Bikepacking Główny Szlak Beskidzki - dzień 5
Czwartek, 3 lipca 2014
· Komentarze(1)
Kategoria 050 - 100km, Bikepacking, Teren
Obudzony i wyspany w istnie epickich warunkach - czyli w chatce drwala. Wstaje sobie całkiem wyspany oraz co najważniejsze - mam suche buty i ubrania! Niestety tylko sytuacja za oknem się nie poprawiła, a nawet pogorszyła - pojawiły się burze z piorunami. Przynajmniej daje to nadzieje, że szybko przejdzie. Więc szykuje się do wyjazdu i ruszam w pierwszym lepszym okienku pogodowym.
Epicka chatka drwala © px
Początkowo jadę w deszczu, ale całe szczęście przez chmury wreszcie zaczyna przebijać się słońce! Jest co świętować. Mijam Bystrą i myślałem, że szybko dojadę do Jordanowa - nic bardziej mylnego. Po ostatnich opadach rzeczka ładnie przybrała, a szlak został poprowadzony centralnie przez nią bez mostu. Aby się przeprawić w tym miejscu musiałbym mieć ze sobą ponton.
Zatopiony fragment szlaku © px
Szybka narada nad mapą i postanawiam cofnąć się i pojechać torami na południowy-wschód do mostu gdzie przekracza rzekę. Jadąc po podkładach i wypatrując nadjeżdżającego pociągu udaje mi się znaleźć lokalny mostek który nie był oznaczony na mapie. Super, bez problemów przeprawiam się na drugą stronę i już centralnie asfaltem dołączam do szlaku w Jordanowie.
Mostek którym udało się przeprawić © px
Jordanów sam w sobie jest bardzo ładną miejscowością z wieloma zabytkowymi budowlami. Robię tam małe zakupy, jem śniadanie z kilku bułek, drożdżówek i serków waniliowych. Na razie kawałek asfaltem, a później wbijam się do lasu na świeżo remontowaną drogę. Na większości był wysypany tylko lepki piasek który zapycha opony i nie za bardzo da się po nim jechać. Oczywiście został wymyty w sporych ilościach po ostatnich deszczach. Tutaj też szlak zaczyna sporo odbiegać od tego co jest na mapie, a ona jest z końcówki 2013 roku. Ale czym bliżej Zakopianki to już jest ok - tylko tutaj czeka ładna przeprawa przez zarośnięte pola. Szlak tutaj na pewno nie jest za bardzo uczęszczany i nie wygląda super atrakcyjnie. Ciężko też się jedzie i trzeba trochę prowadzić chociaż jest płasko.
Pola przed Rabką © px
Po przecięciu Zakopianki wylatuje na pola gdzie oczywiście jest problem z oznaczeniami szlaku - tutaj już wyjątkowo. Kręcę się wkoło i wreszcie postanawiam zjechać drogami na azymut, bo już nie mam sił szukać szlaku, a droga do Rabki wygląda prosto. Przez to trafiam na szlak "Drogi Krzyżowej" i bez większych problemów przedzieram się przez Rabkę Zdrój. Widać, że to jest turystyczna i zdrojowa miejscowość - ma bardzo duży park (bardzo ładny) oraz tłumy ludzi.
Stąd też zaczynam mój podjazd pod Turbacz - wbrew pozorom idzie całkiem sprawnie pomimo sporej ilości wypychu.
W drodze na Turbacz © px
Mijam dwa schroniska - najpierw "Na Maciejowej", a później "Stare Wierchy". Pokonuje kolejne kilometry delektując się widokami i piękną pogodą - teraz to człowiek dopiero to docenia. A jak się zmieniło to konkretnie - temperatura trzyma się ok. 30 st. Końcowy wypych i jestem już na szczycie Turbacza. Tutaj po raz pierwszy jest mi dane zobaczyć Tatry na tym wyjeździe - coś doprawdy niesamowitego!
Na szczycie Turbacza © px
Stąd już niedaleko do schroniska, więc natychmiast do niego ruszam. Też tutaj po raz pierwszy zaczyna się moje omijanie powalonych drzew, a to jest dopiero początek tego co nastąpi. Na długich odcinkach po prostu nie da się jechać.
Schronisko pod Turbaczem © px
Schronisko samo w sobie jest bardzo ładnie ulokowane - z bezpośrednim widokiem na Tatry.
Widok na Tatry z Turbacza © px
Niesamowitym widokiem dla mnie była też odprawiana msza "polowa" zaraz pod schroniskiem. Generalnie ruch tutaj jest całkiem spory i nawet spotykam kilku rowerzystów.
