Wpisy archiwalne w kategorii

100 - 200km

Dystans całkowity:9405.23 km (w terenie 1157.00 km; 12.30%)
Czas w ruchu:413:53
Średnia prędkość:22.72 km/h
Maksymalna prędkość:74.04 km/h
Suma podjazdów:37953 m
Maks. tętno maksymalne:192 (96 %)
Maks. tętno średnie:161 (80 %)
Suma kalorii:184015 kcal
Liczba aktywności:71
Średnio na aktywność:132.47 km i 5h 49m
Więcej statystyk

Kierunek Legionowo

Niedziela, 13 maja 2012 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Teren
Poranek nie mógł się obyć bez niespodzianek - najpierw Czarek zaspał, później Bodkowi urwał się gwint w korbie, więc szybka zmiana roweru na crossowy i jazda na pociąg. Jakoś się udało dojechać do Rembertowa.
Później to już asfaltowa trasa do Legionowa. Pogoda co chwilę się zmieniała - raz to padał deszcz, a czasem nawet wychodziło słońce. Ogólnie raczej bardzo deszczowo.

W Legionowie witały nas co chwilę litery "L" - gdziekolwiek dosłownie się dało. Widać nazwa miasta zobowiązuje ;)

Do tego jeszcze zauważyliśmy bardzo ciekawy bar:

Bar BIDA w Legionowie © px


Później już centralnie uderzyliśmy na trasę maratonu. Start odbył się już z godzinę wcześniej więc spokojnie jechaliśmy na końcu - czasem kogoś trzeba było przepuszczać. Ogólnie przejechaliśmy trasę dystansu FIT z kawałkiem dystansu MEGA - wyszło jakieś 30 - 40 km.

Na Mazovia MTB Marathon - legionowo © px


Trasa prowadziła bardzo ciekawie - dużo górek, podjazdów, krętych singli. Jak na mazowieckie to nie mogło zabraknąć też piachu ;) Trasa bardzo na plus, warto będzie się tam ponownie wybrać.

Mazovia MTB Marathon Legionowo © px




avCAD: 82

Do Piaseczna na Mazovie

Niedziela, 15 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Szosa
Start rano punkt 8:00 z Bodkiem na Górę Kalwarię.
Kawałek za nią w kierunku Grójca trochę pobłądziliśmy, ale jakoś udało się dostać do Piaseczna na Mazovie ;)
Deszcz, błoto, ale się udało.

Mazovia MTB Marathon - Piaseczno © px

Mazovia MTB Marathon - Piaseczno © px


Powrót już przez Warszawę i centralnie do Mińska. 20 km od celu dorwała nas konkretna zlewa i cali byliśmy mokrzy i w błocie, normalnie rower znowu idzie na przegląd i przesmarowanie ;)
W sumie to była pierwsza setka w tym roku, no praktycznie 150 km i nie powiem... Było później czuć nogi, zwłaszcza końcówka jazdy dała o sobie znać.

CADav: 84

Praga koks expedition - Dzień XIII - Harrachov - Jelenia Góra - FINISH!

Czwartek, 25 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Sakwy
Nieubłaganie nastał ostatni dzień naszej podróży. Planowaliśmy rozłożyć ten odcinek na dwa dni, ale w szybko udało się wyjechać z Pragi i trochę nadrobiliśmy. Przed nami nie mało przewyższeń, więc wstajemy wcześniej i narzucamy większe tempo.

Obozowisko po burzy © px


Poranek po burzy jest dość chłodny, musimy narzucić na siebie wiatroodporne ciuchy. Czym słońce zaczyna się pojawiać wyżej na niebie tym temperatura znacznie rośnie. Kiedy zaczynamy pokonywać podjazdy po czeskiej stronie rośnie do 30 stopni. Ukojenie przynosi cień, który często nas kryje na licznych serpentynach i nawrotach wśród lasu. Większość drogi pokonujemy wzdłuż rzeki więc chłodzą nas delikatne podmuchy wiatru. Droga, chociaż pnie się głównie w górę jest bardzo przyjemna.

Widok na Gród Skalny Vranov © px


Po drodze niespodziewanie ukazuje nam się kaplica położona dosłownie na skarpie. Do przepaści dzielą ją centymetry, widok jest niesamowity. Kilkadziesiąt metrów od niej jest widoczny punkt widokowy, położony również na urwisku. Całość bardzo ładnie komponuje się ze skałami. Budowa musiała na pewno wymagać wiele wysiłku.

