Wpisy archiwalne w kategorii

Bikepacking

Dystans całkowity:1705.74 km (w terenie 1288.00 km; 75.51%)
Czas w ruchu:158:20
Średnia prędkość:10.77 km/h
Maksymalna prędkość:68.02 km/h
Suma podjazdów:37748 m
Maks. tętno maksymalne:176 (88 %)
Maks. tętno średnie:139 (69 %)
Suma kalorii:79561 kcal
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:65.61 km i 6h 05m
Więcej statystyk

Bikepacking Główny Szlak Beskidzki - dzień 2

Poniedziałek, 30 czerwca 2014 · Komentarze(3)
Z rana na dzień dobry podczas przygotowania do wyjazdu przywitała mnie szczypawka która ukryła się w rurce od bukłaka (odczepiłem ją do wylania wody) i jakbym nie zauważył to bym miał wodę wzbogaconą w białko :) sprytne bestie, wszędzie potrafią się wcisnąć!

Szczypawka w bukłaku
Szczypawka w bukłaku © px

Dzień zaczął się deszczowo - wszędzie za oknami mgła i małe opady. Taka pogoda nigdy nie wygląda optymistycznie ponieważ przeważnie zapowiada się, że będzie wyglądać tak cały dzień. Po dłuższym wpatrywaniu się w okno i oczekiwaniu na jakiś promyk słońca wykorzystuję małe okienko pogodowe i ruszam w stronę schroniska na Przysłopie.

Schronisko stecówka
Schronisko stecówka © px

Omijam terenową trasę i podjeżdżam bezpośrednio pod samo schronisko. Deszcz na razie nie pada, ale czym zbliżam się bardziej na szczyt Baraniej Góry to zaczyna lać coraz bardziej. Bez większych przystanków to podjeżdżam i większości wprowadzam rower na samą górę. Po drodze jest sporo powalonych drzew oraz ścieżka jest wyłożona balami - mokre robią się bardzo śliskie.

Podjazd pod Baranią Górę
Podjazd pod Baranią Górę © px

Deszcz nieustannie zwiększa swoje natężenie, a ja nie mając większego wyboru napieram przed siebie - odwrót to dla mnie obecnie ostateczność.
Dotarłem wreszcie na szczyt, a tam już rozpadało się na dobre - tak jakby góra mnie zwabiła i potraktowała chmurami deszczu :) Niestety do tego też z widoków nici - wszędzie wkoło chmury. Nawet nie próbuje się wspinać na wieżę widokową, skąd przy dobrych warunkach panorama na okolice musi być naprawdę rewelacyjna.

Wieża widokowa na Baraniej Górze
Wieża widokowa na Baraniej Górze © px

Długo nie zastanawiając się ruszam w większości w dół do Węgierskiej Górki - tak przynajmniej zapowiada wykres przewyższeń. Jestem coraz bardziej mokry i już nawet nie chce mi się zakładać poncha tylko jadę w samej wiatrówce. I to był niestety mój błąd. Coraz bardziej mokłem i już nie chciałem jego niepotrzebnie przemoczyć, na razie byłem jeszcze rozgrzany więc nie odczuwałem chłodu, ale z biegiem czasu zaczęło się robić zimno i wtedy dopiero je założyłem. Przyniosło one tylko małą ulgę - z zewnątrz już nic nie wlatywało, ale za to środku byłem jak termofor :)

Widok na baraniej górze
Widok na baraniej górze © px

Droga okazała się nie taka krótka jak by wychodziło z mapy - na pewno swój duży wkład w to miały bardzo niesprzyjające warunki. Dosłownie zjeżdżałem w strumieniu wody pośród luźnych kamieni - trzymałem kciuki (a raczej ręce na hamulcach), aby nie skończyły się nagle klocki hamulcowe oraz aby nie złapać żadnego kapcia. W deszcz i to jeszcze w błocie jakiekolwiek naprawy to mordęga. Ten odcinek niemiłosiernie mi się dłużył - myślałem, aby tylko dojechać do miejscowości. Jakikolwiek dłuższy postój nie wchodził w grę - wiedziałem, że jak się zatrzymam i wychłodzę to już, aby ponownie złapać odpowiednią temperaturę w takich warunkach będzie bardzo ciężko. Nastawiłem się głównie na zjazdy, ale i po drodze było kilka podjazdów, a raczej wypychu pod górę. Nie zabrakło też przedzierania się przez powalone drzewa na stromym trawersie. Tutaj już kompletnie nie myślałem, aby robić zdjęcia - po prostu aby tylko do przodu. Nagrałem tylko kilka ujęć za pomocą GoPro które dzielnie było cały czas u mnie na klatce piersiowej.
Niestety jedna z moich obaw się sprawdziła - zaczął mi szaleć przedni hamulec i straciłem w nim sporo mocy oraz pojawiły się wibracje. Deszcz i błoto nie ma litości dla sprzętu. Całe szczęście było to już całkiem niedaleko Węgierskiej Górki gdzie docieram kawałek po 13:00 i już zaczynam szukać noclegu w pokoju - wszystkie ubrania przemoczyłem do cna i niestety dziś bez porządnego suszenia się nie obejdzie. Udało się zrobić jeszcze zakupy w pobliskim sklepie, obiadokolacja i regeneracja przed kolejnym dniem.

Węgierska górka
Węgierska górka © px

Na koniec dnia jeszcze obowiązkowy przegląd roweru. Klocki hamulcowe jakimś cudem jeszcze jutro może wytrzymają, więc je tylko przeczyszczam i daje jedną szansę. Najwięcej zabawy mam niestety zawsze z supportem do HTII - jakimś cudem dostaje się tam woda, pomimo tego, że nawet przed wyjazdem go lepiej uszczelniłem taśmą teflonową. Więc już klasycznie dokładam smaru do łożysk - przynajmniej to się łatwo robi, ale sama żywotność pakietu pozostawia wiele do życzenia.

Dystans bardzo symboliczny, ale warunki były najcięższe w jakich do tej pory jeździłem. Nieustająca walka na zjazdach w strumieniu pośród kamieni i w błocie. Jednym słowem istna masakra na dłuższą wyprawę. Zobaczymy co przyniesie jutro.

Bikepacking Główny Szlak Beskidzki - dzień 1

Niedziela, 29 czerwca 2014 · Komentarze(0)
Przejechanie Głównego Szlaku Beskidzkiego od jakiegoś czasu już chodziło mi po głowie. Do tego tak szczęśliwie się złożyło, że po raz kolejny miejsce zlotu ForumRowerowego.org jest położone w bliskiej odległości od startu szlaku. Rok temu jak robiłem Główny Szlak Sudecki było Świeradów Zdrój, a teraz za to Brenna położona 15 km od Ustronia.
Więc już w niedzielę, zaraz po bardzo udanym zlocie ruszam asfaltem do Ustronia gdzie bez większych problemów odnajduję czerwoną kropkę.

Start GSB w Ustroniu
Start GSB w Ustroniu © px

Po ubiegłorocznych przygodach GSS postanowiłem zainwestować w pełnoprawny namiot, oczywiście lekki. Komfort spania i wygoda rozkładnia są bardzo istotne, a rok temu rozbijałem jedno powłokowy namiot na rowerze co nie jest za wygodnym rozwiązaniem. Wybór padł na Fjord Nansen Tordis I - ciężar przyrósł o ok. 0,7 kg w porównaniu do zeszłorocznej opcji. Do tego już miałem dedykowaną, bikepackingową sakwę podsiodłową o pojemności 10l i torbę na górną rurę - wszystko od od RafalB - storna "Wciąż w drodze".
Tak zapakowany z dobrą pogodą na niebie ruszam w trasę, GSB pozostaje do zdobycia!
Początek zaczyna się już konkretnie najpierw stromym podjazdem, a później wypychem pod Równicę gdzie znajduje się schronisko. Ludzi masa - dojazdowa asfaltowa droga robi swoje, więc tylko podbijam w książeczce pieczątkę (tak, postanowiłem zbierać punkty GOT - Górskiej Odznaki Turystycznej :) ) i ruszam dalej w drogę. Zaliczam dość wymagający zjazd - stromy oraz kamienisty i tak przekraczam Wisłę bardzo klimatycznym, wąskim mostkiem. Kilka zawijasów po mieście i zaczyna się długie pchanie roweru pod Wielką Czantorię - do pokonania prawie 600m w pionie.
Szlak idzie wzdłuż stoku narciarskiego, więc postanawiam nim wpychać rower - jest znaczniej wygodniej, ale cały czas wymagająco, do tego ok. 30 st w cieniu robi swoje.
Przynajmniej widoki są ciekawe - na jakieś dziwne trójkątne budowle które wyrastają niczym piramidy pośród lasu.

