Praga koks expedition - Dzień VI - j. Orava - Żywiec - Istebna - Cieszyn
Czwartek, 18 sierpnia 2011
· Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Sakwy
Rano budzimy się jak zwykle, tylko tym razem po Słowackiej stronie.
Żegnamy się z gospodarzami w bardzo miłej atmosferze, dostajemy zapas wody i ruszamy w kierunku jeziora Orava.
Zalesiona droga w pobliżu wody prowadzi na jego zboczu. Z jednej strony mamy górę, a z drugiej wodę. Do tego skracamy sobie drogę przez tamę, daje to również okazję to podziwiania świetnych widoków i kontrastów gór z jeziorem.
Kierując się ku granicy przez miejscowość Oravská Polhora, ciągnie się ona dosłownie przez kilka kilometrów. Doliczyliśmy do numeru ok. 980 - i to przy tej samej, jednej ulicy.
Opuszczamy Słowację przejściem granicznym w Korbielowie, tym samym zdobywając przełęcz Glinne. Po wdrapaniu się na 809 m n.p.m. delektujemy się 15 kilometrowym zjazdem, praktycznie w ten sposób pokonując większość drogi do Żywca.
Tam na miejscu odwiedzamy pobliski sklep rowerowy na wlocie do miasta (naprawdę przyzwoicie wyposażony) i dostajemy wskazówkę, aby pojechać do Cieszyna bardziej malowniczą trasą przez Koniaków, Istebną oraz czeski Trinec. Ostatecznie decydujemy się na tą opcję.
Do Koniakowa prowadzi cały czas droga z poboczem, więc spokojnie, ale delikatnie pod górę i wiatr pokonujemy kolejne kilometry. Sprawy nie ułatwia też napierające z góry słońce. Wreszcie docieramy do Koniakowa, czeka nas tam mała niespodzianka. Z jednej strony piorunujące wrażenie robi na nas ogromny most umieszczony pomiędzy wzgórzami, most którym prowadzi nasza droga, a z drugiej nagle pojawiający się zakaz wjazdu dla rowerów. W naszej sytuacji nie widzimy innej opcji i ruszamy naprzód. Podziwiając widoki oraz konstrukcję mijamy most i pniemy się cały czas do góry. Całe szczęście ruch jest znikomy więc na tej trasie nie wzbudzamy większego zainteresowania.
Kolejny raz nabieramy się na to, że po długim podjeździe zacznie się zjazd. Tym razem nastąpiło to od Istebnej przez przejście graniczne z Czechami w Jasnowicach, aż do Jablunkov'a. Dalej już z delikatnym nachyleniem w dół docieramy do Trinec'a, sporą część odcinka pokonujemy drogą wykonaną z betonu - coś na kształt autostrady tylko z jednym pasem. Naprawdę bardzo dobrze się tam ciśnie i dzięki temu sporo nadrabiamy.
Robi się już trochę późno, planujemy się rozbić na polu namiotowym w polskiej części Cieszyna. Zatem w Trinec'u odbijamy na polskie przejście graniczne w Leszna Górna, oczywiście połączone z delikatnym podjazdem.
Widząc na mapie w bliskiej odległości od nas pole namiotowe robimy w Bazanowicach większe zakupy na kolację, niestety okazuje się, że poszukiwane przez nas pole namiotowe jest nieczynne przez obecnie przeprowadzany remont. Naszej szansy na nocleg szukamy w niedaleko położonym Gościńcu Sportowym. Cena 60 zł/os okazuje się dla nas zaporowa. O godzinie 21:00 decydujemy się na znalezienie możliwości rozbicia namiotu u kogoś na podwórku - co ma być to będzie, zawsze zostają krzaki.
Na obrzeżach zauważamy pierwszy lepszy dom w którym pali się światło, pukamy. Udało się. Właścicielka domu pozwoliła nam się rozbić niedaleko domu, do tego jeszcze udostępniła nam łazienkę oraz poczęstowała herbatą. Dzisiaj lepiej trafić nie mogliśmy.
Brudni, spoceni, zmęczeni odetchnęliśmy z ulgą. Dodatkowo udało nam się ustanowić dzienny rekord dystansu - 162,3 km. Było ostro.