Gród Skalny Vranov © px

Urwisko z punktem widokowym © px


Jesteśmy coraz bliżej granicy z Polską więc wypadałoby zrobić zakupy czeskich pyszności - decydujemy się na czeskie chipsy i klasyczną Kofolę. Może i niezdrowe, ale nie ma to jak dobra uczta. Do tego niezwykły i ciekawy smak Kofoli, dla smakuje jak połączenie coli i babcinych ziółek.
Niedaleko przed granicą z Polską odwiedzamy na chwilę skocznię narciarską w Harrachov'ie. Zatrzymujemy się w znacznej odległości od niej, ale cały czas robi niezłe wrażenie swą wielkością. Jest jakby nieodłącznym elementem górskiego zbocza.

Skocznie Harrachov © px


Trasa jest naprawdę bardzo dobra, nawierzchnia pierwsza klasa. Cały czas miło się wije w lesie, a więc tak pokonujemy kolejne wzniesienia, zjazdy i docieramy na przełęcz Szklarską. Cali zalani potem i wymęczeni dość mocnym tempem. Do tego zalesiony teren nie sprzyja chłodzeniu przez wiatr. Jesteśmy niezmiernie zadowoleni.
Podczas zjazdu niepodziewanie straciłem jedną szprychę z tylnego koła - oczywiście od strony kasety. Cieniowane Sapim'y Race (2.0-1.8-2.0) wytrzymały już jedną wyprawę, ale teraz widocznie przeciążenie okazało się zbyt duże. Na przyszły rok trzeba będzie złożyć jakieś mocniejsze koło - dobrze, że nie zaliczyłem żadnego dzwona.

Zjazd ze Szklarskiej Poręby © px


Od przełęczy Szklarskiej do samej Szklarskiej Poręby delektujemy się delikatnym i płynnym zjazdem. Wyjeżdżamy od razu z miasta w kierunku Jeleniej Góry. Wylotówka prowadzi malowniczo, z jednej strony wzdłuż rzeki, a z drugiej kończy się skalną ścianą. Kolejne kilometry mijają bardzo przyjemnie. Aby już dotrzeć do Jeleniej Góry musimy pomęczyć jeszcze trochę podjazdów.

Wjazd do Jeleniej Góry © px


Sprawy nie ułatwiało uciekające powietrze z mego tylnego koła. Na miejsce jest niedaleko, a już nam nie chciało się zmieniać dętki, więc byliśmy skazani na dopompowywanie jej co ok. 10 min. Winowajcą okazał się siedzący w oponie kolec.
Jakoś doturlaliśmy się na dworzec PKP i kupiliśmy bilety do Warszawy. Mamy wolne dwie godziny więc długo się nie zastanawiając wyruszyliśmy na poszukiwania pizzerii, aby uczcić nasz wyczyn. 58 cm na dwóch wystarczyło - najedzeni i zadowoleni z naszej wyprawy mogliśmy wreszcie spokojnie się rozłożyć, zamknąć oczy i przywołać wszystkie wspomnienia.
Było warto.


Szczęśliwi po wyprawie - Kamil i Patryk © px


------------------------
WIELKIE DZIĘKI BODEK ZA TOWARZYSTWO
i że ze mną wytrzymałeś :)
ORAZ WIELKIE PODZIĘKOWANIA DLA WSZYSTKICH LUDZI NAPOTKANYCH PRZEZ Z NAS PO DRODZE CO NAM POMOGLI, UGOŚCILI I NAS PRZENOCOWALI
------------------------
Statystyki:
- 1295,62 km - 98:23 h jazdy
- 13 dni w trasie
- 13069 m przewyższeń
- 36342 spalonych kilokalorii

------------------------
Nasze wnioski z wyprawy:
- Bez koksu nie ma jazdy (brać dużo witamin, minerałów)
- Krem do opalania - dużo
- Dokładnie przygotować podstawowe informacje o odwiedzanym kraju, ciekawe miejsca, zabytki
- Przygotować podstawowe zwroty w obcym języku (na papierze)
- Wymieniać wcześniej pieniądze, lepiej gdzieś w kraju, przy granicy są duże prowizje
- Mały drobiazg z polski, dawany ludziom w ramach podziękowania
- Mapa centrów dużych miast
- Zapoznać się wcześniej z innymi relacjami z tych terenów
- Chustka pod kask - długie podjazdy
- Chusteczki nawilżone są bardzo przydatne - m.in. mycie siebie jak i naczyń
- Duży wspólny garnek + lekkie naczynia do rozdzielenia porcji
- Jak najmniej czekoladowych i topliwych produktów
- Ładowarka słoneczna może być ciekawą opcją, ale bez niej się obyło
- Im dalej na zachód tym później koszą trawę
- Ludzie ogólnie są świetni, przyjaźnie nastawieni i gościnni!

