300 km jednego dnia
Sobota, 23 lipca 2011
· Komentarze(2)
Od wielu miesięcy krążył niecny plan, aby pobić nasze, czyli mój i Bodka życiowy rekord przejazdu jednego dnia. Poprzednie wynosiły odpowiednio 250 i 268.
Cel był ustawiony na 400 km, jednak pogoda zweryfikowała nasze plany.
Wyruszyliśmy z Mińska Maz. na wschód. W drodze do Siedlec było ok, tylko wyskoczył mi znienacka krawężnik, ledwo co udało mi się uniknąć OTB. Ruch nie był za wielki, w większości mijały nas TIR'y, ale naprawdę zachowywały się bardzo w porządku - aby wyprzedzić nas jadących po szerokim poboczu zjeżdżały praktycznie na sąsiedni pas.
Kawałek za Siedlcami zaczęło padać, nie był to ulewny deszcz, ale mżawka. Niby nie groźna, ale wystarczy to pomnożyć przez wiele godzin i efekt robi się nieciekawy.
Następny po Siedlcach przystanek zrobiliśmy sobie w Łosicach.
Dalej do Terespola jazda cały czas w deszcz. Do tego zalewała nas woda spod kół roweru. Nie było za przyjemnie, ale jedziemy dalej. Na jednym przystanku postanowiliśmy się kawałek przespać - skutek nie był za dobry, ale przynajmniej już nie zasypialiśmy za kierownicą. To był nasz największy wróg - sen.
W Neplach natknęliśmy się na pomnik starego radzieckiego czołgu - T-34.
Blisko wschodniej granicy w miejscowościach które mijaliśmy jedna po drugiej natykaliśmy się na coraz więcej bocianich gniazd. Na jednej ulicy potrafiły być rozmieszczone co 50-100 metrów.
Tuż przed samym Terespolem przejeżdżaliśmy przez wiadukt z którego doskonale było widać kolejkę ciężarówek do przejścia granicznego. Dosłownie nie było widać jej końca, a do tego nie było widać, aby się poruszała.
Dojeżdżając na miejsce do Terespolu bardzo miło się zaskoczyłem. Wyobrażałem sobie mała, wiejską mieścinę, a tutaj jest naprawdę kawał miasta. Jak widać kontakt graniczny z innym państwem bardzo się opłaca.
Razem z Bodkiem wreszcie zjedliśmy coś na ciepło i trochę się osuszyliśmy. Do tej pory przebywało się tylko w zimnie i wielkiej wilgoci.
Wtedy też postanowiliśmy podjechać do Łukowa pociągiem i skrócić ogólny dystans do 300 kilometrów. Pogoda wybitnie nie sprzyjała i nie zapowiadała poprawy, a w pociągu będziemy mieli czas i możliwość, aby trochę przeschnąć.
Po półtorej godziny jazdy zawitaliśmy w Łukowie. Przywitała nas naprawdę świetna pogoda - od ok. 9 godzin jazdy ujrzeliśmy dopiero promienie słońca - zapowiadało się dobrze. Do tego na dworcu PKP został umieszczony dość specyficzny wieszak na rowery - bardzo ciekawa konstrukcja, dosłownie wzorowana na domowych szafach.
Więc ruszyliśmy w stronę Garwolina. Kiedy wyjechaliśmy na odkryte, otoczone przez pola tereny odezwał się konkretny wiatr w twarz. Wtedy się zaczęliśmy zastanawiać co gorsze, deszcz czy wiatr. Co jak co, ale było sucho :)
Całe szczęście konkretnie wiało przez jakieś 40-50 km, dalej już było przyjemniej i tak dojechaliśmy do Siennicy przez Parysów.
Przed Mińskiem zostało nam do dokręcenia ok. 50 km więc pokręciliśmy się jeszcze w okolicach Cegłowa, Mrozów, Barczącej.
Zmarnowani, wymęczeni, niemogący patrzeć na batony dostaliśmy się do Mińska ok. 20:00. 300 km i przeszło 13 godzin jazdy za nami. Sam na pewno bym nie dobił do takiej ilości, zabrakłoby motywacji.
