Praga koks expedition - Dzień VIII - Głuchołazy - Meszno
Sobota, 20 sierpnia 2011
· Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Sakwy
Rano znowu przywitała nas wspaniała pogoda, ostatnio co do tego mamy szczęście.
Wyjeżdżamy z Pietraszyna w kierunku Kietrza. Większą cześć drogi pokonujemy wśród ogromnych pól położonych na znakomicie pofałdowanym terenie. Wielkie, odkryte przestrzenie dodatkowo zdobią niezliczone snopki siana. Aż miło pokonuje się kolejne kilometry.
Z Kietrza do Prudnika przez Głubczyce droga mija bardzo leniwie i powoli. Słońce nie daje wytchnienia i cały czas zaszczyca nas swoją obecnością w pełnym blasku. Ukształtowanie terenu coraz bardziej się fałduje. Wczoraj, w okolicach Chałupek dość mocno się wypłaszczyło i jechaliśmy praktycznie jak w centrum Polski.
Dojeżdżamy do Głuchołaz. Dość niedawno byłem w nich na III zlocie ForumRowerowe.org, więc dość dobrze znam okolice. Nabyta wiedza się przydaje i bez problemu znajdujemy Biedronkę. Jemy jakiś większy posiłek i robimy zakupy.
Samo miasto jest bardzo ciekawe, położone u podnóża gór Opawskich i Biskupiej Kopy. Praktycznie zaraz przy granicy z Czechami i ok. 20 km od Rychlebskich Ścieżek - miejsca stworzonego dla rowerzystów.
Po dłuższej chwili ukrywania się w cieniu przed nieustępliwymi promieniami słońca ruszamy w stronę przejścia granicznego z Czechami. Znajduje się ono na końcu miasta, zaraz po dość stromym podjeździe. Na jego szczycie widzimy naprawdę konkretnie załadowany kartonami rower - obstawiamy, że wystarczyłby lekki podmuch wiatru, aby znikł w przestworzach wraz z właścicielem.
Po czeskiej stronie jedziemy wzdłuż polskiej granicy, teren staje się coraz bardziej górzysty, pokonujemy liczne podjazdy i zjazdy w bardzo przyjemnej scenerii. Podczas krótkiego postoju, aby skorzystać z "toalety", ciekawskie krowy z pobliskiego pastwiska się zbiegają i obserwują całe zdarzenie. Sytuacja prezentuje się niezwykle komicznie.
Całe szczęście palące słońce powoli zachodzi. Docieramy tak do Jarnołtowa, aby kawałek za nim skręcić bezpośrednio na Meszno. Spory odcinek trasy pokonujemy delikatnym zjazdem wśród kilku wiosek położonych niedaleko strumyka. Mijamy jeszcze tylko kilka ciekawie brzmiących miejscowości np. Kałków i jesteśmy już na miejscu.
Tym razem teoretycznie mamy zagwarantowany nocleg u chrzestnej Bodka. Teoretycznie, ponieważ postanowił jej zrobić niespodziankę i jej nie uprzedził. Dodatkowo bardzo dawno się nie widzieli.
Całe szczęście chrzestna była na miejscu. Zostaliśmy bardzo miło przywitani, zjedliśmy sytą kolację, wzięliśmy prysznic. Upraliśmy nawet nasze ubrania w pralce, chociaż myśleliśmy, że są całkiem czyste to po wyjęciu faktycznie ładniej pachniały. Po wieczorze w takich luksusach udaliśmy się spać, normalnie w namiocie.
Wyjeżdżamy z Pietraszyna w kierunku Kietrza. Większą cześć drogi pokonujemy wśród ogromnych pól położonych na znakomicie pofałdowanym terenie. Wielkie, odkryte przestrzenie dodatkowo zdobią niezliczone snopki siana. Aż miło pokonuje się kolejne kilometry.
Sierpniowe snopki siana© px
Z Kietrza do Prudnika przez Głubczyce droga mija bardzo leniwie i powoli. Słońce nie daje wytchnienia i cały czas zaszczyca nas swoją obecnością w pełnym blasku. Ukształtowanie terenu coraz bardziej się fałduje. Wczoraj, w okolicach Chałupek dość mocno się wypłaszczyło i jechaliśmy praktycznie jak w centrum Polski.
Most kolejowy niedaleko Kietrza© px
Dojeżdżamy do Głuchołaz. Dość niedawno byłem w nich na III zlocie ForumRowerowe.org, więc dość dobrze znam okolice. Nabyta wiedza się przydaje i bez problemu znajdujemy Biedronkę. Jemy jakiś większy posiłek i robimy zakupy.
Samo miasto jest bardzo ciekawe, położone u podnóża gór Opawskich i Biskupiej Kopy. Praktycznie zaraz przy granicy z Czechami i ok. 20 km od Rychlebskich Ścieżek - miejsca stworzonego dla rowerzystów.
Po dłuższej chwili ukrywania się w cieniu przed nieustępliwymi promieniami słońca ruszamy w stronę przejścia granicznego z Czechami. Znajduje się ono na końcu miasta, zaraz po dość stromym podjeździe. Na jego szczycie widzimy naprawdę konkretnie załadowany kartonami rower - obstawiamy, że wystarczyłby lekki podmuch wiatru, aby znikł w przestworzach wraz z właścicielem.
Po czeskiej stronie jedziemy wzdłuż polskiej granicy, teren staje się coraz bardziej górzysty, pokonujemy liczne podjazdy i zjazdy w bardzo przyjemnej scenerii. Podczas krótkiego postoju, aby skorzystać z "toalety", ciekawskie krowy z pobliskiego pastwiska się zbiegają i obserwują całe zdarzenie. Sytuacja prezentuje się niezwykle komicznie.
Ciekawskie, czeskie krowy© px
Całe szczęście palące słońce powoli zachodzi. Docieramy tak do Jarnołtowa, aby kawałek za nim skręcić bezpośrednio na Meszno. Spory odcinek trasy pokonujemy delikatnym zjazdem wśród kilku wiosek położonych niedaleko strumyka. Mijamy jeszcze tylko kilka ciekawie brzmiących miejscowości np. Kałków i jesteśmy już na miejscu.
Tym razem teoretycznie mamy zagwarantowany nocleg u chrzestnej Bodka. Teoretycznie, ponieważ postanowił jej zrobić niespodziankę i jej nie uprzedził. Dodatkowo bardzo dawno się nie widzieli.
Całe szczęście chrzestna była na miejscu. Zostaliśmy bardzo miło przywitani, zjedliśmy sytą kolację, wzięliśmy prysznic. Upraliśmy nawet nasze ubrania w pralce, chociaż myśleliśmy, że są całkiem czyste to po wyjęciu faktycznie ładniej pachniały. Po wieczorze w takich luksusach udaliśmy się spać, normalnie w namiocie.