Praga koks expedition - Dzień XI - Stêžery - Praha!

Wtorek, 23 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Sakwy
Wreszcie dziś nadszedł ten dzień, ostateczny dzień ataku na Pragę!
Ruszyliśmy prosto do celu szosą. Chcieliśmy ominąć główną trasę, a właściwie autostradę bocznymi, wojewódzkimi drogami. Przez dłuższy czas coś nam się nie zgadzało z mapą, a szukaliśmy trasy o numerze 611. Dopiero po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że główna trasa którą chcieliśmy ominąć jest naszą 611, a Autostrada jest położona kawałek dalej. Co jak co, ale po krótkich perypetiach umilanych od czasu do czasu jedzeniem czeskich lodów trafiliśmy na właściwą trasę i mknęliśmy cały czas do przodu. Sprzyjał nam wiatr - praktycznie nie wiał nam w twarz, średnia też była niczego sobie. Dokuczało jedynie mocne słońce - opalając wyłącznie naszą lewą stronę.

Droga na Pragę - ścieżka wzdłuż drogi © px


W jednej z mijanych przez nas miejscowości zaznaliśmy chwili ukojenia - publiczny wodotrysk. Tak się przejęliśmy chłodzeniem naszych ciał, że przechodzący obok ludzie tylko się uśmiechali. Bodkowi dodatkowo zaczęli robić zdjęcia. Nastrój był naprawdę bardzo przyjazny.

Kojące wodotryski © px


Jakby było jeszcze tego mało napotkaliśmy jeszcze prawdziwego Thor'a i Wolverine'a, a przynajmniej ludzi wyglądających praktycznie tak samo jak oni - też oczywiście jadących na rowerach.
Czym byliśmy bliżej Pragi tym bardziej wyczekiwaliśmy znaku który nas przywita, nasze wyobrażenia sięgały już niczym wzniesionego specjalnie dla nas łuku triumfalnego, wielkiej ogromnej tablicy "Witamy w Pradze". Przywitała nas niewielka, jakich wiele tablica z napisem miejscowości. Praga.
Droga wjazdowa do centrum miasta ciągnęła się bardzo długo, 4 pasy w każdą stronę, nieopodal leciała naziemna część metra. Jechaliśmy tak do samego centrum po asfalcie, brak cienia, żar lejący się z nieba był coraz bardziej odczuwalny. Początkowo miasto wyglądało jak jedno z wielu. Czym bardziej się w nie zagłębialiśmy zaczęły się wyłaniać wspaniałe budynki.

Wjazd do Pragi - coraz bliżej centrum © px


I tak dotarliśmy do starówki. Wszystkie drogi w starym mieście są praktycznie wyłożone z kamienia. Budynki zostały zachowane w świetnym stanie. Tylko pozazdrościć - budzi się wewnętrzny głos przypominający powojenną Warszawę.
W otoczeniu zabytkowych kamienic i po kocich łbach pokonujemy zacny podjazd w środku starego miasta. Jest to wyzwanie.

Praga - Stare Miasto © px


Robi się już powoli późno, rozpoczynamy poszukiwanie noclegu. Znajdujemy go w schronisku młodzieżowym blisko centrum. Zostajemy na jedną noc - koszt 500 koron dla dwóch osób. Po miłym prysznicu i ulokowaniu się na miejscu idziemy obejrzeć miasto nocą.
Wałęsamy się licznymi uliczkami, klimat jest naprawdę sympatyczny. Można się praktycznie na każdą narodowość. Ostatecznie na kolacji lądujemy w KFC, jest trochę drożej niż w Polsce, ale nie możemy się powstrzymać i najadamy się do pełna. Nie mogło się obyć bez wielkiej dolewki - zwłaszcza, że Bodka paliło.

