Najpierw z Kubą, Krzyśkiem, Asią i Pawłem. Później dokręciłem z Niną i urwał mi się kołnierz tylnej piasty :-) a do tego Strava jeszcze szalona i nie mam całego dystansu. avCAD: 82
Spontaniczna ustawka z Kubą i Krzyśkiem i spontaniczne bicie rekordów na Stravie :D Wiatr bardzo nam sprzyjał to pocisnęliśmy jeden segment za Kałuszynem, a drugi na obwodnicy Mińska - mam nadzieję, że Bartek się nie obrazi, ładnie dziś naprawdę poszło :)
Pomysł na wycieczkę wyszedł spontanicznie - kilka dni wcześniej zauważyłem, że jest możliwość zorganizowania sobie długiego weekendu. Tak, więc trzymałem tylko kciuki za pogodę :)
Początkowo miałem ruszać w sobotę, ale obfity deszcz był nader wymowny i start przełożyłem na niedzielę. Dobrze trafiłem, chociaż na niebie same chmury to po deszczu nie było śladu. Trochę uciążliwy był jednak sam mokry asfalt, ale lepsze to niż zarwanie chmury.
Z lekkim wiatrem w plecy docieram bardzo sprawnie do Warki - tutaj nie da przeoczyć charakterystycznego pomnika - mi na myśl przywodzi pazury Wolverine :) Kawałek za miejscowością pęka mi jedna tylna szprycha - niestety nie mam szczęścia co do tylnego koła. Cały czas coś z nim się dzieje. Tak więc już ostrożniej udaję się w dalszą drogę.
Fragment dobrego asfaltu i docieram do Radomia. Tutaj znajdują się już naprawdę dobre asfaltowe ścieżki rowerowe po których da się sprawnie jechać. Sama miejscowość jest duża, dlatego cieszę się, że mijam ją bokiem unikając przedzierania się przez centrum.
Dobra pogoda cały czas się utrzymuje. Chwilę straszy mnie mała mżawka, ale i ona zanika. Bardzo przydatne okazują się ochraniacze na buty które chronią je przed wodą chlapiącą spod przedniego koła. Napotykane miejscowości bardzo pozytywnie mnie zaskakują - na przykład Skaryszew w którego centrum znajdują się zabawki w dużej skali, a może raczej jest to koń trojański? :)
Jako, że mokry asfalt i cienkie szosowe opony nie są za dobrym połączeniem dowiaduje się na szybkim zjeździe w Iłży. Jadąc bez pedałowania ok 40 km/h nagle z bocznej uliczki wyjeżdża mi samochód. Odruchowo hamuję i momentalnie blokuje mi się tylne koło. W porę odpuszczam hamulec i udaje mi się zachować równowagę. Sekundę dłużej i bym leżał na asfalcie. Niektórzy kierowcy naprawdę nie są w stanie pojąć, że rower może poruszać się szybciej niż 10 km/h.
Co było to było i wreszcie docieram do województwa Świętokrzyskiego! Do tej pory zrobiłem tylko jeden dłuższy postój na 150 km przed Iłżą. Jedzie się naprawdę bardzo sprawnie. Załapię się na kilka górek jeszcze za dnia.
Wzdłuż zalewu Brodzkiego wiedzie bardzo przyjemna droga z której można podziwiać panoramę na okoliczne górki. Teren już zauważalnie zaczyna falować, a nisko położone chmury dodają specyficznego uroku.
Zaczynają się pojawiać coraz większe podjazdu. Kiedy nabieram coraz więcej wysokości zaczynam wjeżdżać w chmury, widoczność diametralnie maleje. Tutaj za dnia miejscami jestem zmuszony włączać oświetlenie - widoczność jest kiepska. Miejscami można chociaż trochę podziwiać, kiedy znajdujemy się w "czystym" punkcie. Na jednym prostym, długim i szybkim zjeździe udaje mi się osiągnąć 74 km/h bez pedałowania - podczas tego zjazdu liczę tylko na to, aby nie rozleciało mi się tylne koło :)
Kilka podjazdów, zjazdów i docieram do gwoździa programu, a mianowicie podjazdu pod Święty Krzyż. Jest to jeden z najtrudniejszych i najdłuższych podjazdów w Górach Świętokrzyskich. Chciałem przetestować tutaj zakres moich szosowych przełożeń i zestaw 34/30 w zupełności wystarcza - z tyłu nie byłem nawet zmuszony użyć największej koronki. Co do samego podjazdu to jest dość wymagający, ale krótki. Sprawnie docieram na szczyt przykryty chmurami, a na tej wysokości (595 m n.p.m.) zamieniają się w mały deszcz. Robię kilka zdjęć i od razu zjeżdżam na dół - unikając również niepotrzebnego wychłodzenia.