Widok z podejścia na Czantorię
Widok z podejścia na Czantorię © px

Po kilku godzinach pchania udaje się ją zdobyć. Pod samą wieżą widokową jest pełno ludzi - prawie na sam szczyt można wjechać kolejką. Tak też patrząc na ludzi stwierdzam, że ulubionym górskim obuwiem są klapki i baleriny - a tu człowiek chodzi w jakiś specjalnych butach ;)

Wieża widokowa na Czantorii
Wieża widokowa na Czantorii © px

Początkowo zjeżdżam, trochę sprowadzam po stromym zboczu, ale idzie jakoś do przodu. Na Soszów Wielki i Cieślar idzie już jakoś przyzwoicie wjechać - mijam jedno schronisko i postanawiam zatrzymać się dopiero na Stożku gdzie też jest dość wymagające podejście. Tutaj też jest wyciąg, ale za to obok znajduje się tor do Downhillu - w tym roku były tu organizowany etap Pucharu Polski, punktowany już w UCI.

Pod schroniskiem na Stożku
Pod schroniskiem na Stożku © px

Uzupełnienie wody, pieczątka i dalej w trasę która już trochę się wypłaszcza przez co można sprawniej się poruszać. Wąską ścieżką mija się wiele ciekawych skałek.
Jak do tej pory pogoda mi dopisuje, chociaż w okolicach przełęczy Kubalonka zaczynają nachodzić chmury i zbiera się na deszcz. Długo nie musiałem czekać i zostaję zmuszony do założenia poncha. Całe szczęście akurat przejeżdżam koło prywatnego schroniska Stecówka. Początkowo chcę tutaj rozbić namiot, ale właściciele się litują nade mną i pozwalają przespać się na werandzie. Dziękuję bardzo za miłą gościnę! W nocy dołącza jeszcze do mnie para którą też zaskoczył deszcz - niestety nie zapowiada się, aby szybko przeszedł.

Schronisko Stecówka
Schronisko Stecówka © px

Dzień generalnie całkiem udany - pomimo znacznych przewyższeń udało się wykręcić dobry dystans. Aby tylko pogoda dopisała to można jechać! W Beskidach jest zdecydowanie ciężej niż w Sudetach - dużo pchania po wszechobecnych kamieniach, przewyższenia też robią swoje.

Szlak Orlich Gniazd - dzień 2

Piątek, 2 maja 2014 · Komentarze(0)
Wczorajsze zmęczenie dało o sobie znać i spałem jak zabity - często przeszkadzają mi odgłosy przyrody, ale tym razem nic, a pobudka kawałek przed 6:00 :)
Zjadłem na spokojnie śniadanie i na rozgrzewkę podjazd - zapowiadało się od rana na deszcz, ale całe szczęście postraszyło tylko małymi kroplami. Ogólnie pogoda gorsza niż wczoraj - zdecydowanie chłodniej.
Ogólnie jedzie się przyjemnie, sporo przez pola i łatwych fragmentów. Najbardziej zaskoczyły mnie wspaniałe momenty jak przejeżdżałem wąwozem - naprawdę rewelacja! A zjazd do niego to już na cięższą zabawę - niestety musiałem sprowadzić rower. Oczywiście nie mogło też zabraknąć ostrego zjazdu przez piach - właściwie to się płynęło.

Zjazd po piachu
Zjazd po piachu © px

Bardzo przyjemnie, spokojnie i miejscami naprawdę wymagająco dojeżdżam pod zamek w Rabsztynie. Ulokowany jest oczywiście na wzniesieniu, a całość jest obecnie remontowana, prezentuje się naprawdę okazale.
Kawałek za nim zatrzymuję się pod spożywczakiem na drugie śniadanie, a nie mając innej opcji dosiadam się do lokalnych koneserów piwa. Zaskakująco rozmawia się nawet spokojnie i kulturalnie.

Widok na zamek w Rabsztynie
Widok na zamek w Rabsztynie © px

Najedzony i załadowany kanapkami ruszam w dalszą trasę. Przejeżdżam mały fragment koło torów, później przez główną ulicę i odruchowo sprawdzam na mapie gdzie się znajduję. Coś mi tu nie pasuje... Mapa jest 2013 roku, a szlak znacznie odbiega od tego co jest oznaczony w terenie. Już praktycznie myślałem, że źle pojechałem, ale całe szczęście drogowskaz ulokowany kawałek dalej wyjaśnia sprawę.
Robi się coraz cieplej i przyjemniej - nie tylko ze względu przez dość długie i strome podjazdy przez pola na których ucinam małą pogawędkę z babuszką na spacerze z krową.

Podjazd przez pola
Podjazd przez pola © px

Droga przez pola wiedzie coraz wyżej i wyżej przez co roztaczają się na okolicę piękne widoki. Na horyzoncie są praktycznie same pola - lasów jest niewiele.

Panorama na jurajskie pola
Panorama na jurajskie pola © px

Od razu poznaję też miejsce gdzie kiedyś byłem z Sol'em na wypadzie do Jury który skończył się nie za bardzo przyjemnie. Przejeżdżam praktycznie obok tego miejsca drogą też przez pola.
Nieopodal przykuwają mój wzrok ptaki intensywnie krążące nad małym skupiskiem drzew pośród pól - chyba jakiś ich trening lub ptasia zabawa.

Krążące ptaki nad drzewami
Krążące ptaki nad drzewami © px

Jak to na polach bywa oznaczenia są naprawdę kiepskie, a całe szczęście tutaj wystarczające aby jakoś się nie zgubić - pomógł mi też napotkany po drodze samotny wędrowiec.
Tak też oto długim zjazdem przez pola gdzie zaskakuję sarnę w wąwozie docieram do Sułoszowej skąd już krótki fragment i zaczyna się moja przygoda z Ojcowskim Parkiem Narodowym. Zakupuję drobne pamiątki, wysyłam pocztówkę do mojej wspaniałej dziewczyny i jazda (na nogach) schodami pod zamek w Pieskowej Skale.

Zamek w Pieskowej Skale
Zamek w Pieskowej Skale © px

Ludzi oczywiście jest tu od groma - stawiam, że głównie ze względu na pobliski parking. Chwilę czekam i nawet spod zamku udaje mi się zjechać pod Maczugę Herkulesa - powrotny podjazd jest krótki, ale wymagający.

Maczuga Herkulesa
Maczuga Herkulesa © px

Czym dalej od maczugi jest już spokojniej. Szlak wspina się coraz wyżej co tylko zwiastuje jedno - dobry zjazd. W Ojcowskim Parku na szlaku są jedne z lepszych i ciekawszych zjazdów na całym szlaku - wreszcie można porządnie rozgrzać hamulce.
Jak już docieramy do asfaltu to droga wije się malowniczo pośród skałek - jest tu ich największe skupisko od Częstochowy.

Klasyczne skałki w Jurze
Klasyczne skałki w Jurze © px
Zjazd wąską ścieżką
Zjazd wąską ścieżką © px

Szlak jest też poprowadzony bezpośrednio zaraz pod skałkami - jadąc ścieżką możemy się praktycznie o nie opierać.

Szlak biegnie zaraz przy skałkach
Szlak biegnie zaraz przy skałkach © px

Nie brakuje też tutaj klasycznych, zabytkowych zabudowań - wszystko jest zadbane i odnowione. Widać turystyka ma się tutaj dobrze - zwłaszcza po dużym ruchu. Nawet Policja przejawia tutaj większe zainteresowanie podjeżdżając pod kościółek :)

Policja przy kapliczce
Policja przy kapliczce © px

W takim pozytywnym klimacie i otoczeniu docieram pod zamek w Ojcowie - po drodze było też kilka kapitalnych fragmentów jak niczym w górach ze stromymi zjazdami i nawrotami.
Zatrzymuję się na chwilę pod samym zamkiem i ruszam schodami w dół prosto do Ojcowa gdzie trzeba się przebić przez tłumy ludzi (majówka i dobra pogoda robi swoje).

Zamek w Ojcowie
Zamek w Ojcowie © px

Dojazd z Ojcowa do Krakowa jest tylko formalnością. Najpierw szlak prowadzi bardzo przyjemnie wzdłuż strumyka przez Dolinę Prądnika gdzie znajdują się dwie ciekawe skały o nazwie (oraz wyglądzie) "Brama Krakowska" - jest to bardzo odpowiednia nazwa, zwłaszcza, że podążam w stronę Krakowa.

Brama Krakowska (Dolina Prądnika)
Brama Krakowska (Dolina Prądnika) © px

Wzdłuż strumyka jedzie się bardzo szybko i sprawnie lecą kolejne kilometry. Szlak prowadzi tutaj na przemian asfaltem i szutrem. W jednym momencie wkraczam na szlak rowerowy z naprawdę zacnym podjazdem - super, że tutaj nawierzchnia jest pierwsza klasa, podjeżdża się aż miło (no może nie licząc tylko znacznego nachylenia).

Ładna ścieżka rowerowa w stronę Krakowa
Ładna ścieżka rowerowa w stronę Krakowa © px

Kolejne szutrowe oraz asfaltowe odcinki i nagle moim oczom ukazuje się znak "Kraków", naprawdę niezłe zaskoczenie. Kawałek dalej rozpościera się panorama na miasto z kominami. Jazda poszła naprawdę sprawnie - obstawiałem, aby przejechać szlak w 2.5 dnia, a tutaj wyszła całość w niecałe 2 dni i to naprawdę bez pośpiechu - jechałem swoim tempem i nie żałując czasu na postoje czy zwiedzanie.