Praga koks expedition - Dzień VIII - Głuchołazy - Meszno

Sobota, 20 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Sakwy
Rano znowu przywitała nas wspaniała pogoda, ostatnio co do tego mamy szczęście.
Wyjeżdżamy z Pietraszyna w kierunku Kietrza. Większą cześć drogi pokonujemy wśród ogromnych pól położonych na znakomicie pofałdowanym terenie. Wielkie, odkryte przestrzenie dodatkowo zdobią niezliczone snopki siana. Aż miło pokonuje się kolejne kilometry.

Sierpniowe snopki siana © px


Z Kietrza do Prudnika przez Głubczyce droga mija bardzo leniwie i powoli. Słońce nie daje wytchnienia i cały czas zaszczyca nas swoją obecnością w pełnym blasku. Ukształtowanie terenu coraz bardziej się fałduje. Wczoraj, w okolicach Chałupek dość mocno się wypłaszczyło i jechaliśmy praktycznie jak w centrum Polski.

Most kolejowy niedaleko Kietrza © px


Dojeżdżamy do Głuchołaz. Dość niedawno byłem w nich na III zlocie ForumRowerowe.org, więc dość dobrze znam okolice. Nabyta wiedza się przydaje i bez problemu znajdujemy Biedronkę. Jemy jakiś większy posiłek i robimy zakupy.
Samo miasto jest bardzo ciekawe, położone u podnóża gór Opawskich i Biskupiej Kopy. Praktycznie zaraz przy granicy z Czechami i ok. 20 km od Rychlebskich Ścieżek - miejsca stworzonego dla rowerzystów.
Po dłuższej chwili ukrywania się w cieniu przed nieustępliwymi promieniami słońca ruszamy w stronę przejścia granicznego z Czechami. Znajduje się ono na końcu miasta, zaraz po dość stromym podjeździe. Na jego szczycie widzimy naprawdę konkretnie załadowany kartonami rower - obstawiamy, że wystarczyłby lekki podmuch wiatru, aby znikł w przestworzach wraz z właścicielem.
Po czeskiej stronie jedziemy wzdłuż polskiej granicy, teren staje się coraz bardziej górzysty, pokonujemy liczne podjazdy i zjazdy w bardzo przyjemnej scenerii. Podczas krótkiego postoju, aby skorzystać z "toalety", ciekawskie krowy z pobliskiego pastwiska się zbiegają i obserwują całe zdarzenie. Sytuacja prezentuje się niezwykle komicznie.

Ciekawskie, czeskie krowy © px


Całe szczęście palące słońce powoli zachodzi. Docieramy tak do Jarnołtowa, aby kawałek za nim skręcić bezpośrednio na Meszno. Spory odcinek trasy pokonujemy delikatnym zjazdem wśród kilku wiosek położonych niedaleko strumyka. Mijamy jeszcze tylko kilka ciekawie brzmiących miejscowości np. Kałków i jesteśmy już na miejscu.
Tym razem teoretycznie mamy zagwarantowany nocleg u chrzestnej Bodka. Teoretycznie, ponieważ postanowił jej zrobić niespodziankę i jej nie uprzedził. Dodatkowo bardzo dawno się nie widzieli.
Całe szczęście chrzestna była na miejscu. Zostaliśmy bardzo miło przywitani, zjedliśmy sytą kolację, wzięliśmy prysznic. Upraliśmy nawet nasze ubrania w pralce, chociaż myśleliśmy, że są całkiem czyste to po wyjęciu faktycznie ładniej pachniały. Po wieczorze w takich luksusach udaliśmy się spać, normalnie w namiocie.

Praga koks expedition - Dzień VI - j. Orava - Żywiec - Istebna - Cieszyn

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Sakwy
Rano budzimy się jak zwykle, tylko tym razem po Słowackiej stronie.
Żegnamy się z gospodarzami w bardzo miłej atmosferze, dostajemy zapas wody i ruszamy w kierunku jeziora Orava.

Z widokiem na jezioro Orava - Słowacja © px


Zalesiona droga w pobliżu wody prowadzi na jego zboczu. Z jednej strony mamy górę, a z drugiej wodę. Do tego skracamy sobie drogę przez tamę, daje to również okazję to podziwiania świetnych widoków i kontrastów gór z jeziorem.

