Główny Szlak Sudecki - bikepacking - dzień 5
Czwartek, 11 lipca 2013
· Komentarze(4)
Kategoria 050 - 100km, Bikepacking, Teren
Mimo dość nierównego podłoża spało się dobrze, nic mi w nocy nie przeszkadzało - zmęczenie robi swoje. Dziś już zmieniam mapę na Sudety Zachodnie.
Dzień zapowiada się dość chłodno, ciemne chmury na niebie - tylko kwestia czasu aż spadnie deszcz.
Na dzień dobry mam prosty, szutrowy zjazd który okazuje się problematyczny ze względu na rękę którą mam zadrapaną - na każdym trochę większym wyboju jest nieprzyjemnie jak podskakuje rower. Czuć ból w nierozgrzanym mięśniu - dopiero koło południa jest znośnie.
Oczywiście nie mogło zabraknąć też przeszkód w postaci położonych, ściętych bali na środku szlaku.
Szlaki na razie biegną spokojnie przez pola, mniejsze górki. Dojeżdżam do miejscowości Nagórzany gdzie zatrzymuję się pod sklepem na śniadanie. Jakoś na wyjeździe mam straszną ochotę na Colę - na której przy okazji otrzymuję ciekawą "wróżbę" :)
Następnie jest kawałek asfaltowego podjazdu po Górę Wszystkich Świętych, jest też trochę wnoszenia po schodach oraz terenowego podjazdu.
Wspinam się pod kościół i od razu zjeżdżam dalej. Na zjazdach przez drzewa przebija się widok na Góry Stołowe - dziś na pewno je przejadę.
Trochę źle wyliczyłem zapasy witamin w tabletkach i przy pierwszej okazji w aptece natychmiast uzupełniam przysłowiowy "koks" - bowiem jak głosi staropolskie przysłowie - "Bez koksu nie ma jazdy".
Dzisiaj szlak sporo prowadzi przez pola gdzie często nawigacja jest problematyczna. Dobrze, że się pokrywa na tym odcinku ze szlakiem konnym więc jest trochę łatwiej z oznaczeniami.
Za to widoki z niektórych pól są naprawdę świetne! Rosnące zboże na pofalowanym terenie, a w tle widok na Góry Stołowe - tak charakterystyczne, że nie da się ich pomylić z niczym innym.
Dojeżdżam do miejscowości Wambierzyce gdzie jak na wieś niezłe wrażenie robi Sanktuarium Matki Bożej Wambierzyckiej - spory budynek w dość bogatym stylu.
Z tego miejsca w same Góry Stołowe jest już bardzo blisko.
Początek szlaku w Górach Stołowych ciągnie się dość spokojnie i sporo można podjechać, ale czym dalej to pojawiają się schody, jest tam też sporo korzeni i trochę kamieni. Nie da się uniknąć prowadzenia roweru.
Za to sam szlak wiedzie bardzo ciekawie w wąwozie pomiędzy skałami zasłonięty przed słońcem. Trochę chłodno, ale pogoda idealna akurat do jazdy.
Docieram do wiaty na skrzyżowaniu szlaków, jem kilka kanapek, a w międzyczasie zaczynają się pojawiać turyści. Ogólnie raczej nie za dużo - pogoda dziś nie rozpieszcza.
Widać też coraz więcej skałek w różnych kształtach, bardzo charakterystycznych dla Gór Stołowych. Tylko co ruszam spod wiaty i zaczyna kropić. Niby mały deszcz, ale zapowiada się, że tak będzie już do końca dnia.
Szlak prowadzi bardzo ciekawie między skałkami, widoki na przeróżne kształty skał po prostu zadziwiają - jak mogło coś takiego powstać? Naprawdę jedzie się bardzo przyjemnie, ścieżka w dużej mierze jest przejezdna, chociaż łatwa technicznie to nie jest.
Największe na mnie wrażenie zrobiła taka jakby skalna brama - z dwóch łączących się ze sobą dużych kamieni.
Właściwie to na każdym kroku widać jakieś ciekawe formy różnych skał - jest w czym wybierać i co oglądać.
Szlak przebiega tuż u podejścia na Szczeliniec Wielki - z rowerem już nie będę się tam pchał. Jak się domyślam byłoby to bardzo trudne lub wręcz niewykonalne.
Zjeżdżam więc prosto do Karłowa gdzie witają mnie stragany i duża ilość turystów.
Przy przejeździe przez miasto zauważyłem rowery obładowane sakwami, też w bikepacking'owym stylu, do tego z numerem startowym. Są to uczestnicy http://www.1000miles.cz/ - jak taki dystans przejadą to prawdziwy szacunek - to jest niezłe wyzwanie.