Widok na Kraków
Widok na Kraków © px

Co jak co to nie może być tak pięknie. Kraków wita mnie przepięknym kapciem w oponie - centralnie na szutrowej drodze. Szybko zmieniam dętkę i jadę dalej - czym bardziej w miasto tym gorzej z oznaczeniami szlaku. Kilkakrotnie się gubię i muszę zawracać (mapa już nie obejmuje tego fragmentu). Z pomocą przychodzą mi inni rowerzyści co mają ten sam problem który rozwiązuje GPS.
Dalej w mieście gubię się i szukam uparcie oznaczeń szlaku. Okazało się, że już kawałek temu się skończył na przystanku autobusowym tylko ja nie zauważyłem czerwonej kropki. Czyli w takim razie pieszy szlak Orlich Gniazd został przejechany od kropki do kropki!

Koniec szlaku w Krakowie
Koniec szlaku w Krakowie © px

Szlak jak dla mnie był naprawdę rewelacyjny, miejscami można się poczuć jak w górach - nachylenie, kamienie i nawet dzienne przewyższenia. Do tego należy doliczyć niespotykane nigdzie indziej formacje skalne, jaskinie czy same zamki - ciężko gdzie indziej w Polsce znaleźć na takim małym obszarze takie pokaźne skupisko zabytków i atrakcji. Osobiście szlak bardzo polecam i na pewno jeszcze nie raz zawitam w Jurze Krakowsko - Częstochowskiej.

Wnioski z przejazdu szlaku Orlich Gniazd:
- Miejscami można poczuć się jak w górach
- Najlepsze odcinki - fragment za Częstochową i Ojcowski Park Narodowy
- Jechało się całkiem sprawnie pomimo sporych podjazdów i miejscami ciężkiego terenu
- Ze zwiedzaniem okolicznych zabytków oraz małym błądzeniem wyszło mi ok. 200 km zamiast 165 km
- Bardzo dobre oznaczenia oraz infrastruktura oraz liczne wiaty przy których można rozbić namiot
- Piachu nie jest strasznie dużo, większość da się objechać

Jako, że godzina jest jeszcze dość młoda (ok. 17:00) kupuję bilet na pociąg po 19:00 i udaję się na zwiedzanie Krakowa. Do zaliczenia pozostaje ostatni z "Orlich Gniazd" - czyli Wawel.
Po drodze nie mogło zabraknąć klasycznych mieszkańców Krakowa czyli... Indian.

Klasyczni mieszkańcy Krakowa - Indianie
Klasyczni mieszkańcy Krakowa - Indianie © px

Pod Wawelem naczekałem się kilka dobrych minut, aby smok raczył zaatakować mnie ogniem - udało się :)

Smok Wawelski zieje ogniem
Smok Wawelski zieje ogniem © px

Szlak Orlich Gniazd - dzień 1

Czwartek, 1 maja 2014 · Komentarze(5)
Wstałem dość wcześnie - jak to na wyprawie kawałek przed 6:00 rano. Noc była dość zimna, więc, aby tylko wstać i się rozgrzać. Mały problem z odpaleniem palnika - zapomniałem wsadzić kartusza do śpiwora. Był to też pierwszy test nowego namiotu - Fjord Nansen Tordis I - sprawdził się rewelacyjnie. Nie ma to jak wreszcie mieć więcej przestrzeni życiowej w porównaniu do Faroe Out z rowerem w środku :)
Dzień początkowo zapowiada się kiepsko, dużo chmur nie zapowiada niczego dobrego, ale całe szczęście później już tylko dominowało słońce.
Biwak o poranku
Biwak o poranku © px

Jak tylko wjechałem do lasu zaczęły pojawiać się charakterystyczne skałki o najróżniejszych kształtach. Każdy kolejny jest naprawdę dziwniejszy od poprzedniego. Nie mogło zabraknąć też jaskiń i innych naturalnych kryjówek.

Klasyczne jurajskie skałki
Klasyczne jurajskie skałki © px

Teren tutaj miejscami robi się naprawdę górzysty, jest sporo kamieni i nie brakuje stromych podjazdów / zjazdów. Zabawy jest co nie miara, aby tylko nogi dawały cały czas radę pod górę - kondycja jeszcze niestety nie ta.
Przedzierając się przez lasy docieram wreszcie do pierwszego zamku na szlaku - zamek w Olsztynie. Już z daleka prezentuje się naprawdę niezwykle, widać go wybijającego się z górki na której został ulokowany. Ciężko jest go nie zauważyć.

Zamek w Olsztynie
Zamek w Olsztynie © px

Szlak niestety go delikatnie omija, ale ja nie mogę sobie darować takiej okazji i wspinam się do jego wnętrza - podjazd jest jak najbardziej do pojechania. Widok z niego (jak się zapowiadał) jest bardzo dobry, widać praktycznie całą okolicę jako, że to jest jej najwyższy, okoliczny punkt. Całość robi bardzo dobre wrażenie.

Widok z zamku w Olsztynie
Widok z zamku w Olsztynie © px

Tak też prezentuje się cały mój załadowany rower na panoramie z zamku w Olsztynie. Chrzest bojowy przechodzą też torby - podsiodłowa i na górną rurę. Niestety opona z tyłu to Continental Race King - Mountain King niestety nie przyszedł na czas, ale o póki nie ma błota to daje jak najbardziej radę.

Rower bikepackingowej odsłonie
Rower bikepackingowej odsłonie © px

Szlak przeplata się to raz przez las, a to drogą prowadzącą prosto przez pola. Teren jest naprawdę urozmaicony, a stałym elementem otoczenia są tutejsze skałki - wszędzie jest ich pełno, chociaż czym dalej od Częstochowy to rzadziej występują. Dopiero odradzają się w większej ilości w Ojcowskim Parku Narodowym. Po drodze można mijamy źródełko św. Idziego gdzie można uzupełnić zapasy wody, a słońce coraz mocniej zaczyna świecić - jednak trochę uda się opalić.

Źródełko św. Idziego - Źródło wody na szlaku
Źródełko św. Idziego - Źródło wody na szlaku © px

Aleją Klonów docieramy do Dworku Krasińskich gdzie jest dobre miejsce na postój - zaraz przy jeziorku, nie brakuje tam też właśnie wędkarzy. Kawałek dalej przy sklepie spożywczym robię postój na drugie śniadanie i uzupełniam zapasy jedzenia.
Następnie szlak prowadzi bardzo ładnie przez las pośród skałek - miejscami nawet bardzo dobrej jakości szutrem po którym jazda idzie bardzo sprawnie. Nie brakuje też technicznych i stromych momentów z kamieniami. W jednym miejscu walcząc na zjeździe skończyłem małą wywrotką - całe szczęście nieszkodliwą.
Tak też docieram do kolejnych dwóch zamków położonej w bliskiej odległości od siebie - zamek Mirów oraz Bobolice. Na wcześniejszy Ostrężnik już nie chciało mi się wspinać.

Zamek Mirów
Zamek Mirów © px
Zamek Bobolice
Zamek Bobolice © px

Następnym ciekawym napotkanym miejscem jest Góra Zborów - zbiór skałek z których rozpościera się wspaniały widok na okolicę. Nie brakuje też tutaj wspinaczy którzy bardzo dobrze wykorzystują każdą skałkę - warunki do uprawiania tutaj tego sportu są znakomite.
Największe wrażenie dla mnie robi widok na drogę która dosłownie przecina krajobraz na pół - została poprowadzona bezbłędnie prosto.

Widok na mega prostą drogę przez lasy
Widok na mega prostą drogę przez lasy © px

Po drodze nie da się nie zauważyć bardzo specyficznej skałki, a mianowicie Okiennik Wielki. Przypomina niczym dużego pączka - donuta. Można aż zgłodnieć.

Skała - donut
Skała - donut © px

Kawałek za "pączkiem" zaczyna się kilkukilometrowy piaszczysty odcinek szlaku. Do tej pory piach mi za bardzo nie przeszkadzał - dało się go ominąć lub sprawnie przejechać. W tym momencie niestety nie mamy już takiego komfortu i miejscami jestem zmuszony do pchania roweru. Dobrze, że cały czas tak się nie ciągnie.

Piaszczysty odcinek na szlaku
Piaszczysty odcinek na szlaku © px

Docieram wreszcie do zamku Ogrodzieniec. Jest to jedna z bardziej uczęszczanych atrakcji - dużo ludzi, parkingów, sklepików z pamiątkami/goframi, a nie mogę znaleźć zwykłego sklepu spożywczego. Słońce grzeje aż miło, chociaż temperatura w cieniu wynosi raptem 14 st. Zaczynam się trochę słabiej czuć - pewnie za mało piłem. Jedzie się gorzej, ale trzeba napierać do przodu. Więc jem lody i zostaję na dłuższy postój pod zamkiem. 

