Wreszcie udało się zebrać, aby wrócić z pracy rowerem do domu ;) Największa masakra i zabawa to przebicie się przez centrum Warszawy - szalone slalomy itp. Na wylocie to już lajcik - spokojnie można było cisnąć ok. 30 km/h większość odcinka.
Tym razem sami z Premierem ruszyliśmy w stronę Rychelbskich Ścieżek - ale jak najmniej asfaltem. Początkowo z Głuchołaz prowadził nas czerwony szlak - dopiero później zauważyłem, że był oznaczony jako zarośnięty. Oczywiście się trochę pogubiliśmy i zakończyło się na przedzieraniu przez pole jakiegoś rolnika w błocie i zbożu. Po drodze do Czarnej Wody mijaliśmy jeszcze dawną, ale wciąż działającą kopalnię - widocznych pełno ostrzegających tabliczek przed wybuchami. Na miejscu w Rychlebach tym razem przejechaliśmy północy wariant - oznaczony jako pomarańczowy. Ogólnie jak dla mnie rewelacja - przyjemny, płynnie się ciągnący wzdłuż strumyka singiel. Do tego wzbogacany kładkami, mostkami, nawrotami. Można tam czerpać czystą przyjemność z jazdy, chociaż ogólnie jest dość łatwy technicznie. Chociaż w jednym miejscu można wpaść do rzeki :) Następnie uderzyliśmy już prosto do miasta Zlote Hory. Po drodze natknęliśmy się jeszcze na młyny wodne, gdzie kiedyś było wydobywane złoto.
Od młynów nasza trasa prowadziła wzdłuż malowniczego strumyka. Z jednej strony woda, a z drugiej miejscami całkiem spore urwisko. Do tego jazda w dużej mierze po sporych rozmiarów korzeniach. Bardzo miło się jechało. Oczywiście po dojechaniu na miejsce do "miasta złota" trzeba było skonsumować prawdziwie kolarski posiłek :)
Głównym punktem dzisiejszego dnia był wypad w stronę Rychlebskich Ścieżek. Na miejsce wychodziło niecałe 20 km więc nie chcieliśmy się tłuc samochodami, więc ruszyliśmy na naszych dwukołowcach, a druga część normalnie samochodami. Dojazd nie obył się bez niespodzianek - oczywiście pomyliliśmy trasę i sam dojazd zajął nam ok. 30 km. Ale za to przynajmniej widoki świetne ;)
Jak już dostaliśmy się na miejsce do Czarnej Wody to wyruszyliśmy spod parkingu zielonymi oznaczeniami na trudniejszy etap. Szlak ogólnie jest świetnie oznaczony.
Początkowo witał nas dość krótki asfaltowy podjazd, dalsza część to przeplatanie się podjazdów z szybkimi zjazdami, a na sam koniec deser. Świetny podjazd, singletrack połączony specjalnie zbudowanymi mostkami. Po prostu rewelacja.
Po podjeździe czekał na nas równie rewelacyjny zjazd. Bardzo techniczny i nie za szybki. Tworzyły go w głównej mierze same kamienie, więc trzeba było się mocno skupić, aby gdzieś nie przelecieć. Bartkowi niewiele brakowało, ale wylądował pięknym telemarkiem na kamieniu. Po zjeździe na dół wybraliśmy się jeszcze do baru przy parkingu, aby strawić czeskie specjały. Było bardzo smacznie.
Tym razem na LŚR w Mieni. Było całkiem przyjemnie nie licząc tego nowego odcinka pokrytego dosłownie żwirem - chyba naprawdę szykuje się asfalt w tamtym miejscu.
Wycieczką zaczęliśmy od odwiedzenia już tradycyjnie żwirowni w Kołbieli. Następnie stamtąd udaliśmy się w stronę, obiecująco się zapowiadającego zielonego szlaku pieszego. Rzeczywistość to zweryfikowała. Szlak był słabo oznaczony i w większości prowadził przez zarośnięte pola.
Po przeprawieniu się przez busz i las dostaliśmy się na trasę lubelską. Tam już prosto przez Bocian i Celestynów na czerwony szlak rowerowy. Po drodze odwiedziliśmy całkiem przypadkowo niemiecki bunkry.
Następnie w miejscu gdzie czerwony łączył się z niebieskim rowerowym - zboczyliśmy właśnie na niego. Jak to z nim bywa - jazda wzdłuż Świdra była kozacka. Nic dodać, nic ująć. Oczywiście nie mogło zabraknąć odpoczynku na plaży.
Po przejechaniu odcinka niebieskiego rowerowego wzdłuż Świdra udaliśmy się już prosto do domu przez Gliniankę, gdzie uratował nas otwarty w Boże Ciało sklep spożywczy i następnie odbiliśmy na Celinów.
Po długim oczekiwaniu wreszcie wybrałem się w stronę Otwocka. Dojazd to trochę zmodyfikowana opcja przez Gliniankę i most w Kopkach. Na miejscu to już czysta jazda niebieskim, rowerowym szlakiem wzdłuż Świdra - ciśniecie do samego końca i odpoczynek na dość ciekawej górce z widokiem na część miasta :)
:: Tutaj widoczny nowy zakup - rogi PRO oraz lekko zmodyfikowane chwyty Ritchey Ergo locking, specjalnie do tych rogów ::
Jazda w stronę Majdana gdzie później można się natknąć na 8% podjazd - fakt, że krótki, ale takich ciekawostek nie ma za wiele w okolicy. Po dojeździe na sam szczyt i odbiciu w boczną, szutrową drogę czekał mnie kozacki zjazd - naprawdę długi jak na Mazowsze - tylko trochę piaszczysty. Powrotny podjazd był wyzwaniem.
Jakoś tak wypatrzyłem sobie na mapie dość ciekawie wyglądającą miejscówkę niedaleko Glinianki, a mianowicie Las Czarnowski. Ogólnie sporo górek, właściwie wydm, tylko z małym zastrzeżeniem - jazda szczytem kończy się przedzieraniem przez piach oraz drzewa - niestety wyjeżdżonych ścieżek jest niewiele.
Pierwszy raz w tym sezonie wybrałem się na Leśną Ścieżkę Rowerową w Mieni - oczywiście sprawdzoną, w głównej mierze leśną trasą. Teraz tylko jechać i znajdować różnice, które powstały przez zimę i początek wiosny. Ogólnie lasy strasznie podmokły - tam gdzie czasem stało trochę wody teraz powstały spore bajora, miejscami podmoknięte drogi leśne zostały strasznie rozjeżdżone. Wodzie nawet nie oparło się miejsce gdzie zaczyna się LŚR - dosłownie ironia - tablica informująca o zarastających jeziorach umieszczona przykładowo przy jednym z nich - ale tym razem ono nie wyschło tylko wylało. Nic nie jest takie oczywiste :)
Jadą dalej LŚR niemało się zdziwiłem - na odcinku strasznie rozjeżdżonym przez sprzęt od wycinki położyli całkiem nową nawierzchnię - niestety zapowiada się, że tam będzie leżał asfalt - a to jest jedynie podkład... Jeśli to prawda - zniknie cały urok tej trasy. Całe szczęście można to objechać przez Cegłów :)