Zapowiada
się, że to już jest ostatni dzień mojej wyprawy. Jest to dzień Bieszczadzkiego
Parku Narodowego, który stoi pod znakiem zapytania ze względu na zakaz
poruszania się rowerów m.in. po GSB i innych szlakach pieszych. Od kilku dni
zastanawiałem się jak do tego podejść, ale nie mogę sobie odpuścić zobaczenia
chociaż jednej typowo bieszczadzkiej Połoniny. Postanawiam więc pokonać Połoninę Wetlińską.
Bieszczadzki Park Narodowy wita © px
Noc
była bezdeszczowa, ale od rana zaczynają się zbierać na niebie ciemne chmury.
Na pewno nie odpuszczę i wspinam się powoli do góry. Na szlaku jest na razie
pusto. Już
wchodząc do samego parku witają mnie oznaczenia ostrzegające przed niedźwiedziami
- jak to w Bieszczadach. Infrastruktura jest dobra - ładna wiata i tablice
informacyjne.
Trudne podejście pod Smerek © px
Na
szczyt Smerek rower dosłownie wnoszę - jest tam bardzo stromo i wypycham rower po
stopniach wyłożonych kamieniami. Na samym szczycie znajduje się krzyż spod
którego rozpościera się ładny widok na okolicę, a przynajmniej tak powinno być,
bo ja trafiłem na wszechobecne chmury. Dodatkowo zaczyna też padać deszcz, na
razie całkiem mały.
Szczyt Smereka © px
Sprowadzam
rower do przełęczy Orłowicza - z tym Panem miałem przyjemność rok temu podczas
pokonania GSS :-) tutaj też spotykam większą liczbę turystów.
Widok na przełęcz Orłowicza © px
Z
przełęczy już udaje mi się wreszcie wsiąść na rower i podjechać ładny kawałek.
Jazda grzbietem Połonin jest czymś niezwykłym. Jedziemy tak jakby polem tylko
na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Coś niesamowitego! Podobny widok miałem
pokonując rumuńskie Karpaty, ale to z drogi asfaltowej - tutaj to już czysty teren bez samochodów.
Kamienista ścieżka © px
Deszcz
rozpadał się na dobre - jadę cały czas przed siebie, aby tylko dostać się do
schroniska Chatka Puchatka. Fragmentami da się nawet jechać, często jednak
trzeba zasiadać z roweru, aby ominąć poziomo ułożone kamienie które tylko czają
się do przecięcia opon.
Na szczycie w chmurach © px
Po
drodze nie brakuje wnoszenia roweru pod szczyty - bardzo stromo i do tego
ślisko po deszczu. Dodatkowo są skaliste, więc przenosząc rower po kamieniach w
butach SPD trzeba bardzo uważać. Cały
czas towarzyszy mi widok na chmury które zasłaniają wszystko wkoło - trzeba
będzie tutaj jeszcze wrócić i trafić na lepszą pogodę.
Połoniny w chmurach © px
Czym
bliżej schroniska jedzie się już zdecydowanie lepiej. Po kilku kilometrach wyłania się spośród chmur - chciałem tam spokojnie odpocząć, ogrzać się. Wchodzę do środka, a tam istny
sajgon. Dosłownie człowiek na człowieku, duszno od potu i mokrych ludzi. Nie ma
mowy o wyschnięciu. Bliska odległość od parkingu robi swoje. Za to schronisko
samo w sobie jest bardzo ciekawe - nie ma tutaj bieżącej wody - trzeba chodzić
do pobliskiego źródła. Nie ma też prądu - jest wywieszona stosowna karta, że
nie posiadają lodówki, więc proszę się nie pytać o napoje z lodówki. Za to tą
funkcję idealnie spełnia chłodna piwnica :-)
Chatka Puchatka - Bieszczady © px
Ruszam
więc w dół żółtym szlakiem zamiast czerwonego, który w tych warunkach jest
walką o życie podczas sprowadzenia - już kilka osób mi to potwierdziło.