Prądnica - Skoda © px

Jezioro Orawskie © px


Kierując się ku granicy przez miejscowość Oravská Polhora, ciągnie się ona dosłownie przez kilka kilometrów. Doliczyliśmy do numeru ok. 980 - i to przy tej samej, jednej ulicy.

Rowery wyprawowe © px


Opuszczamy Słowację przejściem granicznym w Korbielowie, tym samym zdobywając przełęcz Glinne. Po wdrapaniu się na 809 m n.p.m. delektujemy się 15 kilometrowym zjazdem, praktycznie w ten sposób pokonując większość drogi do Żywca.

Przejście graniczne w Korbielowie © px

Niewielka zapora przed Żywcem © px


Tam na miejscu odwiedzamy pobliski sklep rowerowy na wlocie do miasta (naprawdę przyzwoicie wyposażony) i dostajemy wskazówkę, aby pojechać do Cieszyna bardziej malowniczą trasą przez Koniaków, Istebną oraz czeski Trinec. Ostatecznie decydujemy się na tą opcję.
Do Koniakowa prowadzi cały czas droga z poboczem, więc spokojnie, ale delikatnie pod górę i wiatr pokonujemy kolejne kilometry. Sprawy nie ułatwia też napierające z góry słońce. Wreszcie docieramy do Koniakowa, czeka nas tam mała niespodzianka. Z jednej strony piorunujące wrażenie robi na nas ogromny most umieszczony pomiędzy wzgórzami, most którym prowadzi nasza droga, a z drugiej nagle pojawiający się zakaz wjazdu dla rowerów. W naszej sytuacji nie widzimy innej opcji i ruszamy naprzód. Podziwiając widoki oraz konstrukcję mijamy most i pniemy się cały czas do góry. Całe szczęście ruch jest znikomy więc na tej trasie nie wzbudzamy większego zainteresowania.

Most w Koniakowie © px


Kolejny raz nabieramy się na to, że po długim podjeździe zacznie się zjazd. Tym razem nastąpiło to od Istebnej przez przejście graniczne z Czechami w Jasnowicach, aż do Jablunkov'a. Dalej już z delikatnym nachyleniem w dół docieramy do Trinec'a, sporą część odcinka pokonujemy drogą wykonaną z betonu - coś na kształt autostrady tylko z jednym pasem. Naprawdę bardzo dobrze się tam ciśnie i dzięki temu sporo nadrabiamy.

Cisnąc po betonowej nawierzchni © px


Robi się już trochę późno, planujemy się rozbić na polu namiotowym w polskiej części Cieszyna. Zatem w Trinec'u odbijamy na polskie przejście graniczne w Leszna Górna, oczywiście połączone z delikatnym podjazdem.
Widząc na mapie w bliskiej odległości od nas pole namiotowe robimy w Bazanowicach większe zakupy na kolację, niestety okazuje się, że poszukiwane przez nas pole namiotowe jest nieczynne przez obecnie przeprowadzany remont. Naszej szansy na nocleg szukamy w niedaleko położonym Gościńcu Sportowym. Cena 60 zł/os okazuje się dla nas zaporowa. O godzinie 21:00 decydujemy się na znalezienie możliwości rozbicia namiotu u kogoś na podwórku - co ma być to będzie, zawsze zostają krzaki.
Na obrzeżach zauważamy pierwszy lepszy dom w którym pali się światło, pukamy. Udało się. Właścicielka domu pozwoliła nam się rozbić niedaleko domu, do tego jeszcze udostępniła nam łazienkę oraz poczęstowała herbatą. Dzisiaj lepiej trafić nie mogliśmy.
Brudni, spoceni, zmęczeni odetchnęliśmy z ulgą. Dodatkowo udało nam się ustanowić dzienny rekord dystansu - 162,3 km. Było ostro.

Praga koks expedition - Dzień V - Przełęcz Knurowska - Zakopane - Stare Hory

Środa, 17 sierpnia 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Sakwy
To już powoli staje się rutyną. Pobudka 7:30, ogarnięcie rzeczy, proste śniadanie z pieczywem i wędliną, pakowanie wszystkiego na rowery jazda tuż przed 10:00. Tak rozpoczęliśmy podróż z Maszkowic w kierunku Zakopanego.
Trasę obraliśmy przez przełęcz Knurowską, tym sposobem ominęliśmy Krościenko n. Dunajcem i zyskaliśmy parę kilometrów.

