da się podjechać pod Wielką Sowę gdzie udaje mi się dobrze podjechać.
Jak przewidywałem na szczycie pod wieżą widokową jest spory ruch - trochę dziwnie się czuję, od Śnieżki nie widziałem tyle ludzi na szlaku.
Pod wieżą widokową są umieszczone kamerki internetowe - umówiłem się z Niną na mały video chat, dzwonię i tak spokojnie można porozmawiać i pokazać się żywym :)

Wielka Sowa - wieża widokowa © px


Z Wielkiej Sowy zaczyna się dość ciekawy zjazd - kamienie i korzenie. Jest na czym się pobawić, a w dodatku równolegle idzie mała ścieżka która tworzy kolejną alternatywę do zjazdu.
Trochę się zjechało, a następnie trzeba już podjechać/podejść pod Kalenicę gdzie jest wieża widokowa.
Wdrapuję się na szczyt i słyszę grzmoty. Przyglądam się i daleko widać burzę z piorunami. Nie jest za duża, ale dokładnie w kierunku gdzie zmierzam. Dziś albo jutro coś na pewno pokropi - niebo coraz bardziej zachodzi chmurami.

Panorama z Kalenicy © px


Od Kalenicy nastawiam się w większości na zjazd, ale czekało mnie sporo wymagającego podjeżdżania pod całkiem niepozorne górki.
Jestem już coraz bliżej Srebrnej Góry gdzie zaskakuje mnie twierdza która nagle wyłania się z lasu. Szlak prowadzi ciekawie po wałach, wręcz dookoła niej - bardzo ciekawy i spokojny moment.

Twierdza Srebrnogórska © px


Namiot rozbijam kawałek za Srebrną Górą gdzieś w okolicach Korzecznika na małej polance gdzie były wycinane drzewa. Może nie jest za równo, ale mi to nie przeszkadza.
Przemywam się cały w pobliskim strumyku, oglądam ranę i zmieniam opatrunek - wygląda dość dobrze.

Biwak kawałek za Srebną Górą © px


Dziś postanawiam zjeść coś "na bogato" i wyjmuję jednego liofilizata. Przygotowanie jest szybkie, a danie smaczne. Mam podwójną porcję, więc część zostawiam sobie na śniadanie. Minusem jest jedynie cena. Najedzony kładę się spać - przez chwilę tylko przeszkadza mi (jak się domyślam) łoś który wydaje bardzo dziwne dźwięki - taka samo jak ptak który mi nie dawał spać. Może trafiłem na jakiś rejon zmutowanych zwierząt :)

Liofilizat po przygotowaniu © px


avCAD: 65

Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 3

Wtorek, 9 lipca 2013 · Komentarze(0)
Stół jak to stół całkiem twardy, ale jak dla mnie dobrze się spało - najważniejsze, że spokojnie.
Już standardowo śniadanie i w drogę. Z rana ogólnie jakoś ciężko mi się jedzie, dopiero po kilku godzinach nabieram pełni sił.
Praktycznie na dzień dobry szlak prowadzi w niewielkiej odległości od punktu widokowego na skałce "Ostra Mała" gdzie wchodzę i naprawdę jest co podziwiać. Dla takich widoków się jedzie.

Ścieżka pod "Ostrą Małą" © px

Podejscie na punkt widokowy na skałce "Ostra Mała" © px

Panorama z punktu widokowego na skałce "Ostra Mała" © px


Podziwianie, podziwianiem, ale trzeba jechać dalej. Wczoraj trochę zrobiłem podjazdu, więc czekał mnie zjazd który okazał się zaskakująco trudny, miejscami musiałem sprowadzać rower. Dość stromo do tego korzenie i kamienie w wąskiej rynnie.
Ogólnie mam szczęście co wycinek lasów - bardzo często na nie trafiam (teraz jest na nie sezon?) i oczywiście wycinają te drzewa z oznaczeniami szlaków...

Ścieżka po wycince © px


Dalej droga ciekawie prowadzi lasami przez góry, miejscami można naprawdę się pogubić, ale dość szybko odnajduję właściwą drogę. Ogólnie jedzie się przyjemnie bez większych problemów - jedynie końcówka zjazdu do miejscowości Szarocin jest ostra - zjeżdżałem strumykiem w wąskiej rynnie. Na podejściach w oddali widać już jezioro Bukowskie.