Zamek Ogrodzeniec
Zamek Ogrodzeniec © px

Dalej ruszam już znacznie spokojniej - aby dojechać tylko jak najdalej się da. Dobrze, że trafiłem na otwarty sklep spożywczy - izotonik i do przodu.
Bardzo pozytywnie zaskakuje mnie infrastruktura turystyczna - pojawiają się wiaty nówki sztuki wraz ze stojakami na rowery. Jak dla mnie rewelacja - widać dobrze tutaj o to zadbali. Oznaczenia szlaku też są dobrze wykonane i generalnie nie mam problemów z nawigacją.

Nowo postawiona wiata ze stojakami na rower
Nowo postawiona wiata ze stojakami na rower © px

W dobry nastrój wprawiają też jaskrawo-żółte pola kwitnącego rzepaku. Prezentują się wyjątkowo na tle wszechobecnej zieleni, a zwłaszcza jeszcze w takiej pokaźnej ilości.

Pola kwitnącego rzepaku
Pola kwitnącego rzepaku © px

Przejeżdżam spory odcinek przez pola, następnie mijam kilka ruin i w oddali ukazuje się zamek Smoleń. Oczywiście również jest położony na wzniesieniu. Zaraz koło niego jest postawiona nowa bardzo duża wiata, a koło niej rozbite dwa namioty - zastanawiam się czy, aby nie dołączyć,ale mam jeszcze z godzinę jazdy więc postanawiam ją wykorzystać.

Widok na zamek Smoleń
Widok na zamek Smoleń © px

Po drodze spotykam dwoje rowerzystów na rowerach z elektrycznym wspomaganiem i ucinam z nimi małą pogawędkę. Wyruszyli dziś z Krakowa, ale podążają rowerową wersją Szlaku Orlich Gniazd. Bardzo dobrze się rozmawia i dostaję cynk o kolejnej niedaleko położonej wiacie i gdzie postanawiam zostać na noc.

Super nowa wiata i nocleg
Super nowa wiata i nocleg © px

Całość jest dla mnie idealna na nocleg - jest miejsce do siedzenia i przygotowania posiłku. Namiot rozbijam zaraz obok - jedynie mam problem z zasięgiem w telefonie, więc podjeżdżam kawałek do góry, aby dać Ninie znać, że żyję.
Dzień dla mnie był ogólnie dość wyczerpujący, ale poszedł dość sprawnie przy znacznych przewyższeniach (praktycznie jak w górach) - intensywne słońce wyciągnęło ze mnie sporo sił oraz chyba niestety za mało piłem. Odrabiam teraz zaległości, kupiłem izotonik oraz koks (minerały), jem sytą kolację i odpoczywam przed kolejnym dniem jazdy.

Szlak Orlich Gniazd - dzień 0

Środa, 30 kwietnia 2014 · Komentarze(1)
Tym razem na majówkę wybór padł na pieszy szlak Orlich Gniazd z Częstochowy do Krakowa - zakładana długość szlaku 165km. Oczywiście piesza wersja, aby nie było tak łatwo :)
Dojazd PKP jak zwykle z niespodziankami i opóźnieniem. Okazało się, że nie ma w ogóle rowerowego wagonu i trzeba było wszystko ładnie upychać - ogólnie miałem problem z zakupem biletu na rower w kasie (nie sprzedali mi z braku miejsc), ale udało się to załatwić na miejscu z konduktorem, a wyjazd prawie by się nie odbył.
Start szlaku orlich gniazd w Częstochowie
Start szlaku orlich gniazd w Częstochowie © px

W Częstochowie wylądowałem kawałek przed 22:00, więc, aby tylko wjechać kawałek do lasu i rozbić namiot na noc. Udało się znaleźć bardzo ładną, równą polankę pomiędzy iglakami - tam spać aż miło. Jutro zapowiada się intensywny dzień - szlak zamierzam przejechać dość spokojnie, daje sobie na to 2,5 dnia. Dobranoc.

Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 8 - Koniec

Niedziela, 14 lipca 2013 · Komentarze(3)
Pobudka standardowo 5:30. Całkiem się wyspałem biorąc pod uwagę fakt, że spałem na pochyłości i ogólnie się staczałem - dobrze, że rower mnie utrzymał i nie wylądowałem na ulicy. Kilka razy w nocy tylko musiałem się poprawiać, ale ogólnie jak na te warunki to super.
Szybkie śniadanie, zwijanie obozowiska i ruszam na asfalt. Dojazd do Głuchołaz to jest tylko formalność. Granicę przekraczam w bardzo ciekawym miejscu - tak jakby mieszkańcy sami połączyli drogi. Do tego poprzewracane znaki - jest klimat.

Granica Polsko - Czeska © px

PX w Głuchołazach © px


Przejeżdżając przez Głuchołazy musiałem chociaż na chwilę zajechać przed szkołę gdzie odbywał się III zlot ForumRowerowe.org - oczywiście do tego pamiątkowe zdjęcie.
Kawałek w dole ulicy zrobiłem zakupy w "Fajnym" sklepie i zjadłem śniadanie na ławce. Ogólnie o godzinie 8:00 rano było ciężko z jakimś otwartym sklepem spożywczym.

Miejsce III zlotu FR.org w Głuchołazach © px


Zapinam wszystko na ostatni guzik i ruszam w stronę Góry Parkowej która jest praktycznie w turystycznym centrum Głuchołaz. Podjazd pod Przednią Kopę idzie zadziwiająco dobrze, sprawnie go pokonuje i zatrzymuje się dopiero pod ruinami wieży widokowej. Coś się tam już dzieje, może za dziesięć lat będzie czynna.

Nieczynna wieża widokowa na górze Przednia Kopa - Głuchołazy © px


Dalej już idzie bardzo łatwo i sprawnie. Ładny podjazd, a następnie gładki zjazd leśną drogą. Na przeszkodzie stanęły mi tylko powalone drzewa, a właściwie to ścięte i zostawione na środku szlaku. Może dla niektórych to atrakcja, ale nie na rowerze.

Ścięte drzewa centralnie na szlaku © px


Po zjeździe dojeżdżam do asfaltu z którego już widać mój dzisiejszy główny cel - Biskupią Kopę.

Biskupia Kopa z daleka © px


Przejeżdżając przez Jarnołtówek miła niespodzianka - mają tam swoją wersję "Mostu Zakochanych". Uwagę najbardziej przykuł mi rowerowy motyw miłości... Zapięcie do roweru. Nie było na nim żadnego imienia, a tylko można się domyślać jaki to był kochany rower...

Most Zakochanych - rowerowy motyw © px


Kawałek za mostkiem zaczyna się już właściwy podjazd pod Biskupią Kopę. W sporej części jest to też podejście, powiedziałbym, że w proporcjach 50/50. Jako, że to jest już ostatni dzień mojej wyprawy to tym łatwiej się wspinam do góry. Pogoda ogólnie dopisuje - jest całkiem gorąco, ale lepsze to niż deszcz.

Podejście, podjazd pod Biskupią Kopę © px


Po długim podejściu i wymagającej końcówce podjazdu zadowolony znajduję się już na szczycie Biskupiej Kopy.
Jest to tak naprawdę ostatni tak wysoki szczyt na trasie Głównego Szlaku Sudeckiego, więc swoiste pożegnanie z górami. Dalej to już sporo w dół i powrót prosto do Prudnika.

Wieża widokowa na Biskupiej Kopie © px


W sklepiku ulokowanym w wieży widokowej kupuję kilka pamiątek i bilet wstępu na górę wieży. Nie mogłem sobie darować ostatniego spojrzenia na góry z tej wysokości, ostatniej takiej wspaniałej panoramy. Więc robię sporo zdjęć i kręcę kila ujęć kamerką. Widoki oczywiście nie zawodzą i można wszystko dobrze podziwiać. Dobrze, że też są narysowane strzałki z opisem które wskazują co ważniejsze szczyty widziane z Biskupiej Kopy.
Schodzę z wieży, zakładam kurtkę na zjazd i ruszam szlakiem który teraz spory fragment prowadzi wzdłuż granicy. Jadę oczywiście ścieżką graniczną, bo tak właściwa kilka metrów obok jest ciężko przejezdna ze względu na ogrom powalonych drzew - kilka lat temu na zlocie było to samo.

Autoportret na szczycie Biskupiej Kopy © px

Panorama na szczycie Biskupiej Kopy © px


Zjazd czerwonym szlakiem jest bardzo ciekawy, bardzo go polecam. Tylko w nielicznych miejscach musiałem sprowadzać rower. Zwłaszcza końcówka jest rewelacyjna jak zjeżdża się najpierw drogą z wysokimi bandami, a w trakcie można na nie po prostu wbić i jechać tamtejszym singlem.
Grawitacja doprowadza nas do Pokrzywnej na parking, zaraz przy jeziorku/kąpielisku i stawach hodowlanych. Można tam zobaczyć też turbinę napędzaną wodą.
Bardzo zaskakuje mnie Młyńska Góra (zaraz przy stawach hodowlanych) - podejście normalnie strome jak w Karkonoszach, może nawet bardziej! Całe szczęście krótkie, ale namęczyć się można.