Przejeżdżam kawałek asfaltem i podejmuję decyzję, aby odbić na Błędne Skały - z innych relacji dowiedziałem się, że z rowerem tam nie da po prostu rady, ale jak najbardziej chcę się trzymać GSS.
Szlak do Błędnych Skał to w 70% prowadzenie roweru. Dużo całkiem stromych podejść po kamieniach do tego deszcz nie przestaje padać i kamienie, korzenie dodatkowo robią się bardzo śliskie.
Docieram do wejścia pod Błędnymi Skałami i ku memu zaskoczeniu jest tam postawionych kilka straganów. Nawet nie próbuję tam wchodzić i omijam je ścieżką którą wskazuje znak "W stronę parkingu". Tam też w większości prowadzę rower, aby tylko nie długo.
Dochodzę do parkingu i powoli zjeżdżam asfaltowy fragment - tutaj, aż roi się od samochodów. Ludziom widać bardzo nie chce się podchodzić, no coż... Odbijam w las i zjeżdżam stromym fragmentem. Hamulce aż się grzeją, boje się, że tylko spalę tarczę.
Szybko docieram do Kudowy - Zdrój, krótki przystanek na jedzenie i dalej jazda szlakiem w kierunku Duszników - Zdrój.
Deszcz cały czas nie przestaje padać, nawet miejscami się zwiększa. Kawałek za Kudową na szlaku są jakieś roboty i jest stawiany jakiś budynek. Kompletnie nie mogę znaleźć oznaczeń... Postanawiam ten fragment objechać asfaltem, więc ścinam drogę przez pole na którym wpadam przednim kołem w ukryty pod trawą rów i przelatuję przez kierownicę, ląduję w błocie gdzie wbijam całą rękę po sam bark. Wkurzony i mokry przemywam się w strumyku.
Szlak na tym fragmencie sporo prowadzi przez pola na których miejscami jak zwykle mam problem z nawigacją. Do tego dochodzi spore błoto, które zalega zwłaszcza w tunelu pod torami. Jakoś udaje się przejechać.
Jakby tego było mało na podjeździe zaciskam klamkę tylnego hamulca i... Nic. Klamka odpada i tak oto tracę tylni hamulec - wypadł pin na którym klamka się obraca. Pamiętam jak go jeszcze przed wyjazdem dokręcałem.
Postanawiam ruszać dalej z jednym hamulcem, wymyślę coś jak zatrzymam się na nocleg.
Docieram do Duszników - Zdrój. Strome zjazdy, jak i w ogóle zjazdy tylko z przednim hamulcem nie należą do łatwych - niby hamuje się tylko przednim, ale tylny sporo zwiększa ogólną moc hamowania.
Z Duszników jadę już prosto asfaltem w stronę Zieleńca. Prowadzi tam długi asfaltowy podjazd. Nachylenie nie jest duże, ale trochę metrów w górę trzeba zrobić.
Czym znajduję się wyżej tym mocniej zaczyna padać. Około godziny 19:00, pod samym Zieleńcem zamienia się to w niezłą ulewę.
Przemoczony, bez tylnego hamulca postanawiam dziś przenocować w schronisku Orlica. Jak się okazuje to też nie będzie takie łatwe. Schronisko jest zamykane już popołudniu - jak coś to trzeba dzwonić na wskazany nr. telefonu. Zostaję przekierowany od osoby do osoby i tak po około godzinie ląduję w hotelu Szarotka - który okazuje się, że jest właścicielem "Orlicy".
Jako, że schroniska specjalnie dla mnie nie otworzą to dostaję jednoosobowy pokój w cenie noclegu w schronisku.
Biorę prysznic, rozwieszam wszystkie mokre rzeczy, ładuję elektronikę i zabieram się za przegląd roweru.
Ogólnie jak do tej pory to był najcięższy dzień, a i do tego z największą liczbą, kilometrów czy to niespodzianek w postaci awarii, wywrotek czy nieoznakowania szlaku. Deszcz wszystko potęgował więc nie wiem jakby to wyglądało jakbym musiał nocować pod namiotem z ubłoconym rowerem w środku - będzie to na pewno do przemyślenia. Myślę, że jakoś by się udało tylko pytanie jakim kosztem.
avCAD: 75
Dzień zapowiada się dość chłodno, ciemne chmury na niebie - tylko kwestia czasu aż spadnie deszcz.
Na dzień dobry mam prosty, szutrowy zjazd który okazuje się problematyczny ze względu na rękę którą mam zadrapaną - na każdym trochę większym wyboju jest nieprzyjemnie jak podskakuje rower. Czuć ból w nierozgrzanym mięśniu - dopiero koło południa jest znośnie.