Modlitwa polowa pod Turbaczem © px
Chwilę zajmuje odnalezienie mi szlaku, ale jak już na niego trafiłem to pięknie prowadzi przez hale, aż do przełęczy gdzie są ulokowane nawet ławki, aby podziwiać okoliczne widoki. A są naprawdę rewelacyjne!
Stąd zaczyna się już konkretna jazda przez co bardzo sprawnie i przyjemnie mi się zjeżdża. Musiałem też zatrzymać się w kilku miejscach, aby zrobić zdjęcia tych wyjątkowych miejsc - pola pełnego kolorowych kwiatów oraz widoku na jezioro Czorsztyńskie ulokowane bezpośrednio pomiędzy górami.
Widok na pole z kwiatami © px
Widok na jezioro Czorsztyńskie © px
Niestety wszystko piękne kiedyś musi się kończyć. Tak i też teraz dopadła mnie niezła koncentracja powalonych przez wiatr drzew. Schodzę z roweru, omijam drzewo, jadę kawałek, schodzę, omijam i tak dosłownie w kółko. Miejscami widać, że zostaje to sprzątane i wycinane, ale jest tego taka potworna ilość, że zejdzie się z tym dobry rok.
Powalone drzewa po wiatrołamach © px
W jednym miejscu to walczyłem chyba z 10 min aby przejść przez wąwóz wypełniony drzewami... Normalnie niczym w jakiejś dżungli. Zdjęcie poniżej bardzo dokładnie to przedstawia :) - tak, teraz mogę się uśmiechać, a wtedy mi nie było za bardzo do śmiechu.
Masakryczne przedzieranie się przez powalone drzewa © px
Weryfikuję szybko swoją sytuację i postanawiam zakończyć dziś dzień w oznaczonej na mapie stacji turystycznej "Studzionki" - właściwie to w najwyżej położonej, całorocznie zamieszkałej miejscowości w Polsce.
Chciałem rozbić namiot u kogoś na podwórku, ale ostatecznie cofnąłem się kawałek pod górę i ulokowałem się małej polance z krzyżem gdzie ktoś już postawił namiot. Okazało się, że to był ksiądz i myślę, że to nie był przypadek, że zaraz pod krzyże - nie za bardzo rozmowy zresztą ;)
Okazało się to idealne miejsce - była ławeczka ze stołem, a do tego mogłem jeść obiad (puree + zupka chińska) z pięknym widokiem na Tatry podczas zachodu słońca (tylko akurat nie zachodziło za Tatrami).
Nocleg w Studzionkach © px
Epicka chatka drwala © px
Początkowo jadę w deszczu, ale całe szczęście przez chmury wreszcie zaczyna przebijać się słońce! Jest co świętować. Mijam Bystrą i myślałem, że szybko dojadę do Jordanowa - nic bardziej mylnego. Po ostatnich opadach rzeczka ładnie przybrała, a szlak został poprowadzony centralnie przez nią bez mostu. Aby się przeprawić w tym miejscu musiałbym mieć ze sobą ponton.
Zatopiony fragment szlaku © px
Szybka narada nad mapą i postanawiam cofnąć się i pojechać torami na południowy-wschód do mostu gdzie przekracza rzekę. Jadąc po podkładach i wypatrując nadjeżdżającego pociągu udaje mi się znaleźć lokalny mostek który nie był oznaczony na mapie. Super, bez problemów przeprawiam się na drugą stronę i już centralnie asfaltem dołączam do szlaku w Jordanowie.
Mostek którym udało się przeprawić © px
Jordanów sam w sobie jest bardzo ładną miejscowością z wieloma zabytkowymi budowlami. Robię tam małe zakupy, jem śniadanie z kilku bułek, drożdżówek i serków waniliowych. Na razie kawałek asfaltem, a później wbijam się do lasu na świeżo remontowaną drogę. Na większości był wysypany tylko lepki piasek który zapycha opony i nie za bardzo da się po nim jechać. Oczywiście został wymyty w sporych ilościach po ostatnich deszczach. Tutaj też szlak zaczyna sporo odbiegać od tego co jest na mapie, a ona jest z końcówki 2013 roku. Ale czym bliżej Zakopianki to już jest ok - tylko tutaj czeka ładna przeprawa przez zarośnięte pola. Szlak tutaj na pewno nie jest za bardzo uczęszczany i nie wygląda super atrakcyjnie. Ciężko też się jedzie i trzeba trochę prowadzić chociaż jest płasko.