Widok na jezioro Bukowskie © px


Ciekawym miejscem na trasie jest punkt widokowy na szczycie Zadzierna - jest on umieszczony na skałce gdzie rozpościera się wspaniała panorama na jezioro Bukowskie. Pogoda tego dnia jest super więc widoki też zachwycają. Termometr w cieniu pokazuje jakieś 28 st.

Na tle jeziora Bukowskiego z Zadziernej © px

Panorama z punktu widokowego na szczycie Zadzierna © px


Po zjeździe z Zadziernej robię mały postój i przy okazji przyglądam się tylnej oponie. Na wyjazd była założona nowa, a już widać jej znaczne zużycie - kamienie i częste blokowanie koła na stromych zjazdach daje ostro popalić - aby tylko do końca wytrzymała.

Zużyta opona po kilku dniach jazdy © px


Moje szczęście co do wycinek drzew utrzymuje się niezmiennie. Tym razem nie ma to jak położone bale ściętych drzew na środku ścieżki - rower trzeba przenosić.

Wycinka lasu po całości - bale na środku ścieżki © px


W Lubawce zatrzymuję się na chwilę, aby coś zjeść i zmieniam już mapę na Sudety Środkowe.
Trasa prowadzi dość przyjemnie, większość można przejechać.
W Grzędach Górnych muszę uzupełnić wodę, jest to ostatnia większa miejscowość przed dłuższym górskim fragmentem. Jak na złość jedyny sklep we wiosce jest otwarty tylko rano i wieczorem - ja w południe się już nie łapię. Całe szczęście sołtys przyszedł mi z pomocą i napełnił bidony świeżą wodą prosto z gór.
Z Grzęd rozpoczyna się dość wymagający podjazd na Lesistą Wielką - cały udaje mi się podjechać. Nie było łatwo, ale się udało!

Przystanek na "Lesista Wielka" © px


Z małymi problemami z nawigacją, ale ogólnie sprawnie zjeżdżam do Sokołowska.
Miejscowość bardzo ciekawa i wręcz w pewnym stopniu charakterystyczna ze względu na styl zabudowań oraz ruiny sanatorium dr Hermana Brehmera - Grunwald. Niezwykły widok.
Umieszczony w centrum drogowskaz kieruje mnie w stronę schroniska Andrzejówka, gdzie po analizie mapy uda mi się dostać - cel na dziś został ustawiony.

Ruiny sanatorium dr Hermana Brehmera - Grunwald © px

Punkt przecięcia szlaków w Sokołowsko © px


Zaczyna się niewinnie, ale podejście z rowerem pod Bukowiec to jest nie lada wyzwanie.
Zmęczenie po całym dniu jazdy daje o sobie znać i muszę raz pchać rower, raz podchodzić i tak w kółko na zmianę. Metr za metrem, krok za krokiem i jakoś udaje się zdobyć szczyt.
Dalej okazuje się, że nie jest łatwiej - odległość na mapie naprawdę nieznaczna, ale szlak jest wymagający. Sporo trawersuje szczyty wąskim singlem - tylko miejscami udaje mi się jechać. Po drodze źle odbijam i ląduje przy kamieniołomie - przynajmniej upewniam się, że jest już dość blisko.

Kamieniołom niedaleko Andrzejówki © px


Jeszcze tylko kilka podejść, zjazdów, spychania i ląduję pod schroniskiem Andrzejówka.
Końcówka naprawdę była ciężka i jak już dotarłem do celu to można odetchnąć z ulgą.
Rozbijam namiot pod schroniskiem, biorę prysznic i jem ciepły posiłek na stołówce - taka mała nagroda za dziś.
Było dużo prowadzenia i wbrew pozorom sporo przewyższeń. Jak się okazało licznik nie liczy mi dobrej sumy przewyższeń ponieważ bierze tylko pod uwagę zmianę wartości jedynie podczas jazdy, kiedy pokazuje jakąś prędkość. Niestety podczas ostrego podprowadzania prędkość często wynosi zero, więc przewyższenia nie są liczone... Wartości niestety więc mogą być sporo zaniżone.

Rozbity namiot pod schroniskiem Andrzejówka © px


avCAD: 70