Cel został osiągnięty :)
Cel był ustawiony na 400 km, jednak pogoda zweryfikowała nasze plany.
Wyruszyliśmy z Mińska Maz. na wschód. W drodze do Siedlec było ok, tylko wyskoczył mi znienacka krawężnik, ledwo co udało mi się uniknąć OTB. Ruch nie był za wielki, w większości mijały nas TIR'y, ale naprawdę zachowywały się bardzo w porządku - aby wyprzedzić nas jadących po szerokim poboczu zjeżdżały praktycznie na sąsiedni pas.
Kawałek za Siedlcami zaczęło padać, nie był to ulewny deszcz, ale mżawka. Niby nie groźna, ale wystarczy to pomnożyć przez wiele godzin i efekt robi się nieciekawy.
Następny po Siedlcach przystanek zrobiliśmy sobie w Łosicach.
Na przystanku w Łosicach© px
Dalej do Terespola jazda cały czas w deszcz. Do tego zalewała nas woda spod kół roweru. Nie było za przyjemnie, ale jedziemy dalej. Na jednym przystanku postanowiliśmy się kawałek przespać - skutek nie był za dobry, ale przynajmniej już nie zasypialiśmy za kierownicą. To był nasz największy wróg - sen.
W Neplach natknęliśmy się na pomnik starego radzieckiego czołgu - T-34.
Czołg - pomnik w Neplach© px
Blisko wschodniej granicy w miejscowościach które mijaliśmy jedna po drugiej natykaliśmy się na coraz więcej bocianich gniazd. Na jednej ulicy potrafiły być rozmieszczone co 50-100 metrów.
Bocianie gniazdo© px
Tuż przed samym Terespolem przejeżdżaliśmy przez wiadukt z którego doskonale było widać kolejkę ciężarówek do przejścia granicznego. Dosłownie nie było widać jej końca, a do tego nie było widać, aby się poruszała.
Kolejka do przejścia granicznego w Trespolu© px
Dojeżdżając na miejsce do Terespolu bardzo miło się zaskoczyłem. Wyobrażałem sobie mała, wiejską mieścinę, a tutaj jest naprawdę kawał miasta. Jak widać kontakt graniczny z innym państwem bardzo się opłaca.
Przejście graniczne w Terespolu© px
Razem z Bodkiem wreszcie zjedliśmy coś na ciepło i trochę się osuszyliśmy. Do tej pory przebywało się tylko w zimnie i wielkiej wilgoci.
Wtedy też postanowiliśmy podjechać do Łukowa pociągiem i skrócić ogólny dystans do 300 kilometrów. Pogoda wybitnie nie sprzyjała i nie zapowiadała poprawy, a w pociągu będziemy mieli czas i możliwość, aby trochę przeschnąć.
Rowerowi wisielcy - Łuków PKP© px
Po półtorej godziny jazdy zawitaliśmy w Łukowie. Przywitała nas naprawdę świetna pogoda - od ok. 9 godzin jazdy ujrzeliśmy dopiero promienie słońca - zapowiadało się dobrze. Do tego na dworcu PKP został umieszczony dość specyficzny wieszak na rowery - bardzo ciekawa konstrukcja, dosłownie wzorowana na domowych szafach.
Więc ruszyliśmy w stronę Garwolina. Kiedy wyjechaliśmy na odkryte, otoczone przez pola tereny odezwał się konkretny wiatr w twarz. Wtedy się zaczęliśmy zastanawiać co gorsze, deszcz czy wiatr. Co jak co, ale było sucho :)
Całe szczęście konkretnie wiało przez jakieś 40-50 km, dalej już było przyjemniej i tak dojechaliśmy do Siennicy przez Parysów.
Przed Mińskiem zostało nam do dokręcenia ok. 50 km więc pokręciliśmy się jeszcze w okolicach Cegłowa, Mrozów, Barczącej.
Zmarnowani, wymęczeni, niemogący patrzeć na batony dostaliśmy się do Mińska ok. 20:00. 300 km i przeszło 13 godzin jazdy za nami. Sam na pewno bym nie dobił do takiej ilości, zabrakłoby motywacji.
Cel został osiągnięty :)