Stawy hodowlane pod Młyńską Górą - Pokrzywna © px


Na tym odcinku nie mogło też zabraknąć dróg przez pola. Nawigacja idzie sprawnie, oznaczenia generalnie są dobre. Jedynie, aby nie było za łatwo ktoś wysypał drogę cegłami, nie to, że pokruszonymi - leżały tam dosłownie pełne cegłówki. Rowerem nie dało się jechać, a jakby ktoś był zainteresowany to z tych cegieł można nawet zbudować dom.

Ceglana droga - praktycznie nieprzejezdna © px


Kawałek asfaltowego fragmentu i w pewnym momencie naprawdę ciekawy zbieg okoliczności.
W lewo drogowskaz pokazuje krótką, asfaltową drogę prosto do Prudnika, a szlak odbija w prawo - terenowo. Jakby ktoś był zdesperowany to zawsze mógłby się skusić na krótszy wariant, ja odbijam w prawo.

Dylemat - do Prudnika asfaltem czy dalej szlakiem :) © px


Widoki i krajobrazy cały czas się przeplatają. Zwłaszcza interesująco wyglądają góry u podnóża których jest pole zdobione czerwonymi makami.

Widok na góry i pola z makami © px


Nastawiałem się na w większości zjazdy, ale chyba za bardzo optymistycznie do tego podszedłem. Od Biskupiej Kopy jest też i sporo podjazdów, nie idzie tak łatwo jak zakładałem, ale najważniejsze, że do przodu.
W sanktuarium świętego Józefa w Prudniku ciekawy widok - w miejscu świętym wyjątkowo nie można jeździć na rowerze. Ciekawe co musiało się tam takiego stać, że został umieszczony ten zakaz. Pewnie jakiś szalony rider DH się trochę zapędził.

Wyjątkowo w miejscu świętym nie można jeździć rowerem © px


Od samego sanktuarium jest już tylko asfaltowy zjazd prosto do Prudnika. Czerwona kropka jest już tuż, tuż. Oznaczenia szlaków w mieście są rewelacyjne, nie da się zgubić i są umieszczone w widocznych miejscach. Rynek w mieście jest ładny, wyłożony kamieniami.

Rynek w Prudniku - widok na kosciół © px


Jest i koniec szlaku! Znak umieszczony w widocznym miejscu zaraz przed samą stacją PKP.
Udało się ukończyć Główny Szlak Sudecki w bardzo dobrym czasie. Nastawiałem się na 10 dni, a wyszło 8 i to ze startem o godzinie 11:00, a w Prudniku byłem o godzinie 15:00, więc spokojnie w 7 dni da się zmieścić. Pogoda była różna, właściwie to tylko 3 dni deszczowe, trochę upału, a tak bardzo sprawnie się jechało. Ogólnie jestem bardzo zadowolony - jedynie trochę zaskoczony, że tak szybko wszystko się skończyło.
Kilka minut po mnie spotykam pod znakiem małżeństwo które ukończyło też szlak, tylko, że pieszo - zajęło im to 16 dni, łącznie ze zwiedzaniem niektórych miejsc.
Co jak co - wyprawa dobiegła końca.

Koniec Głównego Szlaku Sudeckiego w Prudniku © px


Jako, że szlak został pomyślnie ukończony trzeba to uczcić sytym posiłkiem, czyli klasyczną polską pizzą na rynku w Prudniku. Nie ma to jak coś dobrego i gorącego.

Zasłużony posiłek w Prudniku po przejechaniu całego szlaku © px


Jak się okazało małżeństwo piechurów jedzie do Krakowa, czyli zmierzamy w tym samym kierunku. Łapiemy najpierw pociąg do Kędzierzyna - Koźle, tam przesiadka do Krakowa gdzie ląduję około północy. Bardzo dobrze się nam rozmawiało, wielki też szacunek za to, że przeszli to pieszo. Dostałem też od nich wizytówkę z linkiem na ich bloga gdzie wszystko dokładnie opisują, a jest tego sporo: GórskieWędrowki.blogspot.com/

W Krakowie dowiaduję się, że nie sprzedają mi biletu przed 1:00 ze względu na przerwę techniczną, a pociąg mam o 1:26. Więc mając godzinę czasu zwiedzam na szybko starówkę w Krakowie - ruch naprawdę spory, pełno szalonych studentów. Kupuję coś do jedzenia i wracam na poczekalnię. Pani z okienka mnie zapamiętała i zostałem wcześniej obsłużony, aby zdążyć na pociąg.
Czekam na peronie na pociąg, coś podjeżdża, więc wypatruje wagonu do którego mam wsiąść. Znalazłem właściwy i wsiadam. Jednak nie do końca. Pociąg ruszył, brakowało miejsca na rower, a ja tak przyglądam się tabliczce dokąd jedzie. Okazało się, że to pociąg na Hel. No to pięknie, na sam koniec wyląduje jeszcze nie tam gdzie trzeba. Całe szczęście nie byłem jedynym co pomylił pociąg i konduktor zatrzymał skład. Biegnę więc z kilkoma osobami po kamieniach i podkładach na peron do właściwego pociągu, całe szczęście zaczekał i zdyszany wsiadam już do właściwego wagonu. Naprawdę bardzo dziękuję za postawę konduktora, że zatrzymał skład i poczekał, aż się przesiądziemy - po prostu super wyrozumiała postawa.

Starówka Krakowa nocą © px


Rozkładam się wygodnie w przedziale rowerowym i już tylko, aby wysiąść w Warszawie - stamtąd już tylko kawałek do Mińska.
Bilet powrotny ze wszystkimi przesiadkami ogólnie wyszedł mi praktycznie dwa razy więcej niż do Świeradowa, no coż...

Najważniejsze, że wyprawa się udała i na pewno będzie co wspominać!
Główny Szlak Sudecki zdobyty na tip top!

WSZYSTKIE ZDJĘCIA Z WYPRAWY

Film z GoPro jest w przygotowaniu.

PODSUMOWANIE:
- Dystans: 527km
- Czas spędzony na rowerze: ok. 50h
- Przewyższenia: 12578m
- Nocleg: 3x dziko, 2x wiata, 1x namiot pod schroniskiem, 1x schronisko

WNIOSKI Z WYPRAWY:
- Sprzęt w górach jest ogólnie niemiłosiernie katowany, trzeba się przygotować na awarie
- Namiot z rowerem jako stelaż (np. mój Faroe Out) to nie jest dobry pomysł podczas deszczu - zabłocony rower ląduję w środku i cali jesteśmy mokrzy i brudni, dodatkowo problem z jego serwisem, czasami też ciężko rozstawić namiot
- Kuchenka JetBoil ZIP oraz plecak Deuter Trans Alpine sprawdziły się na medal! Kuchenka bardzo szybko gotowała wodę i jeszcze zostało mi na jedno gotowanie kartusza 100g, plecak za to super wygodny - praktycznie nie czułem ciężaru
- System wstawania ze wschodem i kładzenia się spać z zachodem bardzo się sprawdza
- Warto sprawdzać gdzie na szlaku są wiaty, bardzo dobrze się tam śpi, ale twardo - chociaż mi to nie przeszkadzało
- Zgubiłem okulary których i tak nie używałem na wyprawie - lepiej mocować sprzęt
- Worek pod siodło Fjord'a Nansen'a przetarł mi się w kilku miejscach - na dłuższą metę się nie sprawdza

Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 7

Sobota, 13 lipca 2013 · Komentarze(2)
Wstaję punktualnie o 5:30 i moim oczom ukazuje się wspaniały widok! Słońce niesamowicie przebija się przez szybko poruszające się chmury nad moją głową. Dla takich momentów warto się wymęczyć i nocować trochę wyżej w górach.

Poranek na przełęczy Żmijowa Polana © px


Czarna Góra znajduje się tuż, tuż. Podjazd na nią robi się aż miło. Chmury raz co raz przemykają koło mnie - raz znajduję się w chmurach ze słabą widocznością, a następnie odkrywa się widok na góry.

Słońce przbija się przez chmury © px


Docieram na Czarną Górę i od razu wspinam się na wieżę widokową.
Widoki wprost niesamowite, według mnie jak do tej pory najbardziej klimatyczne! Do tego jest to pewnego rodzaju nagrodą za to, że dotarłem aż tutaj.
Chmury naprawdę bardzo szybko przemykają po niebie - to zasłaniając i odkrywając widok na dolinę. Wiatr je przegania i z każdą minutą jest ich coraz mniej. Nie można po prostu przestać patrzeć. W zaistniałej sytuacji nie mogło zabraknąć stosownej sesji zdjęciowej :)

Na wieży widokowej na Czarnej Górze © px

Panorama z wieży widokowej na Czarnej Górze © px

Super widok z Czarnej Góry © px

Autoportret na Czarnej Górze © px


Z głową pełną super widoków niechętnie zjeżdżam z Czarnej Góry.
Zjazd sam w sobie jest dość trudny, na początkowym fragmencie muszę sprowadzać rower. Szybko docieram do przełęczy Puchaczówka gdzie dalej ruszam polami w stronę Lądka Zdrój.