Rogi do przodu! © px


Sam podjazd na przełęcz jest dość długi, ale mało wymagający. Bardzo przyjemnie się go pokonuje i spokojnie zdobywa. Teraz w porównaniu z Przehybą każda przełęcz wydaje się łatwizną. Po zjeździe do Knurowa jesteśmy już rzut beretem od Nowego Targu.
Stamtąd skręcamy na krajową 47'kę w stronę Zakopanego. Trasa bardzo uczęszczana i praktycznie bez pobocza. Męczymy dość dobrym tempem te 21 kilometrów, smaczku dodaje wspaniały widok na majestatycznie wyłaniające się z chmur Tatry. Tak, właśnie w Waszą stronę zmierzamy.

Widok na Tatry © px

Sakwiarz - kierunek Tatry © px


Po około godzinie wjeżdżamy do miasta, przeciskając się między samochodami szybko znajdujemy drogę na Krupówki. Przyzwyczajeni do znikomej ilości ludzi zdumiewa nas widok ludzkiego potoku przemierzającego deptak, musimy zejść z rowerów i je prowadzić - nie ma innego wyjścia. Płynąc wraz z resztą turystów odwiedzamy niezastąpionego McDonalda i jemy nasz pierwszy (kupny) ciepły posiłek.
Następnie zwiedzamy powoli miasto, skocznię narciarską oraz później kierujemy się w stronę Kościeliska.

Krupówki - przeciskanie się rowerem © px

Skocznia narciarska w Zakopanem © px


Chcąc opuścić Zakopane, Tatry coraz bardziej przyciągają naszą uwagę, nie możemy się temu oprzeć i podjeżdżamy na najlepszy punkt widokowy w okolicy. Widok na Giewont jest zdumiewający.

Widok na Giewont z Zakopanego © px


Już nabraliśmy sporo wysokości, więc liczymy na zacny zjazd. Nic bardziej mylnego, na wyjeździe z miasta czeka nas podjazd do Kościeliska, dalej już delikatny zjazd praktycznie do samego Chochołowa. Bodek nieźle podkręcił tempo i lecieliśmy cały czas ok. 40 km/h, dzięki temu też udało nam się znaleźć nocleg jeszcze przed zmierzchem, wręcz o zachodzie słońca.

Witamy na Słowacji © px


Tym razem przenocowaliśmy na Słowackiej stronie, w Chochołowie nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego miejsca. Większość tamtejszych domów, albo jest wynajmowanych, albo służy za letnie rezydencje. Udaliśmy się więc w stronę Słowacji. Niby przejechaliśmy tylko kilka kilometrów , ale różnice kulturowe widać na pierwszy rzut oka. Co do noclegu to przynajmniej Słowacy okazali się bardzo mili i sympatyczni. Po kilku próbach udało nam się wytłumaczyć (a raczej pokazać), że chodzi o rozbicie namiotu. Wznieśliśmy nasz namiot niczym, jak to określił Słowak "Chicago Tower" na pięknej, amerykańskiej trawie.

Nad Zegrze

Niedziela, 19 czerwca 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Szosa, Teren
O 8:30 ustawka z mocną ekipą z pracy pod Metrem na Placu Bankowym i jazda początkowo w stronę Wisły, aby jak w najbliższej odległości od brzegu dojechać do trasy Toruńskiej. Ogólnie się udało - głównie przebijanie się przez krzaczory, ale nawierzchnia ok, nie było za dużo piachu.
Dalej to już został obrany kierunek na kanał który doprowadził nas po małych przygodach Anety z Pytonem nad samo Zegrze :)
Po szybkich zakupach i znalezieniu dogodnego miejsca na plaży koniecznie trzeba było zanurzyć stopy w całkiem ciepłej wodzie. Niektórzy nawet pływali :)

Nad Zegrzem z Lion'em ;) © px



Jak już mieliśmy się zbierać to przegoniła nas szybka i niespodziewana burza - ale toaleta nas przed nią uchroniła.
Przed samym powrotem czekała nas bardzo smaczna strawa w Klepisku - pysznie, ale ceny też odpowiednie.
Droga w stronę Warszawy to już klasycznie asfaltem połączonym częściowo szutrem (czerwony rowerowy) wzdłuż kanału do metra, gdzie z bólem się rozstaliśmy :)
Ja za to widząc, że mam czekać 48 min na pociąg wolałem już wrócić rowerem do Mińska - byłem na miejscu nawet trochę wcześniej niż on - poniżej 28 km/h rzadko się schodziło :)

Pierwsza 100'tka w tym sezonie!