Na dole robię krótki postój pod sklepem spożywczym i uzupełniam straconą energię. Wybiła już godzina 17:00 więc zapada zmrok - udało mi się zdobyć chociaż Święty Krzyż za dnia. Uzbrojony w lampki ruszam w stronę Łagowa - nawet wieczorem chmury nie odpuszczają.
Łagów miałem już okazję wcześniej odwiedzić. Miejscowość bardzo zapadła mi w pamięci ze względu na piękny rynek z parkiem i kościół. Bardzo przyjemne miejsce do odpoczynku - w nocnej scenerii prezentuje się równie ładnie.
Przed Rakowem skręcam w stronę Kielc i trzymam się bardzo długo tej drogi. Asfalt tutaj nie jest za dobrej jakości tak więc cały czas wpatruję się w asfalt w poszukiwaniu dziur. Z Sukowa przez Bilcza udaję się do Chęcin gdzie znajduje się wyjątkowo ładny zamek. Niestety, aby go zobaczyć trzeba się dość wysoko wdrapać bo już sobie daruję. Pozostaje mi podziwianie bardzo ładnego rynku i podświetlonych murów zamku widocznych z daleka.
Z Chęcin do Kielc prowadzi bardzo ładna wojewódzka droga z dwoma pasami na dużym odcinku z dodatkowym poboczem. Jedzie się bardzo przyjemnie i zaraz przed miejscowością zatrzymuję się na Orlenie, aby uzupełnić siły przez zjedzenie niezastąpionego hot doga w zestawie z napojem. Dla mnie połączenie na tego typu wypady jest idealne.
Same Kielce niestety mijam bokiem i nie napotykam na nic ciekawego. Zrobiłem tylko pamiątkowe zdjęcie skrzyżowania, aby pokazać, że tam byłem. Opuszczam miejscowość drogą krajową nr. 74 i z Górna kieruję się na Starachowice. Na zakręcie słyszę kolejny trzask w tylnym kole - no tak, pewnie kolejna szprycha. Bez zastanowienia naciągam luźne szprychy - tutaj zdecydowanie przesadziłem i tak mi się przesunęło, że zaczęło ocierać o widełki. Normalnie zostałem mistrzem centrowania roku. Spędziłem tutaj z 30 min, aby przywrócić wszystko do porządku. Stamtąd do pokonania mam dość wymagający podjazd do Świętej Katarzyny - zwłaszcza z ponad 320 km w nogach. Na szczycie znajduje się punkt widokowy - niestety nie udaje mi się dobrze uwiecznić tej panoramy.
Raz w górę, raz w dół ostatecznie opuszczam województwo Świętokrzyskie i co za tym idzie górki. To był mój pierwszy górzysty wyjazd na szosie i nauczyłem się wiele. Przede wszystkim trzeba uważać przy dużej prędkości na mokrym asfalcie na cienkie szosowe opony. Dodatkowo szybkie zjazdy w nocy polegają na nieustannym wypatrywaniu przeszkód - nawet mocna lampka nie rozwiązuje do końca sprawy.
Ostatnie 150 km do Dęblina jest już płaskie z raczej neutralnym wiatrem. Niestety przez cały ten odcinek zaczyna dokuczać mi lewe kolano - od czasu do czasu ten problem do mnie wraca. Miejscami z tego powodu jedzie się dość ciężko - najgorsze są starty po nawet krótkim odpoczynku.
Szybkie zjazdy, mgła pogoda mnie tak nie zaskoczyły jak Krzysiek który pojawił się z zaskoczenia w na stacji w Dęblinie. Przyjechał samochodem aż z samego Mińska! A przypominam na miejscu byłem o 5:00 rano :) Rozmowa wyglądała m.in. tak: - Krzysiek - Jestem na stacji przy dworcu, jak będziesz daj znać - Patryk - W Dęblinie?! - Krzysiek - Tak - Patryk - Oszalałeś :)
Naprawdę wielkie dzięki za wsparcie Krzysiek! Co jak co tego bym się nie spodziewał i też dzięki Tobie bardzo szybko wróciłem do domu. Dzięki! Oraz oczywiście niezastąpione okazało się wsparcie mojej dziewczyny Niny - zawsze łatwiej jest wracać do domu ;)
Wieczorna ustawka z Kubą, Krzyśkiem i Niną - pogoda normalnie jak wiosną czy nawet latem! 15 st robi o tej porze duże znaczenie :) Chcieliśmy pobić jeden rekord segmentu na Stravie, ale niestety mi się nie włączyła przez co wyszła lipa...