Na przełęczy Puchaczówka © px


Jakby mogło być inaczej, przynajmniej raz dziennie muszę trafić na wycinkę drzew która jak zwykle utrudnia nawigowanie po szlaku. Tym razem bez większych problemów odnajduje właściwy kierunek.

Wycinka drzew - wstęp wzbroniony © px


Za Lądkiem Zdrój z małymi problemami zdobywam Jawornik Wielki skąd już jest sam zjazd aż do Złotego Stoku. Tak trafiłem, że dziś jest organizowany bieg nordic walking na właśnie Jawornik. Rozmawiam dość długo z jedną osobą z obsługi i bez większych problemów ruszam w dół - z obietnicą, że mam nie przejechać zawodników. Szlak mnie obserwuje.

Uwaga, szlak patrzy! © px


Zjazd prowadzi w większości szutrami i drogami leśnymi. Zjeżdżam więc szybko i pewnie. Chyba za pewnie, bo na jednym fragmencie wbiłem się przednim kołem w błoto, rower został, a ja poleciałem przez kierownicę - szczęśliwe zeskoczyłem z roweru i wylądowałem na nogach.

Rower został w błocie, a ja poleciałem © px


Docieram wreszcie do Złotego Stoku. Na początku przejeżdżam przez naprawdę spory park linowy ulokowany w byłej żwirowni/kamieniołomie, robi wrażenie.
Dziś całe miasto tętni życiem, jest organizowany szereg imprez i ludzi jest naprawdę sporo. Spokojnie przejeżdżam przez miasto i ruszam dalej szlakiem którego fragment teraz prowadzi główną ulicą.

Park linowy w Złotym Stoku © px


Odbijam w boczną drogę, następnie w pole na którym się gubię i dalej już prosto asfaltem do Kolonii Błotnica gdzie na krótkim fragmencie występują poznane wcześniej "Bagna Orłowicza" :)
Przedzieram się przez wysoką trawę, docieram na asfalt gdzie narzucam lepsze tempo i po chwili znajduję się przy zbiornikach Topola i Kozielno pod Paczkowem.

Bagien Orłowicza ciąg dalszy © px


Próbuję do nich jakoś zjechać, ale jakoś żaden zjazd mi nie odpowiada i oto tak ląduję od razu w Paczkowie :)
Miasto robi na mnie pozytywne wrażenie. Widać fragmenty murów którymi było otoczone, rynek jest zadbany i do tego gra tutejsza kapela która tworzy ciekawy klimat. Jest tu też dużo różnych starych zabudowań.

Rynek w Paczkowie - grająca kapela © px


Niestety nie mogę znaleźć baru z klasycznym-polskim-kebabem więc ruszam dalej.
Kawałek za Paczkowem kończy mi się zasięg mojej obecnej mapy, odzyskam go dopiero pod Głuchołazami. Będę musiał uważać i bardzo pilnować się oznaczeń.
Nastawiałem się na monotonną jazdę, ale początkowy fragment przez pola jest rewelacyjny chociaż płaski. Wiedzie dosłownie kilkumetrowym pasmem lasu przez pola kukurydzy, wrażenie jak i ścieżka niezwykła! Aż przyjemnie pokonuje się kolejne kilometry.

Przez pola kukurydzy w stronę Głuchołaz © px


Jak to w życiu bywa dobra passa kiedyś się kończy. W środku pola trafiam na skrzyżowanie w kształcie litery "T" i zero oznaczeń. Próbuję w prawo, dojeżdżam do asfaltu, dalej zero oznaczeń. Wracam się spory kawałek do rozjazdu i próbuję drugi wariant w lewo - ląduję pośrodku pola. Ostatecznie decyduje się na dojazd do asfaltu, więc ponownie się wracam. Nie ma to jak jazda przez pola.
Już całkowicie zgubiłem szlak więc decyduję się na 15 km dojazd do Głuchołaz asfaltem przez Czechy. Jadąc w stronę granicy przypadkowo trafiam na zagubiony czerwony szlak, daję mu ostatnią szanse i kieruję się w pola.
Tutaj z oznaczeniami niestety nie jest lepiej, więc wracam się do asfaltu i kontynuuje mój pierwotny wariant.
Godzina robi się coraz późniejsza, rozglądam się za miejscem na biwak, ale z tym jest problem. Albo wszędzie same pastwiska, albo tak zarośnięte krzaki, że jest tam problem z wejściem. Odbijam w stronę Polski, ale jeszcze po Czeskiej trafiam jak mi się wydaje na dość dogodne miejsce na zboczu - myślę, że coś tam się znajdzie. Jak się okazało to znalazłem, ale na pochyłości. Rozbijam namiot i liczę na to, że nie wyślizgnę się z niego i nie przeturlam się na sam dół :)
Wszystko wskazuje na to, że jutro ostatni dzień jazdy.

Nocleg na zboczu © px


avCAD: 68

Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 6

Piątek, 12 lipca 2013 · Komentarze(5)
Rano wstaję dość normalnie, ale czeka mnie jeszcze dokładny przegląd roweru.
Więc robię sobie śniadanie i od razu zabieram się za niezbędne naprawy.

Serwis roweru w hotelu © px


Bolec od klamki hamulca który mi wypadł zastępuję kluczem imbusowym który blokuję przed wypadnięciem taśmą izolacyjną - bez taśmy ani rusz. Najważniejsze, że wszystko działa praktycznie idealnie - odzyskuję w ten sposób tylny hamulec.

Prowizoryczna naprawa klamki hamulca © px


Klocki przód i tył są do wymiany. Startowałem ze zużytymi tak w 50%. Mam jedynie problem z rozepchaniem tłoczków tylnym hamulcu.

Stare i nowe klocki hamulcowe do Formuli © px


Na trasie jestem już około godziny 10:00 - dość późno, ale lepiej mieć sprawny rower i spokojną jazdę bez kilku dodatkowych zmartwień. Na starcie mijam już otwarte schronisko "Orlica" gdzie poprzedniego dnia nie udało mi się znaleźć schronienia.

Schronisko PTTK w Zieleńcu © px


Pogoda nie jest na razie deszczowa, ale zachmurzenie utrzymuje się duże - przez to widoki robią się ciekawe - chmury nisko położone nad górami.

Pola w tle góry w chmurach © px


Bez większych problemów dojeżdżam do schroniska PTTK Jagodna gdzie na polu niedaleko wypasają się owce.

Owce na polu © px


Przystaję tylko, aby zweryfikować właściwy kierunek jazdy i ruszam dalej asfaltem przez przełęcz Spalona gdzie dwa lata temu przejeżdżałem z Bodkiem szosowo z sakwami. Droga nic, a nic się nie zmieniła - chyba tylko na gorsze. Głównie dzięki temu ją zapamiętałem.

Klasyczna polska droga niedalego przełęczy Spalona © px


Zjeżdżam trochę asfaltem, trochę przez pola i ląduję w miejscowości Długopole - Zdrój gdzie robię postój na klasyczne śniadanie - dwie bułki, dwa serki, dwa jogurty, batonik oraz szykuje dwie kanapki na drogę.

Klasyczne śniadanie na wyprawie © px


Zaraz za Długopolem - Zdrój na drzewach nagle zaczęły pojawiać się aluminiowe tabliczki z oznaczeniem szlaku. Oryginalny pomysł i są trochę lepiej widoczne w porównaniu z malowanymi symbolami.

Tajemnicze aluminiowe oznaczenie szlaku © px


Jadąc przez pola za daleka zaczyna już widać Masyw Śnieżnika gdzie obecnie zmierzam po ostatni "tysięcznik" na mojej wyprawie - Czarna Góra. Widać bardzo dokładnie wieżę która pod nim się znajduje. Całość oczywiście w chmurach - widać, że i dziś deszcz mnie nie ominie.

Panorama Masywu Śnieżnika © px

Wieża na Czarnej Górze z daleka © px


Sporą część przejeżdża oczywiście przez pola, miejscami nawet w półtorametrowej trawie - bardziej to wygląda na przedzieranie. Przynajmniej tutaj się postarali i pośród traw postawili słupek z oznaczeniami szlaku.
Na podjeździe pod Igliczną zagadka tajemniczych aluminiowych oznaczeń szlaku nagle się rozwiązuje. Zaglądam do zawieszonej na drzewie tabliczki i okazuje się... Że jest zrobiona po puszce do piwa! Nasuwa się najważniejsze pytanie w tej sytuacji... Ile piw musieli wypić aby oznakować szlak? Ciekawe czy kiedykolwiek poznamy odpowiedź...

Zagadka aluminiowych tabliczek rozwiązana! © px


Droga na Igliczną nadal zaskakuje. Ktoś zostawił na wpół ścięte drzewo przy ścieżce - pytanie ile tak wytrzyma...

