Wybrzeżem i wschodnią granicą - dzień VI
Środa, 25 sierpnia 2010
· Komentarze(0)
Kategoria 100 - 200km, Sakwy
Dziś wyjątkowo wcześnie się rano ogarnęliśmy i ruszyliśmy w stronę Białowieży. Już praktycznie jesteśmy na miejscu, tylko jeszcze szybkie śniadanie w Narwi i jazda dalej.
Większość drogi dokuczał nam konkretny wmordewind, ale jakoś powoli się udało. W pewnym momencie nawet próbowałem zrobić żagiel z płachty, ale średnio się udało ;)
:: Jak to mawiają - "Koks i do przodu!" ::
:: Po drodze mijaliśmy pełno cerkwi, jak widać przy granicy różnice delikatnie się zacierają ::
Do Białowieży dojechaliśmy jedyną asfaltową drogą która prowadziła lasem, a właściwie przez Puszczę Białowieską gdzie mogliśmy poznać część jej uroków - powalone, pozostawione losowi drzewa.
Na samym wjeździe do Białowieży przywitały nas ruiny spalonego hotelu.
Same miasto jest bardzo ciekawe, można pochodzić ładnym parkiem wzdłuż kilku jeziorek, obejrzeć zabytkowe budowle.
Dalej skierowaliśmy się dla samej zasady w stronę granicy z Białorusią. Nie jest bynajmniej daleko, ok. 4 km w jedną stronę. Na przejściu spotkała nas miła niespodzianka, nowy budynek, dosłownie pachnący nowością. Jest czym się pochwalić. Nadmienię tylko, że to jest wyłącznie piesze przejście graniczne, rowery też się załapują. Podczas naszej wizyty nikogo nie spotkaliśmy kto by ją przekraczał i do niej zmierzał.
Po wyjeździe z Białowieży kierowaliśmy się już w stronę domu.
Przed Siemiatyczami udało nam się przenocować u pewnej rodziny na podwórku. Nawet w nocy nam już nie przeszkadzała pobliska impreza.
Większość drogi dokuczał nam konkretny wmordewind, ale jakoś powoli się udało. W pewnym momencie nawet próbowałem zrobić żagiel z płachty, ale średnio się udało ;)
:: Jak to mawiają - "Koks i do przodu!" ::
Koks i do przodu!© px
:: Po drodze mijaliśmy pełno cerkwi, jak widać przy granicy różnice delikatnie się zacierają ::
Jedna z wielu Cerkwi przy wschodniej granicy© px
Do Białowieży dojechaliśmy jedyną asfaltową drogą która prowadziła lasem, a właściwie przez Puszczę Białowieską gdzie mogliśmy poznać część jej uroków - powalone, pozostawione losowi drzewa.
Na samym wjeździe do Białowieży przywitały nas ruiny spalonego hotelu.
Spalony hotel Soplicowo na wjeździe do Białowieży© px
Same miasto jest bardzo ciekawe, można pochodzić ładnym parkiem wzdłuż kilku jeziorek, obejrzeć zabytkowe budowle.
Dalej skierowaliśmy się dla samej zasady w stronę granicy z Białorusią. Nie jest bynajmniej daleko, ok. 4 km w jedną stronę. Na przejściu spotkała nas miła niespodzianka, nowy budynek, dosłownie pachnący nowością. Jest czym się pochwalić. Nadmienię tylko, że to jest wyłącznie piesze przejście graniczne, rowery też się załapują. Podczas naszej wizyty nikogo nie spotkaliśmy kto by ją przekraczał i do niej zmierzał.
Przejście graniczne do Białorusi w Grudkach© px
Po wyjeździe z Białowieży kierowaliśmy się już w stronę domu.
Przed Siemiatyczami udało nam się przenocować u pewnej rodziny na podwórku. Nawet w nocy nam już nie przeszkadzała pobliska impreza.