Niby niedziela ale niestety trzeba było skoczyć do pracy, aby dotrzymać terminów dlatego chociaż przejechałem się do Warszawy na rowerze.
Wyjazd kawałek po 7:00, na miejscu byłem o 9:00 - chyba zaliczyłem wszystkie czerwone światła w Warszawie. Nawet dobrze się jechało, ale zawsze z rana jakoś ciężko idzie. Powrót ok. 19:30 już nocą - jechało się zdecydowanie lepiej chociaż wiatr miejscami dokuczał.
Szybka runda z rana. Wiatr dość spory, pomagał tylko na końcowym odcinku gdzie leciało się lekko 35 km/h - na koniec sprint na płaskim z wiatrem - poszło 53,75 km/h.
Trasa w planie wygląda bardzo ciekawie. Moim celem jest dotarcie na mało uczęszczanymi drogami zaliczając jeszcze po drodze przeprawę promem w Świbnie. Tak się złożyło, że w tym samym czasie niedaleko od mojej trasy startuje Maraton Rowerowy Dookoła Polski - planuje, też tam zajechać na start o godzinie 12:00. Moją godzinę startu ustawiam na punkt 14:00, tak aby nie wyjechać za późno zdążyć na prom który kursuje od 5:20.
Przed startem lecę jeszcze na chwilę do Niny, pamiątkowe zdjęcie (jak wyglądam przed) i w drogę! Początek trasy to całkiem oklepany fragment do Zegrza gdzie tradycyjne robię krótki postój - po prostu bardzo lubię to miejsce.
Fragment do Ciechanowa specjalnie wcześniej objechałem, aby nie mieć teraz problemów/niespodzianek i sprawdzić nawierzchnię - to był najbardziej "dziki" fragment. Z Nasielska kieruję się na Klukowo gdzie po krótkim szutrowym fragmencie przejeżdżam nowo wybudowanym tunelem pod właśnie remontowaną linią kolejową Warszawa - Gdańsk. Jadę kawałek dalej i właśnie tutaj mam fragment z najgorszą nawierzchnią - właściwie to czysty piach. Walcząc z rowerem udaje się przejechać całość, zresztą nie jest długi, coś ok 1.5 kilometra.
Kieruję się już prosto na Ciechanów. Droga prowadzi poprzez malownicze pola, ruch jest praktycznie zerowy, a do tego czasem pojawiają się ciekawe zarośnięte stare budynki - wyglądają wprost niesamowicie.
Dojeżdżam do Ciechanowa i odrabiam zaległości - ostatnio zapomniałem odwiedzić zamek Książąt Mazowieckich, który tak na marginesie znajduje się praktycznie w centrum miasta.
Z Ciechanowa kieruję się na Działdowo. Już powoli zaczyna się robić ciemno i chłodno. Mogę tylko w trakcie podziwiać zachód słońca. W Mławie wjeżdżam już do województwa warmińsko-mazurskiego, ale, że to było na zjeździe to już nie chciało mi się zatrzymywać, aby zrobić zdjęcie :) Tak samo jak słońce szybko zachodzi zaczyna też się robić zimno. Zakładam kurtkę, przygotowuje oświetlenie i powoli szykuję się do jazdy w nocy.
Do Działdowa dojeżdżam już po zachodzie słońca, początkowo nocą jedzie się bardzo przyjemnie. Orzeźwiający chłód, cisza wkoło. Ale z czasem jednak zmęczenie i późna pora dochodzą do głosu.
Czym robi się później tym coraz ciężej mi się jedzie. Kilometry mimo wszystko jakoś lecą - kawałek za miejscowością Susz wpadam szturmem do województwa pomorskiego.
Nie przyzwyczajony do nocnej jazdy mam małe problemy. Krótkie postoje na jedzenie rozwiązują trochę problem, ale główny kryzys przychodzi już nad samym ranem około godziny 3:00. Praktycznie zasypiam na rowerze i jadę niczym zombie. W akcie desperacji postanawiam się trochę zdrzemnąć - obiecywałem sobie, że tego będę unikał, ale już nie miałem wyjścia. Zbiegiem okoliczności przejeżdżałem właśnie przez centrum miasteczka gdzie widać dużą tablicę z napisem "Miejsce odpoczynku". Nie zastanawiając się po prostu kładę się na ławce i momentalnie zasypiam. Tak samo szybko też się budzę. Zimno! Chwytam za czekoladę i wskakuje od razu na rower. Całkowicie inna jazda! A spałem może maksymalnie 30 minut.
