Nocna runda z Bułkiem po okolicznych lasach - głównie w stronę Gliniaka i Wrzosowa/Bykowizny.
Zobaczyliśmy też ciekawe zmiany przy naszej najstarszej sośnie - kombinują tam ostro z jakimś dojazdem, parkingiem dla samochodów oraz małej ścieżce która będzie usypana żwirem. Ciekawie, ciekawie.
Poranek nie mógł się obyć bez niespodzianek - najpierw Czarek zaspał, później Bodkowi urwał się gwint w korbie, więc szybka zmiana roweru na crossowy i jazda na pociąg. Jakoś się udało dojechać do Rembertowa. Później to już asfaltowa trasa do Legionowa. Pogoda co chwilę się zmieniała - raz to padał deszcz, a czasem nawet wychodziło słońce. Ogólnie raczej bardzo deszczowo.
W Legionowie witały nas co chwilę litery "L" - gdziekolwiek dosłownie się dało. Widać nazwa miasta zobowiązuje ;)
Później już centralnie uderzyliśmy na trasę maratonu. Start odbył się już z godzinę wcześniej więc spokojnie jechaliśmy na końcu - czasem kogoś trzeba było przepuszczać. Ogólnie przejechaliśmy trasę dystansu FIT z kawałkiem dystansu MEGA - wyszło jakieś 30 - 40 km.
Trasa prowadziła bardzo ciekawie - dużo górek, podjazdów, krętych singli. Jak na mazowieckie to nie mogło zabraknąć też piachu ;) Trasa bardzo na plus, warto będzie się tam ponownie wybrać.
Po wczorajszym koksowaniu przyszła pora na relaksacyjną rundę z Bodkiem. Tym razem uderzyliśmy na południe. Najpierw do Kołbieli, później w stronę Dłużewa przez Sufczyn - gdzie stała całkiem ciekawa, drewniana zabytkowa kapliczka. Niedaleko trasy wzdłuż Świdra rozpoznaliśmy kawałek naprawdę ciekawych lasów - dobrze się zapowiada na wypad, ale to już bardziej terenowy.
Szybka ustawka z Bodkiem i Bułkiem na rundę do Mrozów na tamtejszy rajd rowerowy, a właściwie to na "Majówkę z Ułanami". Do Mrozów koksy pocisnęły warszawska trzymając ok 30 km/h - jakoś udało się utrzymać na kole ;)
Później to już zapisy i same perypetie z samym przebiegiem trasy - parę razy udało się nam zgubić na prostym 25 kilometrowym odcinku, ale jakoś przez pola udało się dojechać do końca :) Impreza sama w sobie to bardzo ciekawa inicjatywa - zainteresowanie też było całkiem spore.
Powrót prosto do Mińska główną trasą, prowadził naczelny koks Bodek nie schodząc praktycznie poniżej 35 km/h, wariate :) Oczywiście na koniec nie mogło zabraknąć efektownego wjazdu do miasta - tym razem w postaci mojej gleby na rondzie podczas kładzenia się w zakręcie :)
Taka dość na szybko runda w stronę Glinianki i Świdra. Niespodziewanie natknąłem się na ciekawe, opuszczone zabudowania przy samej rzece - w sumie to dość spory kawałek zajmowały:
Całkiem szybka runda z rana w niedzielę. Nad ranem było jeszcze całkiem dobrze, ale z czasem było tylko coraz bardziej gorąco - a myślę, że jeszcze za bardzo nie jest się przygotowanym po takim ostatnim skoku temperatury (wreszcie najcieplejszy kwiecień w historii). Już pod koniec zabrakło wody, ale spokojnie się dojechało do Mińska :)
Jako cel obrałem szpital w Rudce, a właściwie samą drogę dojazdową do niego. Niby tylko 2km ale jak dla mnie super klimatycznie. A wzdłuż tej drogi prowadzą niedawno wyremontowane tory kolei konnej.