Ciepły i dobry dzień to trzeba było gdzieś konkretniej skoczyć. Jakoś tym razem naszło mnie na starą i dobrą żwirownię w Kołbieli - oczywiście objechało się sprawdzone i ciekawe trasy w okolicy.
Po wczorajszym koksowaniu przyszła pora na relaksacyjną rundę z Bodkiem. Tym razem uderzyliśmy na południe. Najpierw do Kołbieli, później w stronę Dłużewa przez Sufczyn - gdzie stała całkiem ciekawa, drewniana zabytkowa kapliczka. Niedaleko trasy wzdłuż Świdra rozpoznaliśmy kawałek naprawdę ciekawych lasów - dobrze się zapowiada na wypad, ale to już bardziej terenowy.
Szybka ustawka z Bodkiem i Bułkiem na rundę do Mrozów na tamtejszy rajd rowerowy, a właściwie to na "Majówkę z Ułanami". Do Mrozów koksy pocisnęły warszawska trzymając ok 30 km/h - jakoś udało się utrzymać na kole ;)
Później to już zapisy i same perypetie z samym przebiegiem trasy - parę razy udało się nam zgubić na prostym 25 kilometrowym odcinku, ale jakoś przez pola udało się dojechać do końca :) Impreza sama w sobie to bardzo ciekawa inicjatywa - zainteresowanie też było całkiem spore.
Powrót prosto do Mińska główną trasą, prowadził naczelny koks Bodek nie schodząc praktycznie poniżej 35 km/h, wariate :) Oczywiście na koniec nie mogło zabraknąć efektownego wjazdu do miasta - tym razem w postaci mojej gleby na rondzie podczas kładzenia się w zakręcie :)
Taka dość na szybko runda w stronę Glinianki i Świdra. Niespodziewanie natknąłem się na ciekawe, opuszczone zabudowania przy samej rzece - w sumie to dość spory kawałek zajmowały:
Całkiem szybka runda z rana w niedzielę. Nad ranem było jeszcze całkiem dobrze, ale z czasem było tylko coraz bardziej gorąco - a myślę, że jeszcze za bardzo nie jest się przygotowanym po takim ostatnim skoku temperatury (wreszcie najcieplejszy kwiecień w historii). Już pod koniec zabrakło wody, ale spokojnie się dojechało do Mińska :)
Jako cel obrałem szpital w Rudce, a właściwie samą drogę dojazdową do niego. Niby tylko 2km ale jak dla mnie super klimatycznie. A wzdłuż tej drogi prowadzą niedawno wyremontowane tory kolei konnej.
Dość szybka ustawka i o 15:00 jazda z Bodkiem, Bułkiem, Michałem i Dyźkiem w stronę Mrozów. Po dość spokojnym kręceniu docieramy na miejsce, tam czekał na nas Czarek. Początkowo mamy małe problemy z odnalezieniem biura zawodów - wreszcie gdzieś w krzakach udało nam się je zlokalizować. Każdy pobiera swój numerek i objeżdżamy trasę. Jest dość łatwa technicznie przez co dość szybka. Do tego trzeba dwukrotnie przeskakiwać powalone drzewa. Oczekując na swą kolej Michał oczywiście najlepiej kibicuje wszystkim - wraz ze swą głośną, kibolską trąbką. Mistrz :) Przychodzi moment startu, zbieramy się na miejscu, jeszcze tylko krótkie życzenie powodzenia i ostra jazda do przodu. Na początku stawka się rozstawia, lokuje się na końcu. Na pierwsze dłuższej prostej udaje się jakoś przebić parę miejsc do przodu. Tętno przez cały czas raczej nie spada poniżej 180 uderzeń serca na minutę. Ciężko złapać optymalny oddech. Jadę swoim tempem, utrzymuję się niedaleko za rowerzystą na kozackim Scott'cie Scale 30 - rewelacyjna maszyna. Za mną czuję oddech innego zawodnika. Na ostatnim okrążeniu mnie wyprzedza, cały czas trzymam się Scott'a. Na ostatniej prostej po krótkiej wymianie zdań decydujemy się dojechać na metę wspólnie. Na prawdę wspaniały gest i sytuacja. Szybko znajduję jakieś drzewo i łapię oddech. Tętno długo utrzymuje się na poziomie 140. Jeszcze dużo pracy, aby jakoś znośnie wystartować w takiego typu imprezach. Przede wszystkim - rozgrzewka. Dziś to zaniedbaliśmy. Miejsce obstawiam na jakieś 5-6. Później udaliśmy się na dekoracje zawodników. Michała zasługi też zostały dostrzeżone - otrzymał 3 kg wędlin za wspaniały doping. Powrót do Mińska w dobrych nastrojach bardzo szybko zleciał. Na koniec świętujemy ten dzień uroczystym kebbab'em ;)