Niedziela, 22 maja 2011 · Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Teren
Jazda praktycznie od 11:00 - świetne słońce i ogólnie pogoda - idealne warunki na przygotowanie typowo kolarskiej opalenizny ;)
Początkowo jazda w stronę Wólki Dłużewskiej, tam została odwiedzona Wólczańska Góra. Po męczącym podjeździe, ataku zgrai dzikich komarów - odwrót na dół i jazda w kierunku zielonego szlaku prowadzącego do Kiczek.
Już na miejscu w Kiczkach odbiłem w boczną drogę w kierunku Piaseczna, zaś tam skuszony ciekawą boczną, leśną drogą wylądowałem na totalnym zadupiu - przedzieranie z rowerem na ramieniu wliczone w cenę przejścia ;)
Następnie spotkanie z Bodkiem w Mieni i jazda już asfaltem do Wielgolasu - zaginiona osoba odnaleziona. Wtedy też padł mi GPS, a zapis śladu się urwał.
Dalej kontynuacja asfaltowego szlaku przez Dłużkę, Zalesie, aż do Mińska.
Jeszcze po drodze jakimś cudem spotkaliśmy Czarka i Michała - oczywiście dalszą drogę kontynuowaliśmy już razem.

Polskim wybrzeżem - Władysławowo - Trójmiasto

Sobota, 4 września 2010 · Komentarze(2)
Kategoria Sakwy, 100 - 200km
Noc była chłodna i deszczowa, czuć już zbliżającą się jesień. Całe szczęście dzień był słoneczny.
Dziś kierunek Władysławowo. Wybraliśmy drogę która prowadziła przez Jastrzębią Górą. Nazwa miejscowości nie jest przypadkowa, do centrum prowadzi całkiem niezły podjazd, a na samym szczycie czeka na nas piękny widok na morze. Do tego jeszcze ciekawie prezentuje się restauracja w nieczynnym samolocie na tle nieba, warto chociaż na chwilę przystanąć w tym miejscu.
Z Jastrzębiej Góry do samego Władysławowa czeka nas jazda drogą z kostki. Jest dość równa więc całkiem da się jechać.
Jak już jesteśmy na miejscu obowiązkowo trzeba się przejść promenadą wzdłuż morza.
Planowaliśmy dalszą trasę przez Hel i stamtąd tramwajem wodnym do Trójmiasta. Niestety okazało się, że kursuje tylko do 31 sierpnia. Ruszyliśmy główną drogą w stronę Gdyni.
Przeprawa przez miasto nie należało do najprzyjemniejszych, całe szczęście w Sopocie trafiliśmy na ścieżkę rowerową która prowadziła niedaleko Opery Leśnej, a dalej praktycznie do samego Gdańska. Końcowy odcinek to dosłownie autostrada - nawierzchnia asfaltowa zamiast kostki. Można tak jechać cały czas.

Ratusz Głównego Miasta w Gdańsku nocą © px

Sam Gdańsk to już odrębna historia. Aby zwiedzić całe miasto trzeba poświęcić przynajmniej jeden dzień. Mieliśmy dwie godziny do pociągu więc obejrzeliśmy położone blisko samego dworca Stare Miasto, Stocznię Gdańską oraz Pomnik Poległych Stoczniowców. Miasto nocą prezentuje się rewelacyjną, do tego tylko dodać przyjazną dla rowerzystów infrastrukturę - na większości znaków w centrum widnieje dopisek "Nie dotyczy rowerów".
Niestety musieliśmy zakończyć naszą wyprawę w tym miejscu, Rafała bolał już od kilku dni strasznie kark. Bynajmniej mimo to wyprawa oczywiście wypaliła, udało nam się nie tylko zobaczyć sporo ciekawych miejsc jak i nabrać pewnego doświadczenia.
Większość nadmorskich miejscowości wygląda dosłownie tak samo - te same stragany, budki z lodami, bary, kebaby... A to wszystko w każdym miejscu praktycznie na jednej ulicy.
Za to niektóre miejscowości charakteryzują wyjątkowe cechy. Czy to położenie przy klifach, ruchome wydmy, rezerwat czy zabytkowa architektura. Właśnie dlatego warto wybrać się na polskie wybrzeże.