Oczywiście nie mogło zabraknąć też przeszkód w postaci położonych, ściętych bali na środku szlaku.
Zagrodzony czerwony szlak© px
Szlaki na razie biegną spokojnie przez pola, mniejsze górki. Dojeżdżam do miejscowości Nagórzany gdzie zatrzymuję się pod sklepem na śniadanie. Jakoś na wyjeździe mam straszną ochotę na Colę - na której przy okazji otrzymuję ciekawą "wróżbę" :)
Mistrzowska puszka© px
Następnie jest kawałek asfaltowego podjazdu po Górę Wszystkich Świętych, jest też trochę wnoszenia po schodach oraz terenowego podjazdu.
Schody na Górę Wszystkich Świętych© px
Wspinam się pod kościół i od razu zjeżdżam dalej. Na zjazdach przez drzewa przebija się widok na Góry Stołowe - dziś na pewno je przejadę.
Góry Stołowe z oddali© px
Trochę źle wyliczyłem zapasy witamin w tabletkach i przy pierwszej okazji w aptece natychmiast uzupełniam przysłowiowy "koks" - bowiem jak głosi staropolskie przysłowie - "Bez koksu nie ma jazdy".
Uzupełnienie zapasu koksu© px
Dzisiaj szlak sporo prowadzi przez pola gdzie często nawigacja jest problematyczna. Dobrze, że się pokrywa na tym odcinku ze szlakiem konnym więc jest trochę łatwiej z oznaczeniami.
Za to widoki z niektórych pól są naprawdę świetne! Rosnące zboże na pofalowanym terenie, a w tle widok na Góry Stołowe - tak charakterystyczne, że nie da się ich pomylić z niczym innym.
Widok przez zboże na Góry Stołowe© px
Widok na Góry Stołowe© px
Widok na zamek/pałac z pola© px
Dojeżdżam do miejscowości Wambierzyce gdzie jak na wieś niezłe wrażenie robi Sanktuarium Matki Bożej Wambierzyckiej - spory budynek w dość bogatym stylu.
Z tego miejsca w same Góry Stołowe jest już bardzo blisko.
Sanktuarium Matki Bożej Wambierzyckiej - Wambierzyce© px
Początek szlaku w Górach Stołowych ciągnie się dość spokojnie i sporo można podjechać, ale czym dalej to pojawiają się schody, jest tam też sporo korzeni i trochę kamieni. Nie da się uniknąć prowadzenia roweru.
Za to sam szlak wiedzie bardzo ciekawie w wąwozie pomiędzy skałami zasłonięty przed słońcem. Trochę chłodno, ale pogoda idealna akurat do jazdy.
Ścieżka w Górach Stołowych© px
Docieram do wiaty na skrzyżowaniu szlaków, jem kilka kanapek, a w międzyczasie zaczynają się pojawiać turyści. Ogólnie raczej nie za dużo - pogoda dziś nie rozpieszcza.
Widać też coraz więcej skałek w różnych kształtach, bardzo charakterystycznych dla Gór Stołowych. Tylko co ruszam spod wiaty i zaczyna kropić. Niby mały deszcz, ale zapowiada się, że tak będzie już do końca dnia.
Miejsce postojowe na skrzyżowaniu szlaków w Górach Stołowych© px
Kamienny grzyb w Górach Stołowych© px
Szlak prowadzi bardzo ciekawie między skałkami, widoki na przeróżne kształty skał po prostu zadziwiają - jak mogło coś takiego powstać? Naprawdę jedzie się bardzo przyjemnie, ścieżka w dużej mierze jest przejezdna, chociaż łatwa technicznie to nie jest.
Największe na mnie wrażenie zrobiła taka jakby skalna brama - z dwóch łączących się ze sobą dużych kamieni.
Rowerzysta między skałami© px
Brama ze skałek w Górach Stołowych© px
Właściwie to na każdym kroku widać jakieś ciekawe formy różnych skał - jest w czym wybierać i co oglądać.
Skałki w Górach stołowych© px
Skałki w Górach stołowych© px
Szlak przebiega tuż u podejścia na Szczeliniec Wielki - z rowerem już nie będę się tam pchał. Jak się domyślam byłoby to bardzo trudne lub wręcz niewykonalne.
Zjeżdżam więc prosto do Karłowa gdzie witają mnie stragany i duża ilość turystów.