Prawie ścięte drzewo © px


Za to już na samym szczycie Igliczna, zaraz przy kościele rozpościerała się piękna panorama na pola i góry. Ciemne chmury i przebijające się przez nie słońce tworzyło niezwykłą mieszankę kolorów i cieni. Tylko siedzieć i patrzeć.

Wspaniały widok z Iglicznej © px

Wspaniała panorama z Iglicznej © px


Zjadłem, posiedziałem i ruszam dalej. Zjazd jest dość łatwy, więc szybko docieram do Międzygórza skąd już droga wiedzie prosto do Schroniska PTTK pod Śnieżnikiem. Znaczna długość jest do podjechania - tylko krótki środkowy i końcowy fragment musiałem prowadzić rower.
Czym wyżej się znajdowałem to coraz bardziej zaczynało kropić. Wspinałem się na praktycznie wysokość chmur.

Droga pod Śnieżnik w chmurach © px


Docieram do schroniska. Znajduje się praktycznie w chmurach, temperatura oscyluje w granicach 12 st. Już raz tutaj byłem na zlocie EMTB w bardzo podobnych warunkach. Tylko, że to wtedy był Wrzesień. Schronisko ogólnie mi się podoba, same dobre wspomnienia.

Schronisko pod Śnieżnikiem © px


Zatrzymuje się na chwilę w środku. Szaleję i kupuję gorącą czekoladę (która BTW jest za bardzo rozwodniona), pamiątkową odznakę i wysyłam pocztówkę do Niny. Bardzo dobrze, że można ją od razu zostawić na miejscu.
Uzupełniam brakujące kalorie i postanawiam jeszcze przejechać kawałek, do zmroku mam jeszcze kilka godzin.
Kilka kilometrów po starcie deszcz rozpadał się na dobre, postanawiam przenocować w pierwszym lepszym miejscu jakie znajdę. Na przełęczy Żmijowa polana dostrzegam wiatę. Długo się nie zastanawiając postanawiam w niej przenocować.

Wiata na przełęczy Żmijowa polana © px


Deszcz nie przestaje kropić, a temperatura spada do 11 st. Robię sobie obiado-kolację, trochę się przemywam, zasłaniam wejście do wiaty ponch'em i układam się na stole do snu.
Osobiście nie przewidywałem, że jazda będzie mi tak sprawnie iść, jak tak dalej pójdzie to za dwa dni ukończę szlak. Początkowo planowałem na niego dziesięć dni. Jest dobrze.

Nocleg w wiacie na przełęczy Żmijowa polana © px

Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 5

Czwartek, 11 lipca 2013 · Komentarze(4)
Mimo dość nierównego podłoża spało się dobrze, nic mi w nocy nie przeszkadzało - zmęczenie robi swoje. Dziś już zmieniam mapę na Sudety Zachodnie.
Dzień zapowiada się dość chłodno, ciemne chmury na niebie - tylko kwestia czasu aż spadnie deszcz.
Na dzień dobry mam prosty, szutrowy zjazd który okazuje się problematyczny ze względu na rękę którą mam zadrapaną - na każdym trochę większym wyboju jest nieprzyjemnie jak podskakuje rower. Czuć ból w nierozgrzanym mięśniu - dopiero koło południa jest znośnie.
Oczywiście nie mogło zabraknąć też przeszkód w postaci położonych, ściętych bali na środku szlaku.

Zagrodzony czerwony szlak © px


Szlaki na razie biegną spokojnie przez pola, mniejsze górki. Dojeżdżam do miejscowości Nagórzany gdzie zatrzymuję się pod sklepem na śniadanie. Jakoś na wyjeździe mam straszną ochotę na Colę - na której przy okazji otrzymuję ciekawą "wróżbę" :)

Mistrzowska puszka © px


Następnie jest kawałek asfaltowego podjazdu po Górę Wszystkich Świętych, jest też trochę wnoszenia po schodach oraz terenowego podjazdu.

Schody na Górę Wszystkich Świętych © px


Wspinam się pod kościół i od razu zjeżdżam dalej. Na zjazdach przez drzewa przebija się widok na Góry Stołowe - dziś na pewno je przejadę.

Góry Stołowe z oddali © px


Trochę źle wyliczyłem zapasy witamin w tabletkach i przy pierwszej okazji w aptece natychmiast uzupełniam przysłowiowy "koks" - bowiem jak głosi staropolskie przysłowie - "Bez koksu nie ma jazdy".

Uzupełnienie zapasu koksu © px


Dzisiaj szlak sporo prowadzi przez pola gdzie często nawigacja jest problematyczna. Dobrze, że się pokrywa na tym odcinku ze szlakiem konnym więc jest trochę łatwiej z oznaczeniami.
Za to widoki z niektórych pól są naprawdę świetne! Rosnące zboże na pofalowanym terenie, a w tle widok na Góry Stołowe - tak charakterystyczne, że nie da się ich pomylić z niczym innym.

Widok przez zboże na Góry Stołowe © px

Widok na Góry Stołowe © px

Widok na zamek/pałac z pola © px


Dojeżdżam do miejscowości Wambierzyce gdzie jak na wieś niezłe wrażenie robi Sanktuarium Matki Bożej Wambierzyckiej - spory budynek w dość bogatym stylu.
Z tego miejsca w same Góry Stołowe jest już bardzo blisko.

Sanktuarium Matki Bożej Wambierzyckiej - Wambierzyce © px


Początek szlaku w Górach Stołowych ciągnie się dość spokojnie i sporo można podjechać, ale czym dalej to pojawiają się schody, jest tam też sporo korzeni i trochę kamieni. Nie da się uniknąć prowadzenia roweru.
Za to sam szlak wiedzie bardzo ciekawie w wąwozie pomiędzy skałami zasłonięty przed słońcem. Trochę chłodno, ale pogoda idealna akurat do jazdy.

Ścieżka w Górach Stołowych © px


Docieram do wiaty na skrzyżowaniu szlaków, jem kilka kanapek, a w międzyczasie zaczynają się pojawiać turyści. Ogólnie raczej nie za dużo - pogoda dziś nie rozpieszcza.
Widać też coraz więcej skałek w różnych kształtach, bardzo charakterystycznych dla Gór Stołowych. Tylko co ruszam spod wiaty i zaczyna kropić. Niby mały deszcz, ale zapowiada się, że tak będzie już do końca dnia.

Miejsce postojowe na skrzyżowaniu szlaków w Górach Stołowych © px

Kamienny grzyb w Górach Stołowych © px


Szlak prowadzi bardzo ciekawie między skałkami, widoki na przeróżne kształty skał po prostu zadziwiają - jak mogło coś takiego powstać? Naprawdę jedzie się bardzo przyjemnie, ścieżka w dużej mierze jest przejezdna, chociaż łatwa technicznie to nie jest.
Największe na mnie wrażenie zrobiła taka jakby skalna brama - z dwóch łączących się ze sobą dużych kamieni.

Rowerzysta między skałami © px

Brama ze skałek w Górach Stołowych © px


Właściwie to na każdym kroku widać jakieś ciekawe formy różnych skał - jest w czym wybierać i co oglądać.

Skałki w Górach stołowych © px

Skałki w Górach stołowych © px


Szlak przebiega tuż u podejścia na Szczeliniec Wielki - z rowerem już nie będę się tam pchał. Jak się domyślam byłoby to bardzo trudne lub wręcz niewykonalne.
Zjeżdżam więc prosto do Karłowa gdzie witają mnie stragany i duża ilość turystów.

Wejście na Szczeliniec Wielki © px


Przy przejeździe przez miasto zauważyłem rowery obładowane sakwami, też w bikepacking'owym stylu, do tego z numerem startowym. Są to uczestnicy http://www.1000miles.cz/ - jak taki dystans przejadą to prawdziwy szacunek - to jest niezłe wyzwanie.

Uczestnicy 1000 miles © px


Przejeżdżam kawałek asfaltem i podejmuję decyzję, aby odbić na Błędne Skały - z innych relacji dowiedziałem się, że z rowerem tam nie da po prostu rady, ale jak najbardziej chcę się trzymać GSS.
Szlak do Błędnych Skał to w 70% prowadzenie roweru. Dużo całkiem stromych podejść po kamieniach do tego deszcz nie przestaje padać i kamienie, korzenie dodatkowo robią się bardzo śliskie.

Droga na Błędne Skały © px


Docieram do wejścia pod Błędnymi Skałami i ku memu zaskoczeniu jest tam postawionych kilka straganów. Nawet nie próbuję tam wchodzić i omijam je ścieżką którą wskazuje znak "W stronę parkingu". Tam też w większości prowadzę rower, aby tylko nie długo.

