Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 8 - Koniec

Niedziela, 14 lipca 2013 · Komentarze(3)
Pobudka standardowo 5:30. Całkiem się wyspałem biorąc pod uwagę fakt, że spałem na pochyłości i ogólnie się staczałem - dobrze, że rower mnie utrzymał i nie wylądowałem na ulicy. Kilka razy w nocy tylko musiałem się poprawiać, ale ogólnie jak na te warunki to super.
Szybkie śniadanie, zwijanie obozowiska i ruszam na asfalt. Dojazd do Głuchołaz to jest tylko formalność. Granicę przekraczam w bardzo ciekawym miejscu - tak jakby mieszkańcy sami połączyli drogi. Do tego poprzewracane znaki - jest klimat.

Granica Polsko - Czeska © px

PX w Głuchołazach © px


Przejeżdżając przez Głuchołazy musiałem chociaż na chwilę zajechać przed szkołę gdzie odbywał się III zlot ForumRowerowe.org - oczywiście do tego pamiątkowe zdjęcie.
Kawałek w dole ulicy zrobiłem zakupy w "Fajnym" sklepie i zjadłem śniadanie na ławce. Ogólnie o godzinie 8:00 rano było ciężko z jakimś otwartym sklepem spożywczym.

Miejsce III zlotu FR.org w Głuchołazach © px


Zapinam wszystko na ostatni guzik i ruszam w stronę Góry Parkowej która jest praktycznie w turystycznym centrum Głuchołaz. Podjazd pod Przednią Kopę idzie zadziwiająco dobrze, sprawnie go pokonuje i zatrzymuje się dopiero pod ruinami wieży widokowej. Coś się tam już dzieje, może za dziesięć lat będzie czynna.

Nieczynna wieża widokowa na górze Przednia Kopa - Głuchołazy © px


Dalej już idzie bardzo łatwo i sprawnie. Ładny podjazd, a następnie gładki zjazd leśną drogą. Na przeszkodzie stanęły mi tylko powalone drzewa, a właściwie to ścięte i zostawione na środku szlaku. Może dla niektórych to atrakcja, ale nie na rowerze.

Ścięte drzewa centralnie na szlaku © px


Po zjeździe dojeżdżam do asfaltu z którego już widać mój dzisiejszy główny cel - Biskupią Kopę.

Biskupia Kopa z daleka © px


Przejeżdżając przez Jarnołtówek miła niespodzianka - mają tam swoją wersję "Mostu Zakochanych". Uwagę najbardziej przykuł mi rowerowy motyw miłości... Zapięcie do roweru. Nie było na nim żadnego imienia, a tylko można się domyślać jaki to był kochany rower...

Most Zakochanych - rowerowy motyw © px


Kawałek za mostkiem zaczyna się już właściwy podjazd pod Biskupią Kopę. W sporej części jest to też podejście, powiedziałbym, że w proporcjach 50/50. Jako, że to jest już ostatni dzień mojej wyprawy to tym łatwiej się wspinam do góry. Pogoda ogólnie dopisuje - jest całkiem gorąco, ale lepsze to niż deszcz.

Podejście, podjazd pod Biskupią Kopę © px


Po długim podejściu i wymagającej końcówce podjazdu zadowolony znajduję się już na szczycie Biskupiej Kopy.
Jest to tak naprawdę ostatni tak wysoki szczyt na trasie Głównego Szlaku Sudeckiego, więc swoiste pożegnanie z górami. Dalej to już sporo w dół i powrót prosto do Prudnika.

Wieża widokowa na Biskupiej Kopie © px


W sklepiku ulokowanym w wieży widokowej kupuję kilka pamiątek i bilet wstępu na górę wieży. Nie mogłem sobie darować ostatniego spojrzenia na góry z tej wysokości, ostatniej takiej wspaniałej panoramy. Więc robię sporo zdjęć i kręcę kila ujęć kamerką. Widoki oczywiście nie zawodzą i można wszystko dobrze podziwiać. Dobrze, że też są narysowane strzałki z opisem które wskazują co ważniejsze szczyty widziane z Biskupiej Kopy.
Schodzę z wieży, zakładam kurtkę na zjazd i ruszam szlakiem który teraz spory fragment prowadzi wzdłuż granicy. Jadę oczywiście ścieżką graniczną, bo tak właściwa kilka metrów obok jest ciężko przejezdna ze względu na ogrom powalonych drzew - kilka lat temu na zlocie było to samo.