Zjeżdżam więc po kamieniach i pośród płynącej wody. Mijam cały czas wielu
turystów - dziwią się, że w ogóle da się tędy jechać na rowerze, a miejscami
jest faktycznie stromo. Końcowy zjazd po błocie, polu i docieram do parkingu.
Tutaj
też kończy się moja przygoda z Bieszczadzkim Parkiem Narodowym. Generalnie do
jazdy się nie nadaje - zakaz rowerów, dużo wypchania i prowadzenia po
kamieniach. Za to dla samym widoków warto jest się tam wybrać. Chociaż wszystko
mi przykryły chmury i deszcz to pomimo tego miało to swój urok. Stąd
też postanawiam jechać do Wołosatego prosto asfaltem, omijam więc Tarnicę i
resztę Połonin. Podjąłem tą decyzję głównie, że tam praktycznie nie da się
jechać i jest zakaz dla rowerów - zresztą potwierdzili mi to inni turyści.
Swoje by dołożył niezły ruch na tym odcinku szlaku. Tak
więc zaliczam schronisko w Ustrzykach Górnych i po kilkunastu kilometrach
docieram do Wołosatego. Oprócz sklepu i parkingu nic tam za bardzo nie ma.
Odpowiednio się prezentuje jak na miejscowość położoną najbardziej na południe.
Koniec GSB! © px
Tak
więc po 10.5 dnia podróży dotarłem do końca szlaku, jestem
przy końcowej czerwonej kropce! Radość jest wielka głównie dlatego, że
naprawdę nie było lekko. Było to nie tylko ogromne wyzwanie dla sprzętu który
bardzo mocno oberwał, ale przede wszystkim dla psychiki. Nie raz chciało się
zawracać podczas jazdy w błocie czy deszczu, ale mimo wszystko się udało.
Bardzo motywująco działały widoki rozpościerające się z gór oraz niezastąpione
okazało się wsparcie mojej kochanej dziewczyny Niny - dziękuję! Przy Głównym
Szlaku Beskidzkim, Główny Szlak Sudecki okazał się bardzo miłą przejażdżką, ale
za to bardziej dziką.
Każdy
kto chce się zmierzyć z górami w pełnej okazałości polecam przejechanie /
pchanie przez GSB!
Urwane szprychy © px
Podsumowanie
w liczbach
- 561,69 km
- 66,5 h jazdy w 10,5 dnia z czego 4 dni deszczowe
- 17715 m przewyższeń, maksymalne dzienne 2561 m
- 42438 spalonych kilokalorii
- 3 urwane szprychy
- 2 zużyte komplety klocków hamulcowych
- 1 zużyta opona (napędowa)
- 1 kapeć
- 1 zniszczona para butów SPD wraz z blokami
- 1 zgubione poncho
- 1 rower do generalnego przeglądu
Ubłocony rower © px
Zniszczone buty © px
Podsumowanie / Informacje
Szlak generalnie jest bardzo ciężki. Do Radziejowej mamy dużo
pchania, a wiele zjazdów jest w rynnach i po luźnych kamieniach, które jak
zacznie padać deszcz zamieniają się w strumień. Wtedy następuje istna walka.
Nie wszystko też oczywiście da się zjechać.
Od Radziejowej sytuacja ulega poprawie i można już sprawniej
pokonywać dłuższe odcinki na rowerze, Bieszczady tutaj wiodą prym.
Zakaz dla rowerów obowiązuje w Babiogórskim Parku Narodowym gdzie
można go objechać innymi szlakami oraz w Bieszczadzkim Parku Narodowym gdzie
już niestety nie ma takiej opcji i ostatnie kilometry trzeba pokonać asfaltem.
Infrastruktura turystyczna jest bardzo dobra. W ciągu dnia miałem
często kilka schronisk czy pól namiotowych, nie musiałem specjalnie kończyć
dnia dlatego, że odległość do następnego była duża - po prostu tak dobrze
wypadło.
Polecam odpowiednio przygotować rower, zrobić jego generalny
przegląd. Sprzęt w górach dostaje niemiłosiernie i codziennie wieczorem
musiałem go przeglądać, aby nic z zaskoczenia mi nie odpadło powodując
niebezpieczne sytuacje.