Żegnamy się z gospodarzami w bardzo miłej atmosferze, dostajemy zapas wody i ruszamy w kierunku jeziora Orava.
Z widokiem na jezioro Orava - Słowacja© px
Zalesiona droga w pobliżu wody prowadzi na jego zboczu. Z jednej strony mamy górę, a z drugiej wodę. Do tego skracamy sobie drogę przez tamę, daje to również okazję to podziwiania świetnych widoków i kontrastów gór z jeziorem.
Prądnica - Skoda© px
Jezioro Orawskie© px
Kierując się ku granicy przez miejscowość Oravská Polhora, ciągnie się ona dosłownie przez kilka kilometrów. Doliczyliśmy do numeru ok. 980 - i to przy tej samej, jednej ulicy.
Rowery wyprawowe© px
Opuszczamy Słowację przejściem granicznym w Korbielowie, tym samym zdobywając przełęcz Glinne. Po wdrapaniu się na 809 m n.p.m. delektujemy się 15 kilometrowym zjazdem, praktycznie w ten sposób pokonując większość drogi do Żywca.
Przejście graniczne w Korbielowie© px
Niewielka zapora przed Żywcem© px
Tam na miejscu odwiedzamy pobliski sklep rowerowy na wlocie do miasta (naprawdę przyzwoicie wyposażony) i dostajemy wskazówkę, aby pojechać do Cieszyna bardziej malowniczą trasą przez Koniaków, Istebną oraz czeski Trinec. Ostatecznie decydujemy się na tą opcję.
Do Koniakowa prowadzi cały czas droga z poboczem, więc spokojnie, ale delikatnie pod górę i wiatr pokonujemy kolejne kilometry. Sprawy nie ułatwia też napierające z góry słońce. Wreszcie docieramy do Koniakowa, czeka nas tam mała niespodzianka. Z jednej strony piorunujące wrażenie robi na nas ogromny most umieszczony pomiędzy wzgórzami, most którym prowadzi nasza droga, a z drugiej nagle pojawiający się zakaz wjazdu dla rowerów. W naszej sytuacji nie widzimy innej opcji i ruszamy naprzód. Podziwiając widoki oraz konstrukcję mijamy most i pniemy się cały czas do góry. Całe szczęście ruch jest znikomy więc na tej trasie nie wzbudzamy większego zainteresowania.
Most w Koniakowie© px
Kolejny raz nabieramy się na to, że po długim podjeździe zacznie się zjazd. Tym razem nastąpiło to od Istebnej przez przejście graniczne z Czechami w Jasnowicach, aż do Jablunkov'a. Dalej już z delikatnym nachyleniem w dół docieramy do Trinec'a, sporą część odcinka pokonujemy drogą wykonaną z betonu - coś na kształt autostrady tylko z jednym pasem. Naprawdę bardzo dobrze się tam ciśnie i dzięki temu sporo nadrabiamy.
Cisnąc po betonowej nawierzchni© px
Robi się już trochę późno, planujemy się rozbić na polu namiotowym w polskiej części Cieszyna. Zatem w Trinec'u odbijamy na polskie przejście graniczne w Leszna Górna, oczywiście połączone z delikatnym podjazdem.
Widząc na mapie w bliskiej odległości od nas pole namiotowe robimy w Bazanowicach większe zakupy na kolację, niestety okazuje się, że poszukiwane przez nas pole namiotowe jest nieczynne przez obecnie przeprowadzany remont. Naszej szansy na nocleg szukamy w niedaleko położonym Gościńcu Sportowym. Cena 60 zł/os okazuje się dla nas zaporowa. O godzinie 21:00 decydujemy się na znalezienie możliwości rozbicia namiotu u kogoś na podwórku - co ma być to będzie, zawsze zostają krzaki.
Na obrzeżach zauważamy pierwszy lepszy dom w którym pali się światło, pukamy. Udało się. Właścicielka domu pozwoliła nam się rozbić niedaleko domu, do tego jeszcze udostępniła nam łazienkę oraz poczęstowała herbatą. Dzisiaj lepiej trafić nie mogliśmy.
Brudni, spoceni, zmęczeni odetchnęliśmy z ulgą. Dodatkowo udało nam się ustanowić dzienny rekord dystansu - 162,3 km. Było ostro.