Autoportret na szczycie Biskupiej Kopy © px

Panorama na szczycie Biskupiej Kopy © px


Zjazd czerwonym szlakiem jest bardzo ciekawy, bardzo go polecam. Tylko w nielicznych miejscach musiałem sprowadzać rower. Zwłaszcza końcówka jest rewelacyjna jak zjeżdża się najpierw drogą z wysokimi bandami, a w trakcie można na nie po prostu wbić i jechać tamtejszym singlem.
Grawitacja doprowadza nas do Pokrzywnej na parking, zaraz przy jeziorku/kąpielisku i stawach hodowlanych. Można tam zobaczyć też turbinę napędzaną wodą.
Bardzo zaskakuje mnie Młyńska Góra (zaraz przy stawach hodowlanych) - podejście normalnie strome jak w Karkonoszach, może nawet bardziej! Całe szczęście krótkie, ale namęczyć się można.

Stawy hodowlane pod Młyńską Górą - Pokrzywna © px


Na tym odcinku nie mogło też zabraknąć dróg przez pola. Nawigacja idzie sprawnie, oznaczenia generalnie są dobre. Jedynie, aby nie było za łatwo ktoś wysypał drogę cegłami, nie to, że pokruszonymi - leżały tam dosłownie pełne cegłówki. Rowerem nie dało się jechać, a jakby ktoś był zainteresowany to z tych cegieł można nawet zbudować dom.

Ceglana droga - praktycznie nieprzejezdna © px


Kawałek asfaltowego fragmentu i w pewnym momencie naprawdę ciekawy zbieg okoliczności.
W lewo drogowskaz pokazuje krótką, asfaltową drogę prosto do Prudnika, a szlak odbija w prawo - terenowo. Jakby ktoś był zdesperowany to zawsze mógłby się skusić na krótszy wariant, ja odbijam w prawo.

Dylemat - do Prudnika asfaltem czy dalej szlakiem :) © px


Widoki i krajobrazy cały czas się przeplatają. Zwłaszcza interesująco wyglądają góry u podnóża których jest pole zdobione czerwonymi makami.

Widok na góry i pola z makami © px


Nastawiałem się na w większości zjazdy, ale chyba za bardzo optymistycznie do tego podszedłem. Od Biskupiej Kopy jest też i sporo podjazdów, nie idzie tak łatwo jak zakładałem, ale najważniejsze, że do przodu.
W sanktuarium świętego Józefa w Prudniku ciekawy widok - w miejscu świętym wyjątkowo nie można jeździć na rowerze. Ciekawe co musiało się tam takiego stać, że został umieszczony ten zakaz. Pewnie jakiś szalony rider DH się trochę zapędził.

Wyjątkowo w miejscu świętym nie można jeździć rowerem © px


Od samego sanktuarium jest już tylko asfaltowy zjazd prosto do Prudnika. Czerwona kropka jest już tuż, tuż. Oznaczenia szlaków w mieście są rewelacyjne, nie da się zgubić i są umieszczone w widocznych miejscach. Rynek w mieście jest ładny, wyłożony kamieniami.

Rynek w Prudniku - widok na kosciół © px


Jest i koniec szlaku! Znak umieszczony w widocznym miejscu zaraz przed samą stacją PKP.
Udało się ukończyć Główny Szlak Sudecki w bardzo dobrym czasie. Nastawiałem się na 10 dni, a wyszło 8 i to ze startem o godzinie 11:00, a w Prudniku byłem o godzinie 15:00, więc spokojnie w 7 dni da się zmieścić. Pogoda była różna, właściwie to tylko 3 dni deszczowe, trochę upału, a tak bardzo sprawnie się jechało. Ogólnie jestem bardzo zadowolony - jedynie trochę zaskoczony, że tak szybko wszystko się skończyło.
Kilka minut po mnie spotykam pod znakiem małżeństwo które ukończyło też szlak, tylko, że pieszo - zajęło im to 16 dni, łącznie ze zwiedzaniem niektórych miejsc.
Co jak co - wyprawa dobiegła końca.

Koniec Głównego Szlaku Sudeckiego w Prudniku © px


Jako, że szlak został pomyślnie ukończony trzeba to uczcić sytym posiłkiem, czyli klasyczną polską pizzą na rynku w Prudniku. Nie ma to jak coś dobrego i gorącego.

Zasłużony posiłek w Prudniku po przejechaniu całego szlaku © px


Jak się okazało małżeństwo piechurów jedzie do Krakowa, czyli zmierzamy w tym samym kierunku. Łapiemy najpierw pociąg do Kędzierzyna - Koźle, tam przesiadka do Krakowa gdzie ląduję około północy. Bardzo dobrze się nam rozmawiało, wielki też szacunek za to, że przeszli to pieszo. Dostałem też od nich wizytówkę z linkiem na ich bloga gdzie wszystko dokładnie opisują, a jest tego sporo: GórskieWędrowki.blogspot.com/