Pola przed Rabką © px
Po przecięciu Zakopianki wylatuje na pola gdzie oczywiście jest problem z oznaczeniami szlaku - tutaj już wyjątkowo. Kręcę się wkoło i wreszcie postanawiam zjechać drogami na azymut, bo już nie mam sił szukać szlaku, a droga do Rabki wygląda prosto. Przez to trafiam na szlak "Drogi Krzyżowej" i bez większych problemów przedzieram się przez Rabkę Zdrój. Widać, że to jest turystyczna i zdrojowa miejscowość - ma bardzo duży park (bardzo ładny) oraz tłumy ludzi.
Stąd też zaczynam mój podjazd pod Turbacz - wbrew pozorom idzie całkiem sprawnie pomimo sporej ilości wypychu.
W drodze na Turbacz © px
Mijam dwa schroniska - najpierw "Na Maciejowej", a później "Stare Wierchy". Pokonuje kolejne kilometry delektując się widokami i piękną pogodą - teraz to człowiek dopiero to docenia. A jak się zmieniło to konkretnie - temperatura trzyma się ok. 30 st. Końcowy wypych i jestem już na szczycie Turbacza. Tutaj po raz pierwszy jest mi dane zobaczyć Tatry na tym wyjeździe - coś doprawdy niesamowitego!
Na szczycie Turbacza © px
Stąd już niedaleko do schroniska, więc natychmiast do niego ruszam. Też tutaj po raz pierwszy zaczyna się moje omijanie powalonych drzew, a to jest dopiero początek tego co nastąpi. Na długich odcinkach po prostu nie da się jechać.
Schronisko pod Turbaczem © px
Schronisko samo w sobie jest bardzo ładnie ulokowane - z bezpośrednim widokiem na Tatry.
Widok na Tatry z Turbacza © px
Niesamowitym widokiem dla mnie była też odprawiana msza "polowa" zaraz pod schroniskiem. Generalnie ruch tutaj jest całkiem spory i nawet spotykam kilku rowerzystów.
Modlitwa polowa pod Turbaczem © px
Chwilę zajmuje odnalezienie mi szlaku, ale jak już na niego trafiłem to pięknie prowadzi przez hale, aż do przełęczy gdzie są ulokowane nawet ławki, aby podziwiać okoliczne widoki. A są naprawdę rewelacyjne!
Stąd zaczyna się już konkretna jazda przez co bardzo sprawnie i przyjemnie mi się zjeżdża. Musiałem też zatrzymać się w kilku miejscach, aby zrobić zdjęcia tych wyjątkowych miejsc - pola pełnego kolorowych kwiatów oraz widoku na jezioro Czorsztyńskie ulokowane bezpośrednio pomiędzy górami.
Widok na pole z kwiatami © px
Widok na jezioro Czorsztyńskie © px
Niestety wszystko piękne kiedyś musi się kończyć. Tak i też teraz dopadła mnie niezła koncentracja powalonych przez wiatr drzew. Schodzę z roweru, omijam drzewo, jadę kawałek, schodzę, omijam i tak dosłownie w kółko. Miejscami widać, że zostaje to sprzątane i wycinane, ale jest tego taka potworna ilość, że zejdzie się z tym dobry rok.
Powalone drzewa po wiatrołamach © px
W jednym miejscu to walczyłem chyba z 10 min aby przejść przez wąwóz wypełniony drzewami... Normalnie niczym w jakiejś dżungli. Zdjęcie poniżej bardzo dokładnie to przedstawia :) - tak, teraz mogę się uśmiechać, a wtedy mi nie było za bardzo do śmiechu.
Masakryczne przedzieranie się przez powalone drzewa © px
Weryfikuję szybko swoją sytuację i postanawiam zakończyć dziś dzień w oznaczonej na mapie stacji turystycznej "Studzionki" - właściwie to w najwyżej położonej, całorocznie zamieszkałej miejscowości w Polsce.
Chciałem rozbić namiot u kogoś na podwórku, ale ostatecznie cofnąłem się kawałek pod górę i ulokowałem się małej polance z krzyżem gdzie ktoś już postawił namiot. Okazało się, że to był ksiądz i myślę, że to nie był przypadek, że zaraz pod krzyże - nie za bardzo rozmowy zresztą ;)
Okazało się to idealne miejsce - była ławeczka ze stołem, a do tego mogłem jeść obiad (puree + zupka chińska) z pięknym widokiem na Tatry podczas zachodu słońca (tylko akurat nie zachodziło za Tatrami).
Nocleg w Studzionkach © px