Błędne Skały - wejście © px


Dochodzę do parkingu i powoli zjeżdżam asfaltowy fragment - tutaj, aż roi się od samochodów. Ludziom widać bardzo nie chce się podchodzić, no coż... Odbijam w las i zjeżdżam stromym fragmentem. Hamulce aż się grzeją, boje się, że tylko spalę tarczę.
Szybko docieram do Kudowy - Zdrój, krótki przystanek na jedzenie i dalej jazda szlakiem w kierunku Duszników - Zdrój.
Deszcz cały czas nie przestaje padać, nawet miejscami się zwiększa. Kawałek za Kudową na szlaku są jakieś roboty i jest stawiany jakiś budynek. Kompletnie nie mogę znaleźć oznaczeń... Postanawiam ten fragment objechać asfaltem, więc ścinam drogę przez pole na którym wpadam przednim kołem w ukryty pod trawą rów i przelatuję przez kierownicę, ląduję w błocie gdzie wbijam całą rękę po sam bark. Wkurzony i mokry przemywam się w strumyku.
Szlak na tym fragmencie sporo prowadzi przez pola na których miejscami jak zwykle mam problem z nawigacją. Do tego dochodzi spore błoto, które zalega zwłaszcza w tunelu pod torami. Jakoś udaje się przejechać.

Zalany przejazd po torami © px


Jakby tego było mało na podjeździe zaciskam klamkę tylnego hamulca i... Nic. Klamka odpada i tak oto tracę tylni hamulec - wypadł pin na którym klamka się obraca. Pamiętam jak go jeszcze przed wyjazdem dokręcałem.
Postanawiam ruszać dalej z jednym hamulcem, wymyślę coś jak zatrzymam się na nocleg.

Docieram do Duszników - Zdrój. Strome zjazdy, jak i w ogóle zjazdy tylko z przednim hamulcem nie należą do łatwych - niby hamuje się tylko przednim, ale tylny sporo zwiększa ogólną moc hamowania.
Z Duszników jadę już prosto asfaltem w stronę Zieleńca. Prowadzi tam długi asfaltowy podjazd. Nachylenie nie jest duże, ale trochę metrów w górę trzeba zrobić.
Czym znajduję się wyżej tym mocniej zaczyna padać. Około godziny 19:00, pod samym Zieleńcem zamienia się to w niezłą ulewę.
Przemoczony, bez tylnego hamulca postanawiam dziś przenocować w schronisku Orlica. Jak się okazuje to też nie będzie takie łatwe. Schronisko jest zamykane już popołudniu - jak coś to trzeba dzwonić na wskazany nr. telefonu. Zostaję przekierowany od osoby do osoby i tak po około godzinie ląduję w hotelu Szarotka - który okazuje się, że jest właścicielem "Orlicy".
Jako, że schroniska specjalnie dla mnie nie otworzą to dostaję jednoosobowy pokój w cenie noclegu w schronisku.
Biorę prysznic, rozwieszam wszystkie mokre rzeczy, ładuję elektronikę i zabieram się za przegląd roweru.

Nocleg w Hotelu Szarotka - Zieleniec © px


Ogólnie jak do tej pory to był najcięższy dzień, a i do tego z największą liczbą, kilometrów czy to niespodzianek w postaci awarii, wywrotek czy nieoznakowania szlaku. Deszcz wszystko potęgował więc nie wiem jakby to wyglądało jakbym musiał nocować pod namiotem z ubłoconym rowerem w środku - będzie to na pewno do przemyślenia. Myślę, że jakoś by się udało tylko pytanie jakim kosztem.

avCAD: 75

Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 4

Środa, 10 lipca 2013 · Komentarze(2)
Tego dnia noc była ciężka i raczej nieprzespana. Przez całą noc z pobliskich drzew czy krzaków jakiś ptak wydawał niemiłosierne dźwięki, na pewnie nie można było tego nazwać śpiewem, a raczej krzykiem.
Do tego w nocy temperatura znacznie spadła w porównaniu z dniem i woda wszędzie nieźle się skondensowała - cały namiot wewnątrz mokry - taki już urok jednopowłokowych konstrukcji.
Całe szczęście śpiwór mocno nie zamókł, ale korzystam z okazji i go profilaktycznie suszę.

Poranek pod schroniskiem Andrzejówka © px


Początek drogi od schroniska jest dość łatwy, ale przez nieprzespaną noc jadę dość przymulony - będzie potrzeba trochę czasu, aż dojdę do siebie.
Ścieżka sprytnie wiedzie przez różne skałki gdzie nawet można odbić na punkt widokowy, który jednak sobie daruję. W okolicy sporo jest też oznaczonych tras MTB po naprawdę wymagającym terenie.

Skalne Bramy © px


Mimo wszystko trasa idzie sprawnie, jest trochę pchania, ale ogólnie przeważa płynna jazda.
W okolicach Wawrzyniaka natrafiam na konkretną wycinkę lasu na niezłym zboczu - oczywiście zostały wycięte drzewa z oznakowaniem szlaku. To przedzieram się przez powalone drzewa, to szukam oznaczeń, ale jakoś udaje się trafić na właściwą drogę.
Końcówka zjazdu do Głuszycy prowadzi prostym technicznie szutrem, ale jak to los który jest złośliwy delikatnie mnie zarzuca w koleinie przy 40 km/h i ląduję na szutrze.
Wywrotka zapowiadała się poważnie, ale całe szczęście obtarłem tylko mocno rękę - oczywiście jak to bywa w takich sytuacjach od razu podbiegłem do roweru czy jest wszystko ok - przekręciła się tylko kierownica.
Obmywam ranę z piachu w strumyku, zakładam opatrunek i podjeżdżam do pobliskiego sklepu aby coś zjeść na spokojnie.

Po glebie na prostej drodze © px


Ręka trochę przeszkadza, ale ruszam dalej w trasę - najbardziej motywuje mnie to, że ponownie nie będzie mi się chciało przedzierać przez Karkonosze :)
Jakby tego było mało to po kilku kilometrach zaczyna głośno chodzić support... Cały czas mam jakieś przygody z wynalazkiem na HT II. Profilaktycznie zabrałem ze sobą klucz do zdejmowania korby.
Zdejmuję korbę i okazuje się, że lewe łożysko opornie chodzi. Zdejmuję osłonkę i widzę w środku trochę wody. Wydłubuje ile da się smaru, nakładam nowy i uszczelniam go wewnątrz... Gumą do żucia.
Po tym zabiegu znacznie lepiej chodzi i już spokojniejszy o jedno zmartwienie mniej ruszam w dalszą drogę.

Serwis supportu hollowtech II w terenie © px


Kilka szutrowych, asfaltowych odcinków i rozpoczynam podjazd pod Wielką Sowę.
Po drodze mijam schronisko "Orzeł" gdzie odbył się pierwszy zlot ForumRowerowe.org - mój też pierwszy konkretny wyjazd w góry.

Pod schroniskiem Orzeł - Góry Sowie © px


W 90% da się podjechać pod Wielką Sowę gdzie udaje mi się dobrze podjechać.
Jak przewidywałem na szczycie pod wieżą widokową jest spory ruch - trochę dziwnie się czuję, od Śnieżki nie widziałem tyle ludzi na szlaku.
Pod wieżą widokową są umieszczone kamerki internetowe - umówiłem się z Niną na mały video chat, dzwonię i tak spokojnie można porozmawiać i pokazać się żywym :)

Wielka Sowa - wieża widokowa © px


Z Wielkiej Sowy zaczyna się dość ciekawy zjazd - kamienie i korzenie. Jest na czym się pobawić, a w dodatku równolegle idzie mała ścieżka która tworzy kolejną alternatywę do zjazdu.
Trochę się zjechało, a następnie trzeba już podjechać/podejść pod Kalenicę gdzie jest wieża widokowa.
Wdrapuję się na szczyt i słyszę grzmoty. Przyglądam się i daleko widać burzę z piorunami. Nie jest za duża, ale dokładnie w kierunku gdzie zmierzam. Dziś albo jutro coś na pewno pokropi - niebo coraz bardziej zachodzi chmurami.

Panorama z Kalenicy © px


Od Kalenicy nastawiam się w większości na zjazd, ale czekało mnie sporo wymagającego podjeżdżania pod całkiem niepozorne górki.
Jestem już coraz bliżej Srebrnej Góry gdzie zaskakuje mnie twierdza która nagle wyłania się z lasu. Szlak prowadzi ciekawie po wałach, wręcz dookoła niej - bardzo ciekawy i spokojny moment.

Twierdza Srebrnogórska © px


Namiot rozbijam kawałek za Srebrną Górą gdzieś w okolicach Korzecznika na małej polance gdzie były wycinane drzewa. Może nie jest za równo, ale mi to nie przeszkadza.
Przemywam się cały w pobliskim strumyku, oglądam ranę i zmieniam opatrunek - wygląda dość dobrze.

Biwak kawałek za Srebną Górą © px


Dziś postanawiam zjeść coś "na bogato" i wyjmuję jednego liofilizata. Przygotowanie jest szybkie, a danie smaczne. Mam podwójną porcję, więc część zostawiam sobie na śniadanie. Minusem jest jedynie cena. Najedzony kładę się spać - przez chwilę tylko przeszkadza mi (jak się domyślam) łoś który wydaje bardzo dziwne dźwięki - taka samo jak ptak który mi nie dawał spać. Może trafiłem na jakiś rejon zmutowanych zwierząt :)

Liofilizat po przygotowaniu © px


avCAD: 65