W Krakowie dowiaduję się, że nie sprzedają mi biletu przed 1:00 ze względu na przerwę techniczną, a pociąg mam o 1:26. Więc mając godzinę czasu zwiedzam na szybko starówkę w Krakowie - ruch naprawdę spory, pełno szalonych studentów. Kupuję coś do jedzenia i wracam na poczekalnię. Pani z okienka mnie zapamiętała i zostałem wcześniej obsłużony, aby zdążyć na pociąg.
Czekam na peronie na pociąg, coś podjeżdża, więc wypatruje wagonu do którego mam wsiąść. Znalazłem właściwy i wsiadam. Jednak nie do końca. Pociąg ruszył, brakowało miejsca na rower, a ja tak przyglądam się tabliczce dokąd jedzie. Okazało się, że to pociąg na Hel. No to pięknie, na sam koniec wyląduje jeszcze nie tam gdzie trzeba. Całe szczęście nie byłem jedynym co pomylił pociąg i konduktor zatrzymał skład. Biegnę więc z kilkoma osobami po kamieniach i podkładach na peron do właściwego pociągu, całe szczęście zaczekał i zdyszany wsiadam już do właściwego wagonu. Naprawdę bardzo dziękuję za postawę konduktora, że zatrzymał skład i poczekał, aż się przesiądziemy - po prostu super wyrozumiała postawa.

Starówka Krakowa nocą © px


Rozkładam się wygodnie w przedziale rowerowym i już tylko, aby wysiąść w Warszawie - stamtąd już tylko kawałek do Mińska.
Bilet powrotny ze wszystkimi przesiadkami ogólnie wyszedł mi praktycznie dwa razy więcej niż do Świeradowa, no coż...

Najważniejsze, że wyprawa się udała i na pewno będzie co wspominać!
Główny Szlak Sudecki zdobyty na tip top!

WSZYSTKIE ZDJĘCIA Z WYPRAWY

Film z GoPro jest w przygotowaniu.

PODSUMOWANIE:
- Dystans: 527km
- Czas spędzony na rowerze: ok. 50h
- Przewyższenia: 12578m
- Nocleg: 3x dziko, 2x wiata, 1x namiot pod schroniskiem, 1x schronisko

WNIOSKI Z WYPRAWY:
- Sprzęt w górach jest ogólnie niemiłosiernie katowany, trzeba się przygotować na awarie
- Namiot z rowerem jako stelaż (np. mój Faroe Out) to nie jest dobry pomysł podczas deszczu - zabłocony rower ląduję w środku i cali jesteśmy mokrzy i brudni, dodatkowo problem z jego serwisem, czasami też ciężko rozstawić namiot
- Kuchenka JetBoil ZIP oraz plecak Deuter Trans Alpine sprawdziły się na medal! Kuchenka bardzo szybko gotowała wodę i jeszcze zostało mi na jedno gotowanie kartusza 100g, plecak za to super wygodny - praktycznie nie czułem ciężaru
- System wstawania ze wschodem i kładzenia się spać z zachodem bardzo się sprawdza
- Warto sprawdzać gdzie na szlaku są wiaty, bardzo dobrze się tam śpi, ale twardo - chociaż mi to nie przeszkadzało
- Zgubiłem okulary których i tak nie używałem na wyprawie - lepiej mocować sprzęt
- Worek pod siodło Fjord'a Nansen'a przetarł mi się w kilku miejscach - na dłuższą metę się nie sprawdza

Komentarze (3)

Dzięki! Zmęczenie faktycznie najbardziej się odczuwa jak już się wróci do domu - podróż też swoje robi, ale radość jest :)

Z pociągami to faktycznie różnie bywa - ta pomyłka była tylko z mojej nieuwagi, ale dobrze się skończyło :)
@adhed - Teraz to racja, przewóz rowerów w pociągach to jest masakra - jak nie ma oznaczenia, że można w jakimś pociągu przewozić rower to mogą Cię nie wpuścić i nie sprzedać bilety. Dobrze, że udało Ci się mimo wszystko jakoś dojechać do domu, a ładny kawałek tam masz.
Cały czas trzeba kombinować :)

Patryke 06:24 środa, 31 lipca 2013

Tylko pogratulować! Kiedyś też może wybiorę się na ten szlak :-)

Z pociągami to jest tragedia. Ja jak wracałem znad morza i nie było miejsc na rower w pociągu, to kolega doradził mi aby kupić normalny bilet i jakoś się upchać... Wyszło fatalnie, bo konduktor w Gdynii powiedział mi, że w Gdańsku to od razu mnie wywalą, a że była noc i chciałem już wracać do domu to... rozkręciłem rower najbardziej jak się dało i pojechałem...

Koła w toalecie, rama z odkręconą kierownicą na miejscu gdzie daje się bagaże, siodełko i bagażnik za firanką :D Ale dojechałem do domu

adhed 18:01 wtorek, 30 lipca 2013

Gratulacje! Takie szlaki wysysają człowieka, ale jest radocha jak się dojedzie. Z tym pociągiem, to ładne jaja wyszły :D

miciu22 17:21 wtorek, 30 lipca 2013
Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa emchl

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]