Przejeżdżam przez Sztum i sprawnie docieram do Malborka. Zatrzymuje się tylko aby zrobić kilka zdjęć zamku z daleka - wcześniej już go zwiedzałem. Zresztą czasu dużo nie ma - przerywana nocna jazda pozbawiła mnie zapasu czasu.
Dojeżdżam do Nowego Dworu Gdańskiego gdzie jem szybkie śniadanie w Mc Donald'ie. Stamtąd kieruję się bezpośrednio na Stegnę. Słońce coraz bardziej wznosi się na niebie i mogę się wreszcie trochę ogrzać - oraz oczywiście podziwiać wschód słońca. Wiatr jak do tej pory też raczej sprzyja - wieje głównie w plecy lub w bok.
W Stegnie szybkie śniadanie i kieruję się na prom do Świbna. Sprawnie docieram na miejsce i czekam aż przypłynie z drugiego brzegu. Koszt przeprawy to 5 złotych.
Jadę kawałek dalej i miła niespodzianka - kolejna przeprawa ale ruchomym mostem który akurat otwierano dla przepływającego statku przez Martwą Wisłę.
Teraz czeka mnie jeden z najmniej przyjemnych fragmentów - przebicie przez trójmiasto. Czas mnie bardzo nagli, pojawienie się na starcie MRDP stoi pod znakiem zapytania. Przejazd przez miasto to masakra - niby prowadzi przez całość ścieżka rowerowa, ale jak to nią jazda jest mało przyjemna. Staram się jak najszybciej przejechać przez trójmiasto, nie zatrzymuję się nawet na zdjęcia czy tym bardziej zwiedzanie. Końcówkę przebicia podkreśla dość stromy podjazd - a to wszystko na Pomorzu!
Z Gdyni bocznymi drogami kieruję się na Mrzezino. Wiatr mi sprzyja więc bardzo dobrze się ciśnie - 30 km/h leci się lekko. Spory kawałek jadę po bardzo przyjemnych i równych betonowych płytach - słychać tylko szum opon. W Mrzezinie niespodziewanie wyrasta jak na Pomorze spory podjazd - ogólnie jest tu kilka górek. W sumie to się nie spodziewałem, a w tle przebija się widok na Mierzeję Helską.
Sprawnie docieram do Pucka gdzie zaczyna się potworny korek który ciągnie się aż do Władysławowa. Mijam setki samochodów i odbijam od razu na Hel. Jest już godzina ok. 12:16 - niestety na start MRDP już za późno, a liczyłem, że może zobaczę po drodze uczestników. Muszę jechać dalej - limit wyznaczyłem sobie na 14:00, a o 15:00 mam tramwaj wodny z Helu do Gdyni. Początkowo jadę ścieżką rowerową która prowadzi przez całą mierzeję, ale to jest normalnie masakra. Pełno ludzi którzy dodatkowo chodzą sobie jak chcą całą szerokością, wyjeżdżające samochody oraz nawierzchnia która delikatnie mówiąc nie jest równa - zwłaszcza na rower szosowy. Nie ma co, jadę asfaltem. Trąbili na mnie tylko dwa razy (btw, obie rejestracje na G...) - do tego jakiś koleś we Fiacie Panda - jakbym mu najbardziej przeszkadzał :) Po drodze zatrzymuje się tylko w sklepie na szybkie uzupełnienie wody. Temperatura zaczyna się już robić zacna, dochodzi do 28 st. Jadę w długim rękawie - po prostu nie chce mi się teraz przebierać :) Jedzie się trochę ciężko, wiatr wieje w twarz całą drogę na Hel. Nie mogę sobie pozwolić na postoje - zresztą to jest już końcówka. Zapieram się i tak oto dojeżdżam gdzie moja wędrówka dobiega końca!
Dojechałem praktycznie punkt 14:00, więc cel wykonany na 100%. Kupują drobną pamiątkę, bilet na tramwaj wodny i koniecznie idę na trochę na plażę. Warunki super, ludzi też dopisało. Dzwonię do Niny gdzie dostaję gratulację i już ja dziękuję za wsparcie na całej trasie. Z przyjemnością siadam na piasku i odpoczywam patrząc w morze.
Ogólnie z wypadu jestem całkiem zadowolony, jest i nowy rekord życiowy. Całą trasę udało mi się przejechać głównie ze względu na sprzyjające warunki. Silny wiatr w twarz miałem gdzieś tylko na 150 km - dojazd do Nasielska + Hel. W nocy niby było dość chłodno, dochodziło do 10 st, a w dzień maksymalnie 30 st. Jakby spadł deszcz czy coś podobnego to nie wiem jak to by się potoczyło. Trzeba będzie też popracować nad jazdą w nocy - może da radę coś zrobić z tym masakrycznym zasypianiem za kierownicą :)