Wejście na Szczeliniec Wielki© px
Przy przejeździe przez miasto zauważyłem rowery obładowane sakwami, też w bikepacking'owym stylu, do tego z numerem startowym. Są to uczestnicy http://www.1000miles.cz/ - jak taki dystans przejadą to prawdziwy szacunek - to jest niezłe wyzwanie.
Uczestnicy 1000 miles© px
Przejeżdżam kawałek asfaltem i podejmuję decyzję, aby odbić na Błędne Skały - z innych relacji dowiedziałem się, że z rowerem tam nie da po prostu rady, ale jak najbardziej chcę się trzymać GSS.
Szlak do Błędnych Skał to w 70% prowadzenie roweru. Dużo całkiem stromych podejść po kamieniach do tego deszcz nie przestaje padać i kamienie, korzenie dodatkowo robią się bardzo śliskie.
Droga na Błędne Skały© px
Docieram do wejścia pod Błędnymi Skałami i ku memu zaskoczeniu jest tam postawionych kilka straganów. Nawet nie próbuję tam wchodzić i omijam je ścieżką którą wskazuje znak "W stronę parkingu". Tam też w większości prowadzę rower, aby tylko nie długo.
Błędne Skały - wejście© px
Dochodzę do parkingu i powoli zjeżdżam asfaltowy fragment - tutaj, aż roi się od samochodów. Ludziom widać bardzo nie chce się podchodzić, no coż... Odbijam w las i zjeżdżam stromym fragmentem. Hamulce aż się grzeją, boje się, że tylko spalę tarczę.
Szybko docieram do Kudowy - Zdrój, krótki przystanek na jedzenie i dalej jazda szlakiem w kierunku Duszników - Zdrój.
Deszcz cały czas nie przestaje padać, nawet miejscami się zwiększa. Kawałek za Kudową na szlaku są jakieś roboty i jest stawiany jakiś budynek. Kompletnie nie mogę znaleźć oznaczeń... Postanawiam ten fragment objechać asfaltem, więc ścinam drogę przez pole na którym wpadam przednim kołem w ukryty pod trawą rów i przelatuję przez kierownicę, ląduję w błocie gdzie wbijam całą rękę po sam bark. Wkurzony i mokry przemywam się w strumyku.
Szlak na tym fragmencie sporo prowadzi przez pola na których miejscami jak zwykle mam problem z nawigacją. Do tego dochodzi spore błoto, które zalega zwłaszcza w tunelu pod torami. Jakoś udaje się przejechać.
Zalany przejazd po torami© px
Jakby tego było mało na podjeździe zaciskam klamkę tylnego hamulca i... Nic. Klamka odpada i tak oto tracę tylni hamulec - wypadł pin na którym klamka się obraca. Pamiętam jak go jeszcze przed wyjazdem dokręcałem.
Postanawiam ruszać dalej z jednym hamulcem, wymyślę coś jak zatrzymam się na nocleg.
Docieram do Duszników - Zdrój. Strome zjazdy, jak i w ogóle zjazdy tylko z przednim hamulcem nie należą do łatwych - niby hamuje się tylko przednim, ale tylny sporo zwiększa ogólną moc hamowania.
Z Duszników jadę już prosto asfaltem w stronę Zieleńca. Prowadzi tam długi asfaltowy podjazd. Nachylenie nie jest duże, ale trochę metrów w górę trzeba zrobić.
Czym znajduję się wyżej tym mocniej zaczyna padać. Około godziny 19:00, pod samym Zieleńcem zamienia się to w niezłą ulewę.
Przemoczony, bez tylnego hamulca postanawiam dziś przenocować w schronisku Orlica. Jak się okazuje to też nie będzie takie łatwe. Schronisko jest zamykane już popołudniu - jak coś to trzeba dzwonić na wskazany nr. telefonu. Zostaję przekierowany od osoby do osoby i tak po około godzinie ląduję w hotelu Szarotka - który okazuje się, że jest właścicielem "Orlicy".
Jako, że schroniska specjalnie dla mnie nie otworzą to dostaję jednoosobowy pokój w cenie noclegu w schronisku.
Biorę prysznic, rozwieszam wszystkie mokre rzeczy, ładuję elektronikę i zabieram się za przegląd roweru.
Nocleg w Hotelu Szarotka - Zieleniec© px
Ogólnie jak do tej pory to był najcięższy dzień, a i do tego z największą liczbą, kilometrów czy to niespodzianek w postaci awarii, wywrotek czy nieoznakowania szlaku. Deszcz wszystko potęgował więc nie wiem jakby to wyglądało jakbym musiał nocować pod namiotem z ubłoconym rowerem w środku - będzie to na pewno do przemyślenia. Myślę, że jakoś by się udało tylko pytanie jakim kosztem.
avCAD: 75